Mieszkam w Wielkiej Brytanii, wśród nacji naprawdę słabo znającej Polskę, czy w ogóle cywilizację poza swoimi granicami, chociaż wydawałoby się że takim dziejowym specjalistom od podbojów przystoi coś wręcz przeciwnego, niż wyobrażenie, że istnienie odkurzacza w domu i komputera w pracy to jest tylko u nich i w Ameryce, a najwyżej w kilku państwach do policzenia na palcach jednej ręki. Uogólniam, ale tak wielu tkwi w takim wyobrażeniu, że trudno mi inaczej. Dlatego mi sprawia dużą przyjemność, że w Polsce ostatnimi czasy jest wysyp filmów z wszystkim zdobyczami technologii użytkowej w tle. Wreszcie widać, że mieszkamy w wieżowcach i jeździmy metrem, umiemy korzystać z tabletów, gramy w wielką politykę i światowe biznesy, mamy wolny dostęp do wszystkich mediów, a nawet święte mikołaje biegają po ulicach i obwieszamy choinki bombkami całując się przy nich jak wszyscy, więc nie trzeba się nas bać. Całkiem dobry pomysł inwestycyjny.
Ale jak to z podanym towarem bywa, taki atut, że to jest lekkie i przyjemne, jak na rasową komercję przystało, nie przesądza o tym, że to właśnie ten wizerunek Polski ktoś zechce chwytać. I tak się dzieje. Zamiast tych wszystkich o miłowaniu, pięknie i nowoczesności - jakie filmy z naszego kraju cieszą się wzięciem i przykuwają uwagę takiego Brytyjczyka na przykład (do innego podwórka poza granicą nie jestem w stanie się odnieść, ale chętnie bym się dowiedziała, czy jest inaczej)? O Dzikim Zachodzie w Polsce. Że to nie możliwe, bo takiej produkcji nie mamy? Spokojna głowa. Jak jest popyt, to i towar się wypatrzy.
Bo nigdy nie liczy się jedynie propaganda nadawcy, co chce o sobie powiedzieć, a cóż dopiero, kiedy daje wybór. W tym wypadku twórcom i realizatorom filmów.
Czy ja zmierzam do myśli, że bez cenzury nie ma się wpływu na kreowanie własnego wizerunku? Akurat przeciwnie. Czy to w wymiarze indywidualnym, czy instytucjonalnym, jakim jest państwo, to właśnie cenzurowanie osłabia wiarygodność, a czasem już tylko propaganda, jak na przykładzie działania tych filmów, które miały być na zewnątrz, a cieszą tylko wewnątrz.
Ponieważ w zetknięciu z propagandą, tylko ci, którzy nie posiadają własnej, nie dokonują jej konfrontacji, a biorą wszystko jak leci. Pozostali stoją na straży po pierwsze własnego wizerunku, więc cudza propaganda jest przyswajana przez nich tylko o tyle, o ile go nie narusza. Tak na przykład ktoś kreujący się na hegemona cywilizacyjnego, czy wręcz jakąś machinę postępu, jak Niemcy, nie potrzebuje okazać się niczym niewyróżniający z tym, co obok. Bo do czego lub przez wzgląd na co? Prawdę? A kogo interesuje prawda przynosząca stratę, choćby tylko wizerunkową? Prawdę to ludzie tropią dopiero, gdy może przynieść jakiś zysk, a nie uszczerbek. Dlatego zawsze selekcjonują – tyle bierzemy, a za tyle dziękujemy. Nawet nasza ludzka pamięć nie chce działać inaczej, tylko tak wybiórczo.
Tym sposobem, jeśli Brytyjczyk potrzebuje wizerunku o sobie, że jest kulturalny, mądry i wzorem, który wziął pod opiekę dzikich ludzi, to po co miałby kupować opowieści o jakiś innych wzorach? Szczególnie jeśli takie wzory są z krajów ludzi wpychających się do niego drzwiami i oknami dla przeżycia. Chyba dobrze rozumuje, że jeśli pokaże ludziom film, o tym iż w Polsce to jest lepiej, niż u niego, to albo się postukają w głowę, że już rozum mu się skończył, skoro to kupił, albo swoich polskich podopiecznych będzie musiał w tempie ekspresowym i całkiem niekulturalnie wyprosić, bo nie wiadomo, o co im chodzi, skoro nie o przeżycie. W każdym razie do wzmacniania swojego wizerunku, na którym mu zależy, taki film przydatny mu nie jest.
Tak ponad zamierzoną polityką informacyjną i całymi umowami o wymianie dóbr kulturowych (jakkolwiek dumnie by to nazywać, że chce się ludziom układać w głowach), istnieje jeszcze zwykłe zapotrzebowanie społeczne danego narodu, powodujące, że dane tematy o innych nacjach są chwytliwe lub nie.
O Polsce Brytyjczycy najchętniej przyswajali ostatnio „Pitbul. Niebezpieczne kobiety” i „Botoks” (w kinach) oraz serial „Wataha” (w telewizji). Agresywne, realistyczne i wybitne, więc, czy to źle, że spoza polityki wizerunkowej i nic o umiejętności używania nowinek technicznych? Pod pewnymi względami pewnie tak, bo z tego ostatniego niejeden Brytyjczyk mógł zrozumieć tylko - tak pieścimy się z polską imigracją, a oni swoją witają z bronią w ręku i nawet palą żywcem. Z pierwszego, że skuteczne prawo w Polsce nie istnieje bez jego łamania, a z drugiego, że pod hasłem opieki zdrowotnej lubimy mordować się na niewyobrażalną skalę bez granic moralnych.
A co da się wiedzieć o Brytyjczykach i naszych relacjach z nimi, że właśnie takie tematy wybrali jako prawdziwą wizytówkę Polski?
Inne tematy w dziale Kultura