Wygląda na to, że jesteśmy najbardziej spapranym, żyjącym pokoleniem. My, pokolenie od którego zaczęto literowe kodowanie kolejnych generacji - pokolenie X, które miało dostąpić zaszczytu udziału w końcu historii, beneficjenci ostatniej nośnej myśli końca tamtego wieku.
W ogóle chyba ostatniej nośnej myśli społecznej - po niej zaczęła się już tylko niczym niezmącona konsumpcja i trwający od trzydziestu lat, uporczywy fin de siecle, niosący historyczne deja vu z dziewiętnastego wieku. Dostąpiliśmy jednak wyłącznie twardego lądowania i bolesnej porażki. Pomimo nauczki jaką była zintegrowana trauma ogółu dwudziestowiecznych doświadczeń (nie ma sensu rozpisywać się szczegółowo o poszczególnych wydarzeniach historycznych, które wszyscy znają), najgorszego stulecia w dziejach ludzkości, po krótkim postoju przed czerwonym światłem, ruszyliśmy z piskiem i paleniem gumy wprost przed siebie znaną, dobrze uklepaną ścieżką. Możliwość skrętu w prawo lub lewo a nawet bezkolizyjnej zawrotki zignorowaliśmy. Błąd Fukuyamy i jego przypuszczalne późniejsze rozczarowanie da się chyba porównać do rozczarowania Nietzschego. "Bóg umarł!" - oznajmił pewnego dnia Nietzsche i ruszył głosić swoją myśl narodom. Bóg tylko się zaśmiał i sprostował: "Nie, nie, to Nietzsche umarł". I słowo stało się ciałem. Podobnie rzecz miała się z Fukuyamą. A z nim - wraz z całą "generacją X" a więc moim pokoleniem.
Czemu napisałem "najgorszym"? To proste. I nie chodzi mi wyłącznie o katalog skuch moralnych ani wszelkich innych, tak obfity w tamtym głupim wieku. Bo nie wojny i nie łagry, Auschwitz i Kambodża ani nawet Afgan czy Czeczenia a zwyczajne kłamstwo (które często jest mylone z naiwnością albo wręcz głupotą i bezwładem umysłowym) jest czymś co upasło i wypluło generację X - tę, która z przyczyn najzupełniej naturalnych dziś zarządza większą cześcią świata. I zarządza nią jak umie a umie niewiele - skąd by miała umieć skoro rosła na koncepcji, że historia się skończyła?
Nasze doświadczenie? Doświadczenie schyłkowego komunizmu - ale tego zastępczego, zdyszanego, spoconego, potykającego się o własne nogi - bardziej żałosnego i groteskowego niż niebezpiecznego. Życia pośród identycznych, szarych i paskudnych klocków do jałowej egzystencji podczas kiedy wiedzieliśmy, że świat się nie kończy na nich, że gdzieś przecież są kolory - są, ale nie dla nas. Doświadczyliśmy przełomu tak naprawdę go nie doświadczając - bo piątego, piętnastego czy któregoś tam z kolei czerwca w tamtym ważnym roku bramki na boisku szkolnym były równie krzywe i przeżarte rdzą, śmietniki pełne, żule w parku w identyczny sposób zamroczeni żytnią albo od wielkiego dzwonu wyborową, ławki zaś obsrane w takim samym stopniu w jakim były w Dniu Gdy Wszystko Się Zmieniło. Upłynęły dni, tygodnie i miesiące, czasami nawet lata, by się dało zorientować, że to jest już inna przestrzeń - nim nadrobiliśmy nasze opóźnienie, znowu się wlekliśmy z tyłu. Obserwowaliśmy jak się rozlatywał Sojuz a następnie jak galopowały i mnożyły się procesy gnilne pozostałej na związkowych zgliszczach Rosji - tracąc przy okazji instynkt samozachowawczy; po tym co zobaczyliśmy nie potrafiliśmy już się bać tego wybryku dziejów z jakim przyszło nam żyć za cieniutką ścianą. Nic nam przecież stamtąd nie groziło.
Bo i co nam mogło grozić? Rosja. Wielki kraj i - chciałoby się ciurkiem dodać tak, jak nas uczono w naszych pierwszych szkołach, później zaś nikt tego nie próbował nawet skorygować lub wyjaśniać - wielki i niezłomny naród. Naród zaprawiony w bojach, naród który wylał morze krwi - nie tylko swojej, naród, który docisnięty do zmarzniętej ziemi twardym, kagiebowskim butem nie wyzionął pod nim ducha ale nawet stworzył całkiem sprawne i skuteczne formy przetrwalników. Naród za pan brat z pogardą, który kaca po niej leczy klinem z wódki w połączeniu z nieuzasadnioną dumą, z której rośnie potem nieprawdopodobnie wręcz rozdęta pycha. Naród, który latał ponoć w kosmos, tu, na Ziemi zaś potyka się o własne sznurowadła.
Jednak polskie doświadczenie, doświadczenie które pokolenie X wyparło i udało, że go nie ma (bo historia się skończyła - należało zatem wcisnąć reset) to opowieść o dziejowej niezmienności, wytrwałości, niebywałej konsekwencji i uporze. Mało romantyczna - nie ma w niej uniesień i muzyki w tle są za to druty łagrów, dziury w głowach, które wcale nie musiały się tam znaleźć, mróz Syberii i lepianki Kazachstanu. Wagon z metalową kozą i miesięczna podróż, lampa w oczy, połamane palce, czasem połamane nogi, zawsze połamane życia. W roli głównej nasz rosyjski, dobrze znany brat - towarzysz broni i polskiego piekła wieku dwudziestego, major Łachmanowicz Łach Łachmanow. Będzie o nim w innej części.
Nic więc nam już nie groziło. Bo mieliśmy przecież kroczyć równą, dobrze oświetloną i bezpieczną, pokojową i przyjazną ścieżką, wyłożoną nowoczesną kostką Bauma w ramach którejś ze strategii rozwojowych Unii lub norweskich grantów. Oświeceni, wykształceni i świadomi. Mądrzy ale nie zarozumiali. Dumni lecz nie butni. Nieco zamożniejsi ale nie rozrzutni. Nie znający szowinizmu, nie znający ksenofobii, wolni od uprzedzeń i patyny historycznej w mózgach - pierwszy raz w historii samodzielnych i nie zlasowanych. Nakarmieni ideami więc nie głodni - jako pierwsze pokolenie od dziesięcioleci - i karmiący nawet innych. Tacy różni od ciemniaków za plecami, tacy dobrzy, tacy wreszcie inni.
I tak nieprawdopodobnie, wręcz kosmicznie głupi. Tak bezbronni własną naiwnością, niewidomi, niemi, głusi, nie słyszący szczęku broni i szelestu szmalu w każdym kącie. I to właśnie my, ułomni i spaprani, teraz zarządzamy większą częścią świata. To dziejowa konsekwencja - naturalna ale niebezpieczna. Oto generacja, która nieraz nie potrafi znaleźć swego tyłka, nawet przy użyciu rąk i przy latarce, trzyma palec na guziku atomowym. Dobrze mimo wszystko, że jest w dalszym ciągu w grze reprezentacja (spora lecz wykruszająca się z dnia na dzień w szybkim tempie) naszych poprzedników i że rośnie albo już wyrosło nowe pokolenie - może i cyniczne, może i wpatrzone w ekran telefonu ale chyba mimo wszystko ciut mądrzejsze od nas. A przynajmniej mocniej stąpające po podłożu, nie lewitujące nad nim.
A to bardzo ważne. Zwłaszcza w sytuacji gdy zaczęła się już trzecia wojna. Trzecia wojna, której koniec będzie taki sam jak zawsze, której zaś początek przespaliśmy lub przegapiliśmy. Nic dziwnego w tym gapiostwie nie ma - wojen miało przecież nigdy więcej nie być bo historia się skończyła i tak dalej. Nikt nie przygotował tutoriala dla spapranej generacji X co zrobić w takiej sytuacji - zastygliśmy więc z otwartą japą i tak nadal trwamy, głośno wprawdzie protestując, pisząc (poniewczasie) na facebooku i na murach "Chwała Ukrainie" i organizując zbiórki ciepłych gaci dla żołnierzy ukraińskich. Nie mieliśmy racji, minęliśmy się z rzeczywistością, minął się z nią także Fukuyama. Rację za to miał Felsztyński pisząc, że ta wojna się rozpocznie w Ukrainie. Chociaż tak naprawdę tutaj też niezbędna jest korekta. Ona rozpoczęła się na wiele lat przed lutym ubiegłego roku. Ukraina to kolejna faza, dramatyczna i widoczna lecz bynajmniej nie ostatnia. Myśmy jednak to olali całe lata temu - to, co dziś widzimy w wiadomościach to niestety konsekwencje, nie przyczyny. Jeszcze raz powtórzę zdanie, które napisałem na początku: "Nie, to Nietzsche umarł" - odrzekł Bóg i wszystko potoczyło się jak zawsze. Umarł również Fukuyama (naturalnie symbolicznie) oraz jego tezy i teorie. A historia nadal toczy się w tej samej koleinie co w minionych setkach lat i tysiącleciach, chlapiąc wciąż tym samym rzadkim gównem po zdziwionych twarzach.
I dlatego właśnie dziś zwisamy na cieniutkiej żyłce nad ogromną dziurą w ziemi - dziurą, gdzie na dnie mieszkają wygłodzone i ziejące ogniem smoki. Wychowani na okrągłych słowach kłamstwa założycielskiego, dla historii bez wartości i bezużyteczni, my spaprane iksy nie umiemy znaleźć drogi wyjścia z sytuacji - nie umiemy nawet znaleźć awaryjnej drogi ewakuacyjnej. Nauczeni bowiem, że właściwą ścieżką jest pozorowanie działań zamiast ich podejmowania, uporczywie, w sytuacji realnego zagrożenia chcemy szukać winnych nie rozwiązań, błędy zaś gumkować zamiast je naprawiać. W świecie 4.0 to banalnie łatwe, CTRL/ALT/DEL i zaczynamy od początku, od niezapisanej kartki. Jednak z życiem, tym prawdziwym, jest dokładnie tak jak z twardym dyskiem w komputerze - wszystkie te pomyłki, krótkie spięcia gdzieś się zapisują i zostają tam na zawsze, niszcząc trwale i nieodwracalnie swoje otoczenie choć z pozoru ich nie widać. Zasyfiony dysk wysypie się na amen gdy zabraknie miejsca na archiwizację naszych błędów i jedyne co się da z nim zrobić to pochować go w elektrośmieciach albo pozostawić na pamiątkę jako przycisk do papieru. Z życiem jest podobnie, my zaś już jesteśmy za czerwoną linią gdzie niestety wszystko może się wydarzyć.
Ergo -
Sytuacja generacji X to nie poszukiwanie i też nie do końca desperacka (a ostatnia) próba uczynienia świata lepszym. Mamy to za sobą a o rezultatach nie ma sensu gadać. Już zapisaliśmy się w historii ale chyba nie w ten sposób, w jaki byśmy chcieli. Bowiem sytuacja pokolenia X to modelowy rozkrok. Światopoglądowy, historyczny i mentalny - pełen rozkrok. Jedną nogę mamy gdzieś w przyszłości, tam gdzie nie ma wojen, gdzie jest ciepło, jasno i skończyła się historia - nadal, mimo złych doświadczeń mocno tam trzymamy tę nieszczęsną nogę. Druga noga za to jest w przeszłości. W bagnie złych doświadczeń i uprzedzeń, upokorzeń, krzywdy, winy i pretensji ale także tromtadracji, mesjanizmu bez wyraźnych podstaw i zupełnie bezzasadnej pychy. Pierwsza noga chciałaby do przodu chociaż coraz bardziej widać, że to nie ma sensu - dalej przecież jest stromizna albo nawet przepaść, finał zaś przewidywalny. Druga noga tkwi w przeszłości jak w betonie i tkwi tam nad wyraz mocno - żadne ruchy nie są w stanie wyrwać jej z pułapki. I tak dochodzimy do konkluzji - generacja X od lat tkwi w tym rozkroku: wprawdzie się nie cofa lecz nie idzie też do przodu. Strategicznie rozkraczona między tym, co było a tym co nie będzie, z naturalnych przyczyn, które wynikają z tej konfiguracji, na to co jest tu i teraz najzwyczajniej w świecie bezustannie leje ciepłym moczem.
A to nie jest dobra, komfortowa i bezpieczna sytuacja.
Interesuje mnie Wschód. Od Mińska aż po Władywostok, od Lwowa po Jangi - Jul i Dżalalabad. Lubię być tam, gdzie niewygodnie, gdzie nic nie jest oczywiste i gdzie czasami da się jeszcze spotkać białą plamę ...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo