To chyba starość się tak u mnie objawia, więc powinnam zacząć nad tym pracować. Przyłapuję się na tym, że już nie lubię pisać zwyczajnych tekstów, o tym, czego nie umiem, nie wiem, nie rozumiem albo, co konkretnie powinno ulec zmianie na świecie. Jakby mi szkoda było na takie czasu, pomimo spektakularnych korzyści przyciągnięcia tym łatwo identyfikujących się czytelników, osób radzących, wspierających lub spierających o racje. Zrobiłam się trudna, odpychająca i zrozumiała dla kogoś jednego na sto osób, albo i to nie, a i tak nie do dyskusji, tylko jakiegoś memento.
A przecież nie jestem kimś zmęczonym życiem. I z zajęć wypełniających mi dnie i noce nie wynika żadna potrzeba alienacji, czy niechęci do ludzi. Jest mi dobrze. Moje życie wieku średniego jest wręcz nie do wiary kojące, przyjemne i barwne.
Ze stałym niedosytem czasu. Bo jak zajęłam się kwiatkami w doniczkach przed domem, to nie poszłam na spacer po plaży, przy której mieszkamy. Jak byłam z córką na basenie, to nie obejrzałyśmy filmu filmu z synem w kinie domowym. Jak pisałam tekst na bloga, to nie skomponowałam żadnej piosenki. Jak gotowałam obiad, to nie czytałam książki z e-booka. Jak szydełkowałam nowy sweterek, to sterta prasowania leżała odłogiem. Jak opalałam się w leżaku na patio, to nie wzięłam się za naukę angielskiego. Jak pojechałam z córką na zakupy, to nie wybrałam się do lasu na grzyby, ani spotykać króliczki, kaczki i łabędzie na spacerze wzdłuż rzeczki, nie jeździłam na rowerze, ani nie poszłam robić zdjęć o zmierzchu na bagnach przy morzu itd.
A i pracy nie chciałabym już zmieniać na żadną inną, chociaż nim się z nią oswoiłam, myślałam, że rozerwie mi wszystkie nerwy. I swym nocnym trybem, od którego najpierw zaczęłam galopująco chudnąć. I przez spotęgowanie obcości środowiska od mojego bycia cudzoziemcem, komunikującym płynniej niewerbalnie, niż językiem. Z charakteru samej pracy – opiekowania chorymi neurologicznie w ich instytucjonalnym domu. Osobami, a to o poczuciu podwójnego zniewolenia – przez naturę i ludzi; a to nieświadomymi czasu i miejsca; gubiącymi własne słowa i myśli; mieszającymi osoby, zarówno z pamięci, jak i te, na które patrzą; różnymi w swej niezdolności zdania na samych siebie. Którzy stopniowo stają się elementem rozszerzonych domów swych opiekunów, rozszerzonej rodziny. Może nie bardzo bliskiej, ale jednak. Ponieważ już z zakresu obowiązków polegających na dawaniu domu, kreowaniu go, wynika pokładanie nadziei w sobie nawzajem.
To coś zupełnie odmiennego od pozyskiwania klienta, zbywania towarów i zwiększania obrotów. To nie dodawanie przeszkód do bycia ludźmi dla siebie, ale przeciwnie – nauka pokonywania barier już istniejących. Karmienie pomimo przeszkód, przebieranie pomimo oporu ciała, sprzątanie po niekontrolowanym bałaganieniu, pranie po nieopanowanym zanieczyszczaniu się, rozmawianie pomimo niezdolności mówienia, okazywanie zadowolenia, na które zasług nie da się wyznaczyć i nigdy się nie pojawią. Raczej przeciwnie – złorzeczenia, wyzwiska, gryzienie i plucie.
Nawet nie wiem, kiedy zaczęło mi być w tym wszystkim tak zwyczajnie i naturalnie. Jakby nie musiała już wkładać żadnego mundurka do pracy, zbudowanego z innej siebie, niż w domu, chociaż formalnie taki istnieje do wtopienia się w jednozadaniową drużynę.
Bo i sama nie jestem kimś samowystarczalnym ani trochę. Myślę, że nawet dużo poniżej średniej, patrząc na umiejętności ludzi. Na przykład moich dorosłych dzieci. Jak często korzystam z ich pomocy, żeby ogarnąć coś z technicyzacji życia społecznego, zbiurokratyzowania, wiedzy pseudo-niezbędnej, logistyki działań, które bez określonej kolejności są jałowe, a i zwykłej mobilności, chociaż mojej sprawności fizycznej nic nie brak i jestem kobietą silną, jak na przekroczone półwiecze.
Weźmy takie lotnisko. W życiu nie polecę z kraju do kraju sama, bo możliwości poruszania się na dużym lotnisku ogłupiają mnie totalnie – co po kolei, którym korytarzem, na którym piętrze i przy której bramce. Nawet nowoczesne dworce kolejowe, gdzie już nie istnieją kasy biletowe i ludzie, którzy cokolwiek wyjaśniają, to dla mnie za dużo. Najpierw zamów sobie bilet w internecie w domu, zapłać za niego przelewem, potem znajdź właściwe automaty na dworcu i wykombinuj, którą ścieżką wklepać swój kod, żeby wypluło ci to bilet do właściwego pociągu we właściwym przedziale czasu, bo inaczej bramka przed peronem cię do niego nie dopuści. Ani trochę na mój rozmiar. Podobnie jak referaty z każdego prozaicznego uczynku np. kulturalnego wysadzania drugiego człowieka na kibel, gdzie przy każdym zdaniu musisz umieścić pięć odnośników, które przykazania z ustaw i rozporządzeń obligują cię do takiego a nie innego zachowania. Bramka nie do przejścia bez pomocników dla takiej jak ja.
A przecież takie weryfikacje na sprawność ludzie urządzają sobie w przeróżnych testach i kursach, miesiącami, latami i w zasadzie ustawicznie. Najpierw do końca szkoły, potem do końca pracy, a ostatecznie do końca życia zostaje im czuć się niepełnosprawnymi w zmieniającej się rzeczywistości. Nawet szczególnie na starość. Najmniejszy dymek z autorytetu dla starości już nie został, bo zmieścić się nie ma gdzie w braku swej funkcjonalności. Nie ma żadnego powodu starości sobie życzyć, bo żaden w niej odpoczynek po trudach, tylko jeszcze podniesiona poprzeczka, która z łatwością dokonuje kwalifikacji, że jest się już do niczego i tym sposobem żadnego egzaminu nie zdało, przekreśliło wszystkie pozornie zaliczone.
W tym sensie nigdy nie jest się na tyle u siebie, na tyle w świecie poznanym, żeby ktoś mógł poradzić sobie ze wszystkim sam. A nawet nie ze wszystkim, a tak minimalistycznie – żeby mieć dach nad głową i pożywienie w sposób samowystarczalny, a nie pospołu lub za czyimś sprawstwem, współudziałem, podawcą zarobków, zasiłków itd.
I czy tyle nie wystarcza, żeby nie czuć się od nikogo lepszym, doskonalszym, gdy nawet nie sposób mieć wgląd w to, na czyją pomoc, kto kiedy był lub będzie zdany w łańcuchu wzajemnych zależności?
Jednak jakby nie wystarcza, skoro tak trudno gasić żądze dominowania i poszukiwania miar wyróżnienia. Dlatego jest się w czym pilnować.
Inne tematy w dziale Rozmaitości