Kiedy proces dobiega końca następuje jego podsumowanie - czyli przemówienia obrońców i prokuratora. To jeszcze nie czas zbiorów - to tylko krótka chwila przed żniwami!
Mowa obrończa, podobnie zresztą jak i mowa prokuratora, nie jest specjalnie ważna.
Nie sądzę, aby decydowała o wyniku procesu.
Bywa jednak, że ma w sobie pewien ładunek emocjonalny. Ba, może mieć nawet wymiar dramatyczny, czy artystyczny.
Mowy stron nadają procesowi teatralny wymiar.
No cóż, lecz nie każdy potrafi pięknie mówić. Czasem zdarza się, że ktoś mówi pięknie, lecz za to z bolesnym brakiem sensu. Tak też bywa.
Wygłoszenie pięknej i sensownej mowy jest sztuką trudną.
Wygłaszamy ją po wielu zmaganiach. Po nagłych niekiedy zwrotach, po żmudnych, a często bezowocnych wysiłkach w uzyskaniu oczekiwanych rezultatów. Teraz to wszystko spinamy klamrą mowy. Wygłaszamy ją, gdy już nie mamy złudzeń. To co udało się osiągnąć – już osiągnęliśmy i nic więcej nie uzyskamy.
Często do mowy obrończej przywiązuje się znaczenie przesadne.
Tak jakby samym tylko słowem można było kształtować rzeczywistość.
A tak nie jest.
Zdarza się, że mowa obrońcy stanowi tylko niewiele znaczącą dekorację procesu i nie powstrzyma ponuro rysującej się przyszłości. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma w ogóle żadnego znaczenia. Pewnie jakieś znaczenie ma, ale na ogół inne niż się sądzi.
Kiedy wstajemy aby rozpocząć nasze przemówienie na sali sądowej zazwyczaj panuje głucha cisza. Wszyscy są jeszcze zszokowani. Analizują zakończoną przed chwilą mowę prokuratora i ze zdumieniem powtarzają w myślach wysokość żądanej kary. Wreszcie dociera do nich okrutna prawda, że kara jest nieuchronna, że może być tak wysoka jak tego żąda prokurator, że może być aż tak dolegliwa.
Kiedy więc wstajemy, gdy z wolna rozprostowujemy swój grzbiet i ostatnim, najlepiej powolnym ruchem ręki porządkujemy swe notatki, przedłużmy tę ciszę i rozbudźmy ciekawość słuchaczy.
Lecz nie nazbyt długo. Wbrew pozorom przedłużająca się cisza nie działa na naszą korzyść.
Mowa obrończa powinna być syntetyczna.
Nie możemy zbyt drobiazgowo omawiać stanu faktycznego, nie możemy przywoływać faktów dobrze znanych sądowi, zagłębiać się w meandry postępowania dowodowego. Nie możemy tego robić, bo najgorszym wrogiem przemawiającego adwokata jest znudzenie sądu. Niczego nie osiągniemy jeśli nikt nas nie będzie słuchał. Musimy zatem ograniczać się w szczegółowym przedstawianiu argumentów.
Słuchającemu powinien objawić się klarowny obraz naszego rozumowania. Nie może mieć żadnych problemów ze zrozumieniem prezentowanej tezy. Tylko wtedy podzieli nasz pogląd jeżeli dostrzeże, że przesłanki prowadzące do końcowego wniosku są prawdziwe, a sposób ich prezentowania prosty, godziwy i nie tendencyjny. Kiedy bowiem uzna, że wyprowadzamy go w pole, że kreślimy mu nierzetelnie obraz zdarzenia, albo co gorsza, że próbujemy nim manipulować, nigdy nie przystanie na naszą tezę końcową.
Trzeba przy tym uważać aby wiedziony naszym głosem nie zagubił się, aby nie utracił z nami kontaktu.
Kiedy sąd raz zgubi wątek, nie zada już sobie trudu aby go odnaleźć. Do końca naszej mowy nie odzyskamy tego sędziego.
Aby przekonywać, samemu trzeba być przekonanym albo przynajmniej umieć stwarzać takie wrażenie. Przedstawiana wersja nie może być zupełnie egzotyczna. Nie możemy doprowadzić do takiej sytuacji kiedy usłyszymy: „Sąd musiałby być kompletnie głupi aby uwierzyć w to, co nam tu pan, panie mecenasie, opowiedział”. Przedstawiając wersje egzotyczne narażamy się tylko na śmieszność.
Nie dotyczy to jednak erudycyjnych artystów. Oni mogą mówić co chcą i jak chcą. Bo kiedy oni mówią, to wiodą nas po bezdrożach zaczarowanego świata. Wkraczamy w przestrzeń ich cudownej wyobraźni i przez chwilę zadamawiamy się tam. Im ulegamy i wszystko im wybaczamy.
A sąd i tak zrobi swoje!
Inne tematy w dziale Rozmaitości