Bezwstydny pułk ruszył do natarcia. Z daleka już słychać gromkie "ura" i warkot werbli. Moskiewski Top Gun pruje do moskiewskich chmur, słońce wysoko, wysoko, świeci pilotom w oczy zaś parę pięter niżej babcia Masza i ciocia Zinaida polerują z uporem godnym lepszej sprawy chodnik przed arbacką bramą - wczoraj go obrzygał Grisza spod szóstego a tak przecież być nie może ani dzisiaj ani ani wcale, że pijany Griszka pawiem publikuje nam laurkę z centrum Moskwy. Tędy przecież przejdą przecież nasi chłopcy, nasze zuchy, komsomolcy niemal, prężąc się jak sznur wisielca, pocąc na galowo i w mundurze. Tyle lat minęło a ci nadal maszerują w tych jutowych workach usztywnionych smołą, obwieszeni dzwoneczkami, naszywkami i emblematami, waląc buciorami po arbackim bruku i dlatego paw, którego Grisza raczył tu zostawić po pijaku, musi zostać ujarzmiony. Zdenazyfikowany. A, przepraszam, Zina, zdezynfekowany, cóż, ja głupia baba... Nic nie szkodzi, Masza, gadać jednak dużo nie potrzeba, Słońce już nad kopułami cerkwi coraz mocniej grzeje a chłopaki parę przecznic dalej tupią coraz mocniej, już ruszają, już za chwilę będą. Nasz bezsmiertny i bezwstydny pułk piechoty, ten nasz ruski korpus inwazyjny. Młode twarze ociekają potem, wyprężone manekiny posuwają się do przodu z niemym jękiem, jeszcze tylko siedem kilometrów i trzy razy wokół placu i zupełnie jak w jednostce - fajrant. Ręce także omdlewają - kij z wydrukowanym na kartonie bohaterem wojny ojczyźnianej, który każdy z manekinów dzierży w wyprężonych dłoniach, z każdym krokiem waży o pół kilograma więcej. A gdy wiatr zawieje nie w tę stronę, karton z nieśmiertelnym bohaterem, jak na rozkaz zmienia się we wraży żagiel, który gotów jest pociągnąć wątlejszego żołnierzyka, sponiewierać po chodniku, który nadal sprząta Masza z Ziną a na koniec wypluć go pod mury Kremla lub co gorsza wprost pod stopy zapeklowanego w mauzoleum od dziesięcioleci Wodza Rewolucji. Maszerują więc ze ściśniętymi pośladkami żołnierzyki marząc tylko o tym by już wreszcie przejść TO MIEJSCE i najszybciej jak się tylko uda zejść z widoku. Bo TO MIEJSCE wzbudza lęk, szacunek ale także otępienie. Kiedy będą przed NIM paradować, z manekinów zmienią się w bezduszne automaty, lewa, prawa, lewa, prawa i tak do wyrzygu. A nad głową, tak jak kroki, podrygiwać będą na kartonach - żaglach ci bezsmiertni. Żołnierzyki się wytupią przed obliczem Prezydenta, każdy z nich zaś będzie gapił się bezmyślnie w próżnię żeby tylko nie popatrzeć wprost na NIEGO. I dlatego pewnie nie dostrzegą, że bezsmiertni kombatanci i gieroje tamtej wojny na kartonach, które podskakują w górze, zamkną na tę chwilę oczy. Nawet oni bowiem nie chcą patrzeć na to, dokąd poszła i czym stała się matuszka Rosja w swym trzydziestym roku "demokracji" i "wolności".
***
Za żołnierzykami, na ogromnych kołach, jedzie śmierć, dyżurująca przy śmietnikach ruskich wojen, mroczna i posępna - nie pomaga nawet to, że wystroiła się na czarno i pomarańczowo a na czole białą kredą nakreśliła znak dzielnego Zorro. Patetyczna i powolna swą nieuchronnością przypomina trochę Bukę z fińskiej opowieści - gdzie pojawi się, zamraża wszelkie życie, pozostawia zgliszcza i ruiny a na koniec wzdycha, że jej nikt nie lubi i nie czeka na nią. Nikt nie lubi śmierci i nie czeka na nią ale ruska śmierć to coś czym cały świat pogardza nawet nie w dwójnasób czy trójnasób ale do nieskończoności. Bowiem ruska śmierć prócz tego, że jest czarna i posępna, jest zdradziecka i podstępna, oszukańcza i tchórzliwa. Oficjalnie pyszna i wyniosła w defiladach, precyzyjna, sprawiedliwa, nowoczesna i błyszcząca w telewizji, w ogniu walki przeistacza się w porozrywanych na kawałki ludzi, kule w potylicy i tortury a nierzadko wbity w plecy długi nóż o tytanowym ostrzu. Tak, jak od dziesięcioleci robią to zekowie w łagrach i koloniach karnych. To dlatego ruska śmierć się podpisuje monogramem "Z" na transporterach, czołgach i rakietach.
***
Wołki uchod'iat w niby-sad....
A bezwstydny pułk, ten z krwi i kości nie z kartonów, wkracza a w zasadzie usiłuje wjechać do zdradzieckiej Polski.
Z początku nieśmiało i bezinwazyjnie, z czasem coraz głośniej, coraz bardziej natarczywie i śmierdząco. To dosłownie, nie w przenośni, ruska ropa cuchnie na kilometr, w końcu to zwyczajny mazut wzbogacony szklanką wódki - z ekologią nic wspólnego to paliwo nie ma ale za to nawet Kamaz na tym zajzajerze dotrze na Spitsbergen i - być może - wróci. Wokół monumentów, mauzoleów, mogił i pomników krąży na motorach stado nocnych wołków. Nocne wołki to jedyny chyba we wszechświecie motorowy, prawosławno-erotyczno-historyczny i edukacyjny gang oprychów, których szef w poczciwej Wikipedii figuruje jako "Prezes". Jako ulubiony swój poligon wołki zwykle wybierają Kaliningrad i przedmieścia, z których łatwo dopluć do granicy Rzeczypospolitej. Nie inaczej jest i teraz. Motorowe drifty niespecjalnie im wychodzą, jeżdżą zatem w kółko porykując silnikami, wymachują piąchą, flagą lub wstążkami, prężąc bicki przed swoimi i białoruskimi dziennikarzynami i biadoląc, że ich nikt i nigdzie nie chce. Polska to rzecz oczywista bo gdzie indziej mieszka tylu, sfaszyziałych niewdzięczników - chyba tylko w Ukrainie. Z Niemiec ich dwa razy wyrzuciła już policja zaś Finowie, patrząc co bajkerzy wyprawiali w pierwszej wojnie ukraińskiej, bez zastanowienia wzbogacili nimi czarną listę terrorystów i przestępców (zwykłych, kryminalnych), którym wjazd w Finlandiu zapreszczeno. I tak samo w Gruzji, skąd nie tylko wywalono ich z łomotem ale także ogłoszono listy gończe. A zaczęło się od tego, że przy bandzie pojawiła się Gruzinka, grzecznie poprosiwszy by schowali swoje grigoriewskie wstążki, które w Gruzji budzą jedno tylko skojarzenie - że dwadzieścia procent tego kraju wciąż nie wydostało się z łap Kremla. Poprosiła raz i drugi a gdy nie poskutkowało - sama się zabrała za demontowanie ruskiej pychy i obłudy. Zakończyło się na ziemi ze zbitymi szkłami w okularach, rozwalonym na kawałki telefonem i legionem sińców po kopniakach. Sprawa nie skończyła się po myśli wilków - na Kaukazie podniesienie ręki na kobietę może być wyrokiem śmierci a na pewno poproszeniem się o przewlekłą rehabilitację. Wołki rozrabiały jeszcze chwilę, prowokując ludność i wzbudzając swoją ostentacją zrozumiały gniew i chęć odwetu, po czym dały nogę a w zasadzie wióra z rur na do widzenia. Powędrował ich śladami dożywotni zakaz wjazdu i wspomniane listy gończe, przede wszystkim zaś nienawiść, zaciśnięte pięści i przysięga zemsty krewnych i rodziny bliższej oraz dalszej pewnej zbyt odważnej jak się pani. Mieli wówczas ci prowokatorzy sporo szczęścia, że zdążyli do granicy. Bowiem z rozmów z zaprzyjaźnionymi Gruzinami dowiedziałem się, że gdyby którykolwiek dzielny wilk wpadł w ręce ojca albo męża, dostałby po pysku tak potężnie, że nos oraz szczękę miałby w miejscu tak dalece niewłaściwym, że naprawdę musiałby uważać przy siadaniu bo w przeciwnym razie mógłby się niechcący ugryźć się w jajka.
Teraz zaś te nocne i nieustraszone wołki znów grasują przy granicy z Polską, odgrażając się, że tak czy siak tu wjadą. Bowiem misją ich i przeznaczeniem jest niesienie światła żywym i nadziei zmarłym. Tak, nie pomyliłem się - nadziei zmarłym, oczywiście swoim. Tym, co leżą w brackich, nadgryzionych zębem czasu grobach i tym, którzy zalegają tysiącami w ukraińskich domach pogrzebowych, chłodniach stacjonarnych i mobilnych, pakach ciężarówek i w kostnicach. Nikt się do nich nie przyznaje lecz bezwstydny pułk Chirurga ma to za nic. Tam gdzie rozum milczy, odzywają się upiory i motocykliści.
O Chirurgu będzie trochę później.
***
Coraz głośniej bowiem słychać ryk silników lecz to nie harleye jeszcze a bohater poprzedniego tekstu, a więc Siergiej Wadimowicz, jedzie przez Warszawę. Miasto odmówiło mu obstawy i ochrony zatem Jego Ekscelencja sunie przez stolicę tak jak najzwyklejszy jej mieszkaniec, stojąc w korkach i czekając pod światłami. Nie ma tutaj "bystrej smugi" ani milicjantów na motorach na początku i na końcu tej kolumny wstydu. Często za to jest czerwone a mijani Warszawiacy Dwojga (i nie tylko) Nacji prezentują chętnie i w niewymuszony sposób swój środkowy palec, czasem nawet oba. Nie odrobił lekcji Siergiej Wadimowicz, nic przez weekend nie dotarło mu do głowy. Albo i dotarło i odrobił lekcje ale tak być miało i to nie bezmyślny upór a realizacja planu, która jak na razie idzie znakomicie. Warto nieco poukładać fakty:
Czwartek, 5 maja. Po Warszawie rozpoczyna krążyć plotka. 9 maja, w ruski dzień zwycięstwa, coś się będzie grubo działo. Może coś wybuchnie, może gdzieś się zacznie mordobicie, może jakaś wyjątkowo wstrętna prowokacja wyprowadzi na ulice żądnych krwi kiboli Legii, którzy tak jak przed dekadą na Poniatoszczaku wezmą w dłonie kije i kamienie i wyruszą na ulice by wysyłać napotkanych Rosjan tam gdzie paszoł ich wojenny korabl. Miasto jak na razie milczy, milczy Ministerstwo Zagranicy a nieliczni politycy jacy zabierają głos w tej sprawie, mówią wyjątkowo cicho jak na siebie.
Piątek, 6 maja. Chwilę przed południem rusza w eter oficjalna wrzutka z Belwederskiej, która bezczelnością, ostentacją i zerową wrażliwością razi nawet wielu rusofilów choć za cara czy Lenina nigdy nie powiedzą tego głośno. Siergiej Wadimowicz informuje, że w najbliższy poniedziałek na cmentarzu w Parku Sztywnych będzie miała miejsce huczna uroczystość ku pamięci Bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej a po mieście przejdzie nieśmiertelny pułk tak, jak ten w Moskwie. A więc trąby i fanfary, uniesione pięści i powiewające grigoriwki a nad wszystkim las gierojów w kartonowych formach. Jednocześnie ambasador żąda wsparcia z Ministerstwa przy organizacji happeningu zaś od miasta wyłączenia ulic, zatrzymania ruchu ulicznego, ustawienia metalowych barier, przede wszystkim zaś Policji i aniołów stróżów z bezpieczeństwa. Informacja błyskawicznie trafia na "jedynki" wszystkich mediów i zaczyna się kołowrót. I o dziwo wszyscy mówią w miarę jednym głosem. To "No Pasaran!" z Ratusza i od Prezydenta Trzaskowskiego osobiście, idzie w miasto jak śniegowa kula. Znów na płotach, ścianach i śmietnikach pojawiają się kolejne mazy, z których "Putin chujło" bez wątpienia jest najuprzejmiejsze. Presja z biegiem godzin rośnie, zaś Trzaskowski jako obywatel miasta i prezydent staje po właściwej stronie, jednoznacznie deklarując jakikolwiek brak współpracy przy tym żenującym happeningu, nie wydając na organizację zgody, dodatkowo naciskając Ministerstwo na odpowiedź w takim samym tonie. Facebook, Twitter i Instagram toną pod memami i zwykłymi wyzwiskami a na miejskich telebimach wyświetlają się niebiesko - żółte barwy wojny. Atmosfera nieco uspokaja się w sobotę, kiedy Siergiej Wadimowicz z żalem informuje, że zamyka temat. Ale tylko trochę - jednak wielu to wystarcza by odtrąbić sukces. Żaden pułk nie będzie nam się snuł po mieście. "Wygraliśmy" - krzyczą polskie fora, "Putin chujło" - krzyczą ukraińskie, a z rusnetu leje się półpłynne łajno w polską stronę. Przy granicy, po kaliningradzkiej stronie, miota się odziany w skóry i wojenne emblematy Chirurg, rycząc imperialistycznym motocyklem Гарлей na komunistyczno - narodowej, betonowej szosie E28 od granicy polskiej do Kaliningradu. Żali się agencji Ria Nowosti, że Polacy to niewdzięczne, faszystowskie mendy - nie dość, że sikają na pomniki bohaterów to na wskroś turystycznego rajdu, ot - wycieczki miłujących pokój Rosjan - nie chcą wpuścić do swojego quasi-państwa. Widzisz, towarzyszu i obywatelu Chirurg. My nie chcemy tutaj słyszeć i oglądać tych "turystów" bo zbyt wiele razy ich oglądaliśmy, od Iwanów i Dymitrów po Leninów i Breżniewów - nigdy z tych wycieczek nic dobrego nie wynikło. Żeby wspomnieć tylko all inclusive z dnia siedemnastego września trzydziestego dziewiątego. Chirurg jednak miota się z wściekłością, macha w ruskiej telewizji piąchą, obiecując że i tak przejedzie. A Warszawa wzdycha z ulgą i radością, wreszcie mogąc skupić się na grillu i majowym słońcu. Moim i nie tylko moim zdaniem, które ponad dobę później się potwierdza, bezpodstawnie i przedwcześnie.
Bowiem Siergiej Wadimowicz wcale nie odpuścił i nie myślał nawet by odpuścić. To, że jego plan organizacji happeningu był prowokacyjną wrzutką, było jasne od początku. Zagotował się internet w Polsce, w odpowiedzi stanął w ogniu rusnet, w obie strony poleciały wirtualne krowie placki i wyzwiska. Wszystko zgodnie z planem operacji "durna Polsza". Siedzi teraz w wielkim, pustym gmachu swojej ambasady gdzie pozostał na zaszczytnej funkcji tylko on, kierowca, dwóch czy trzech czekistów, cieć i pani Luda od wszystkiego, pisząc długi raport do Stalina 4.0 i pytając o wskazówki. Te są jasne: Продолжай двигаться. Tak odwołuj przedsięwzięcie aby przyszło jak najwięcej ludzi, zwłaszcza tych najbardziej radykalnych. W gotowości są kamery zaś pion propagandy właśnie kończy drukowanie pojutrzejszych gazet; jak cię nawet trochę tam obtłuką to tym lepiej. Dam ci order. Albo daczę. Denazyfikacja polskich, faszystowskich oszołomów i bandytów jest następna do realizacji, trzeba więc zdecydowanie działać. Działa więc zmotywowany pozytywnie Siergiej Wadimowicz zaś w pokoju obok dwaj czekiści dzwonią po zaprzyjaźnionych chuliganach i prowokatorach, umawiając stawki i zakresy obowiązków. Zaś Warszawa, przede wszystkim jej nieoficjalny, spontaniczny drugi obieg, wraz z Ukraińcami szyje flagi, wypisuje i wymalowuje hasła na kartonach po bananach i telewizorach i gotuje hektolitry barszczu. Ten catering trafi jutro do dostojnie, pokojowo i radośnie świętujących Rosjan. To działanie nieco ryzykowne, może nawet spontanicznie pozbawione sensu i mogące się przerodzić w większą, niepotrzebną ani Ukraińcom ani nam tym bardziej awanturę, lecz zupełnie zrozumiałe. Nie polecą w stronę agresora ławki i kamienie więc przynajmniej niech się poczęstuje barszczem ukraińskim na nieusuwalnym niemal nawet z poliestru polskim koncentracie.
Wirtualne pięści wychylają się z rusnetu i machają w polską stronę, w prokremlowskich mediach ukończono już relację z jutra a technicy kończą właśnie montaż wypowiedzi znawców wojen i ekspertów od faszyzmu, Polski i Zachodu, którzy jednoznacznie w czambuł potępili bezpodstawną wrogość i niewdzięczność warszawiaków i oburzające sceny z mauzoleum bezsmiertnego połka na ulicy Żwirki i Wigury, które będą miały miejsce jutro. W innym studio inni "dziennikarze" i "eksperci" debatują nad tym jak ukarać wredną Polskę, która jutro nie wpuściła na mogiły delegacji z ambasady, która jutro skandowała obrzydliwe hasła, która jutro tłukła Rosjan i niszczyła kwiaty, która jutro rozpylała gaz pieprzowy i skakała po nagrobkach. Wszyscy się zgadzają, że takiego stanu w nieskończoność nie da się w spokoju tolerować i należy srodze zbesztać wrażą Polskę.
Przy granicy polskiej nadal miota się tymczasem Chirurg - postać równie śmieszna, co złowroga. Warto mu poświęcić ze dwa akapity by zrozumieć chociaż trochę z tego, co się aktualnie dzieje w Rosji.
***
Aleksander Załdostanow to naprawdę chirurg chociaż bez specjalnej wiedzy, doświadczenia i szacunku. Urodzony w Ukraińskiej SRR na Krymie, jako młody chłopak był studentem medycyny specjalizującym się w chirurgii a konkretnie rekonstrukcji twarzy po wypadkach. Oficjalne artykuły i biogramy prześlizgują się po tym okresie jakby było w nim coś wstydliwego. Nie ma jednak wielu potwierdzonych informacji, nie będziemy więc powtarzać plotek nieznanego pochodzenia. Nieco światła na działalność chirurgiczną późniejszego szefa gangu dał siedem lat temu w ruskim necie niejaki Słońcu Podobny (solnzepodobny), jednocześnie wyrażając zaskoczenie skąd tak groteskowy pajac, w ciągu kilku ledwie lat, pojawił się pod murem Kremla i przylepił do Putina tak skutecznie, że jest gotów podarować mu swój motor czego motorowy gangus z krwi i kości nigdy by nie zrobił, nawet gdyby z martwych powstał Lenin i uprzejmie go poprosił. Jednak bloger też nie dotarł do zbyt wielu faktów jakby Aleksander Załdostanow na świat przyszedł już w motocyklowej skórze i bandanie na czerepie, od początku świata siedząc na harleyu. Tak naprawdę jedna i jedyna informacja, potwierdzona przez kolegów z dawnych czasów (żadnych nazwisk oczywiście lecz wygląda na prawdziwą bo sam Chirurg chwalił się nią w mediach - wyszperajcie jeśli kogoś to interesuje, jest w rusnecie) przywołuje do pamięci starą plotkę czy też raczej potwarz i złośliwość, że późniejszy wielkoruski działacz jako młody lekarz zajmujący się chirurgią głowy, miał pewnego razu przeprowadzić eksperyment, przeszczepiając do paprotki własny mózg, wszczepiając sobie dodatkowy zbiornik na paliwo do motoru w jego miejsce - ta paprotka miała towarzyszyć Chirurgowi w każdym rajdzie jednak zgubił ją już na początku swojej drogi, uciekając przed milicją i dlatego do dnia dzisiejszego jest potwornie głupi. To złośliwość oczywiście, jednak w każdej plotce ponoć znaleźć można ziarno prawdy. Chociaż reszta się mniej więcej zgadza, Załdostanow nie przeszczepił bez wątpienia mózgu do paprotki, bo to oczywiście niemożliwe. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że to była śliwka albo nawet kaktus.
Kim naprawdę jest więc ten słowiański piewca Wielkiej Rosji?
Pierwsze zdjęcia rosyjskiego harleyowca (przyznajcie, że to brzmi zabawnie żeby nie powiedzieć - groteskowo) pokazują postać jakby żywcem wyciągniętą z Kalevali albo - by być bliżej naszych czasów - od Karola Maya. Oto siadł przed obiektywem młodzian o spojrzeniu chmurnym, ozdobiony fryzem a la wczesny Jon Bon Jovi, futrem, skórą, pierścieniami, kokardkami i wstążkami i ogonem jakiejś biednej norki albo lisa, bardziej niż z poczciwym prawosławiem kojarzący się z Odynem Gromowładnym albo chociaż z Manitou. Później, z biegiem czasu, wizerunek ten ulega utwardzeniu i swoistej ewolucji - Załdostanow coraz mniej wygląda na trapera czy Wikinga, biorąc kurs na heavy metal i wczesnego Manowara - długie pióra i skórzane majtki oraz w dalszym ciągu harley to znak rozpoznawczy bohatera Rosji, którym się w niedługim czasie stanie. Teraz jednak deklaruje miłość do wolności oraz... Stanów Zjednoczonych Ameryki, co podkreśla nosząc jako szalik sztandar Ameryki i kapelusz z wielkim rondem jak nieustraszony Patty Garrett lub co najmniej dobry szeryf Lucky Luke. Plotka głosi, że ten twardy, męski brutal, który coraz bardziej jest widoczny na ulicach Moskwy to w rzeczywistości zakamuflowany i wrażliwy gej, co samo w sobie jest wyłącznie faktem neutralnym i prywatnym i dla większej części Europejczyków zwykłym i akceptowalnym. By zrozumieć chociaż trochę Rosję, trzeba jednak wiedzieć, że do dzisiaj nazywanie kogoś gejem jest tam traktowane jak obelga z tych najgrubszych - nawet liberalni i demokratyczni, w miarę światli politycy, których nigdy by nie posądziło się o wsteczność i zaprzaństwo, na nazwanie gejem w świetle kamer, reagują kopem i pięściami. Gdyby nie reagowali byłoby naprawę nieciekawie - choć prywatnie nic nie mają do nieszczęsnych gejów. Było tak z Jaszynem i gejowską prowokacją. Zaczepiony przez podstawionego przez nacjonalistów chłopca, który usiłował się przytulać do Jaszyna, sugerując wspólną przeszłość, Jaszyn - proamerykański i europejski, rzadki już typ polityka w Rosji - bez problemu wyczuł prowokację i prowokatora huknął bez zastanowienia w pysk. Nie miał zresztą tu żadnego pola do manewru - gdyby tak nie zrobił, w oczach prawosławnej Rosji byłby miękką fają i to byłby koniec jaszynowej drogi politycznej. Męski homoseksualizm jest tam bowiem równie wstrętny co rzyganie na ulicy. Konsekwentnie pozycjonujący się na rosyjskiego macho Chirurg, nadal na harleyu, z niebieskiego ptaka i pajaca przepoczwarzający się w pełnoprawnego szefa gangu (kto był w Moskwie na przełomie lat dziewięćdziesiątych i nowego wieku, wie kim była tam persona szefa gangu - raczej nawet nie persona a wręcz instytucja) również nie mógł być homoseksualistą. Wybrał więc bezpieczną drogę - czmychnął do Berlina.. Wtedy jeszcze nikt nie myślał nawet by go tam nie wpuścić bo i nikt nie wiedział cóż to za persona - Aleksander Załdostanow.
***
Czemu tyle miejsca mi zajmuje Chirurg? Ano temu, że bez zrozumienia jego działalności, charakteru, roli i pozycji ciężko będzie pojąć dokąd poszła Rosja i co tak naprawdę się w niej dzieje. Chirurg bowiem jest współczesną Rosją, z całą jej fanfaronadą, rozdwojeniem jaźni, żenującą ale wcale nie mniej przez to groźną a na pewno nieprzewidywalną i piekielnie niebezpieczną.
Po żałosnej, jelcynowskiej smucie, jednym rujnującej życie, innych znikąd wynoszących na najwyższe szczyty (Roman Abramowicz sterczał na bazarze ze straganem z pamiątkami, chłamem po ZSRR i na lewo kręconymi papierosami, zaś po kilku latach był liczony już w milionach, miał dwa jachty, ileś mieszkań a następnie kupił podupadającą Chelsea, z którą wszedł do Ligi Mistrzów), Chirurg żeni się z obywatelką Niemiec, co w opinii Rosjan ostatecznie zakopuje homoseksualną plotkę. Ma za sobą status szefa gangu i klasyczną dla gangusów przeszłość. Zanim stanie się przykładem dla pionierów w Ufie i Sewostopolu kradnie, zbiera haracz za haraczem, bije, robi wjazdy w dyskoteki i dojeżdża wrogów klubu. Jeden z takich wjazdów kończy się ponuro - w awanturze z innym gangiem najechana dyskoteka jest praktycznie w gruzach, kilkadziesiąt osób leczy rany, jedna zaś ląduje na cmentarzu. Sprawa robi się na tyle głośna, że zaczyna się z niej sączyć coraz większy smród i być może to jest jeszcze jeden powód, dla którego Chirurg chowa się w Berlinie gdzie pracuje w klubie Sexton jako wykidajło. Można się domyślić, że nie tylko bo po drodze zmienia motor (znowu nowy harley) i prowadzi całkiem dobre życie. Nie potrafi chyba jednak żyć zbyt długo poza Rosją - już w połowie 2009 roku błyszczy na imprezie harleyowców (gdzie poczciwe "Iże" i "Urale", do cholery?!) i poznaje Prezydenta. Odtąd Putin będzie jego guru, przyjacielem i mentorem (albo szantażystą z teczką kompromatów, jak chcą inni), sam zaś Chirurg z podrzędnego harleyowca i opryszka szybko wejdzie w buty patrioty i wyroczni, instytucji którą stawia się za przykład dzieciom. W dużej mierze ta historia, w nieco może krzywym lustrze, jest odbiciem całej putinowskiej Rosji, która Ukrainie niesie w dłoniach dwa gołąbki, nie potrafi jednak wyzbyć się nawyków i gdy widzi, że coś błyszczy, bez namysłu po to sięga, krzycząc głośno: "Moje!".
***
Kilka wersów temu napisałem: dzieci. Właśnie, dzieci. Gdy przyglądasz się rosyjskim dzieciom, i nie tylko bezrozumnym jeszcze, roześmianym przedszkolakom ustawionym w zetkę, bierze cię zdziwienie, potem obrzydzenie i na końcu przerażenie. Rusnet tego nie ukrywa, wręcz przeciwnie - rusnet się tym szczyci. Tutaj znów na chwilę mignie Chirurg (gdzie go nie ma?) ale problem jest złożony i o wiele szerszy niż działalność "Patrioty Zet" w skórzanych majtkach z cekinami i legionu takich samych patriotów z rozdwojeniem jaźni, na harleyach zamiast Iżach i Uralach.
Dzieci, ustawione w zetkę porykują raźnie skoczną piosnkę. Bo piosenki dla dzieci, czy to w Rosji, czy to w Polsce, w Chinach czy Kanadzie są zazwyczaj skoczne i wesołe. Niedźwiedź z małym diabłem Maszą wyśpiewują w niebogłosy wersy o marzeniach:
Śnieżnobiałą kartkę pomalować chcę
W szaroburym świecie kolor przyda się
Już do malowania rączki aż się rwą
Namaluje siebie wyobraźnią mą -
Namaluję wszystko co przyjdzie mi do głowy
Szkoda, że prawdziwy świat nie jest tak
bajkowy ....
Faktycznie. Bardzo szkoda.
***
Mimo ogłoszonych sankcji, jutiub nie śpi i nie umarł, kto naprawdę chce, bez trudu znajdzie ruskie dzieła sprzed napadu (lex retro non agit?) a i te bieżące da się bez problemu włączyć. Zresztą, są i inne strony gdzie posłuchać i obejrzeć można twory chorej propagandy a wspomniany rusnet wręcz się nimi dławi, wypluwając hektolitry gówna w płynie na godzinę - tempo jest porównywalne do szybkościi Mazepina, kiedy wjeżdżał w bandy, słupki i bolidy innych ścigających się kierowców, ku chwale, k ... jej nuklearna mać, ojczyzny. Nikituszka, jeżdżąc w myśl zasady "po nas choćby potop", wspominanej już kilkaset wersów temu, pokasował w krótkim czasie cały park bolidów jaki jego zespół miał na stanie - rusnet nie chce pójść niestety w jego ślady. Jedzie szybko i po bandzie, dewastując co po drodze i przyspiesza ciągle mimo, że widzowie wszędzie poza Rosją już od dawna życzą mu by się rozwalił na najbliższym drzewie.
A z rusnetu płyną ciurkiem słowa i obrazy, które błyskawicznie jeżą każdy włos na głowie. Przedszkolaki w zetkę już skończyły z Maszą i niedźwiedziem, otrzymując zasłużone brawa. Teraz blok informacyjny pokazuje (oficjalnie!) coś w rodzaju reportażu o obchodach dnia zwycięstwa. W podstawówce w jakimś Pipidowie za Uralem, pan dyrektor szkoły przebił nawet orków pustoszących Ukrainę i urządził z dniem zwycięstwa festyn na boisku szkolnym. Były lody, uroczysta akademia, znowu lody a następnie gry, zabawy i konkursy z nagrodami. Jeden z tych konkursów (to naprawdę da się znaleźć w sieci) cieszył się ogromnym powodzeniem - była to strzelnica lecz nie z takim zwykłym kołem od jednego do dziesięciu a z faszystą ukraińskim zwisającym smętnie z postawionej przed wybuchem wojny ścianki wspinaczkowej. Ścianka kosztowała w xuj kopiejek lecz nieważne, Grisza drogi, patrz jak nasi komsomolcy walą raźnie do swołoczy ukraińskiej - niezbyt celnie i już ścianka mocno się wychyla ale za to z jakim zaangażowaniem, z jaką wiarą i posłusznym sercem. Rzeczywiście, dzieci pruły do faszysty z koca wepchniętego w mundur, lżyły go chujniami i bladziami zaś rodzice wokół i rozradowane "grono" wraz z dyrekcją korzystali z luźnej i radosnej atmosfery święta. Nie wiem jakie przewidziano tam nagrody bo po prostu siadła mi percepcja w pewnej chwili, nie ma jednak to znaczenia. Dzieci, które z werwą napieprzają z karabinu do postaci ludzkiej to obrazek wstrząsający, przede wszystkim jednak nieskończenie smutny. Biedny koc, pomyślał jakiś co wrażliwszy Wania albo Misza przed oddaniem strzału, jednak w koc walili wszyscy, włącznie ze starymi więc nie wypadało się wyłamać. Koca pożałował Wania, zaraz potem Sasza i Timofiej, nad mundurem wroga nikt się jednak nie zlitował ani nie zamyślił skąd tu, za Uralem, ukraiński mundur z naszywkami, niewątpliwie oryginał, ukradziony pewnie z prawdziwego trupa. Zresztą dzień zwycięstwa to nie nabożeństwo w cerkwi, można podarować sobie żal za grzechy i te wszystkie brednie, prawda Sasza? I tak w szkole za Uralem, podczas gier i zabaw na powietrzu, poległ bogu ducha winny koc w kolorze ciemnogranatowym (po raz pierwszy i ostatni) oraz ukraiński mundur, który raz już miał okazję umrzeć w walce razem ze swym właścicielem. Teraz jednak dzieci agresorów zamiast litościwie go zastrzelić, bez wahania rozwaliły na strzępy. Żyźn takaja, towarzyszu dyrektorze. - mówi siedemnastolatka, która przyszła na boisko z ośmioletnim bratem. Tak, Maszeńka, żyźn takaja. - odpowiada radny miasta, członek partii Jedna Rosja, przy okazji zaś dyrektor szkoły, licząc w myślach ruble jakie wejdą mu na konto gdy przedstawi TAMTYM sprawozdanie z dzisiejszego, jakże udanego, dnia pobiedy. Jak dla niego, taki mógłby być codziennie zamiast nudnej gramatyki, chemii i matematyki. Bez wątpienia identycznie myślą też uczniowie.
***
Kropką niech w tym miejscu będzie taka oto, krótka scena, którą również mi zaoferował rusnet.
Gdyby nie to, że wiem jaki mamy rok a zdjęcia zamiast drżące czarno - białe były kolorowe z HDR-em, w Full HD przynajmniej, na pewno byłbym święcie przekonany, że oglądam występ Komsomolców z lat trzydziestych a w przejętym tłumie opiekunów czai się towarzysz Majakowski, niedościgły piewca komunizmu, rewolucji z jej arytmetyką, słowo i pojęciotwórca na żądanie (partia milionpalca) oraz znany zbok i babiarz, piewca onanizmu materialistycznego (Hej, onaniści, krzyczcie "Hurra"!). Jednak cały występ nie był ani trochę śmieszny i prowokatorski. Już słyszałem i czytałem takie słowa (zacytował je Aksjonow, pisząc o trzydziestym czwartym i trzydziestym piątym roku a więc najczarniejszej nocy stalinowskiej w Rosji) lecz myślałem, że nie wrócą nigdy do obiegu. Powróciły jednak i to ze zdwojoną mocą. Mamy już dwudziesty pierwszy wiek i arsenały pełne grzybów atomowych więc to, co deklamowali komsomolcy naszych czasów, te przerażające dzieci wojny, rozchodziło się wokoło dużo bardziej głośnym i złowrogim echem. Nie podaję linku i nie będę nic cytował ponad zdanie, które mną wstrząsnęło - jeśli ktoś zapragnie to zobaczyć i usłyszeć, bez problemu znajdzie film i to bez specjalnego trudu. Komsomolcy skandowali tak:
*** *** *** * !!!
To Ukraina **** !!!
Wszystkim faszystom **** !!!
Zdeptać i zdławić, zabić jak psa !!!
Zabić jak psa.
Dlaczego ktoś miałby zabijać psy? Co się stało z rosyjskimi dziećmi, przecież dzieci kochają zwierzęta? W szczególności psy. Czemu chcą je zabijać, deptać i dławić?
Czyżby rosyjskie dzieci już nie kochały psów?
(cdn)
Interesuje mnie Wschód. Od Mińska aż po Władywostok, od Lwowa po Jangi - Jul i Dżalalabad. Lubię być tam, gdzie niewygodnie, gdzie nic nie jest oczywiste i gdzie czasami da się jeszcze spotkać białą plamę ...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka