Xylomena Xylomena
18
BLOG

Gdy nie widać, ani - słychać, jak spełnianie marzeń zabija duszę

Xylomena Xylomena Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

Taka przypowieść z życia wzięta.
Pewna kobieta po wychowaniu dzieci na zdolnych i robiących karierę w swych pracach, także doczekawszy ich ślubów z kochającymi osobami, jak sobie wyobrażała szczęście ich oraz swoje, a także męża, zachorowała w swej starości w taki sposób, że żadnego z nich już nie rozpoznawała i nie potrafiła sama funkcjonować w świecie, który przestała rozumieć, gdyż skończyła ze zdolnością zapamiętywania. Gdy jeszcze do tego zmarł jej mąż, bardzo już nie chcąc życia, jakim się stało w  ich starości - nawet utrudniając leczenie własnych przypadłości, opieka nad kobietą stała się konieczna i spadła na owe dzieci.
Nie wiadomo, czy rozważały mieszkanie z mamą, chociaż łącznie mieli trzy mieszkania do wyboru i brak perspektyw na dzieci, a przy czterech dorosłych osobach mogących układać pracę, zdawało się to wykonalne. Jednak nie w takich czasach się to działo, żeby rozważać tego typu opcję, jako coś normalnego. Poza tym mieli wzgląd na to, iż mama ich tak bardzo kochała, że nigdy nie chciałaby od nich takiego wyrzeczenia – z „własnego życia”... Dlatego za najlepsze rozwiązanie wybrali wynajęcie mamie opiekunki z zamieszaniem, żeby niczym nie naruszyć dotychczasowych stylów życia, które uważali za swoje osiągnięcie. Mając też w perspektywie dobro mamy, że przecież w znajomym mieszkaniu będzie się czuła najlepiej (prawda jednak jest taka, że bez pamięci nic znajomego nie istnieje, łącznie z własnym odbiciem w lustrze) – to dobrze świadczyło o ich empatii. (Na miarę ich rozumu. Bo chociaż mędrcami się rodzimy, to stopniowo nam to mija – taki nasz gatunek.)
Tylko wynikający z umowy dla opiekunek urlop, nasuwał im zmartwienie, co z tym zrobić, jak to zorganizować, żeby swoich urlopów nie „zmarnować” na pobyt z mamą. Gdy zbliżało się lato, rozwiązanie przyszło im jak z nieba, ponieważ pracująca u nich opiekunka nie zdecydowała się na skorzystanie ze swoich praw urlopowych i tak też zgłosiła do firmy, która ją zatrudniała, że tego nie potrzebuje. Bez wielkiego altruizmu – rozłąka z podopieczną gwarantowała zmarnowanie dotychczasowego oswajania jej z nieznaną osobą pod dachem i żmudne docieranie wzajemne, żeby się względnie rozumieć, opanować stany lękowe chorej.
Radość i poczucie wdzięczności dla opiekunki było wielkie. Szczególnie, że w zamian chciała tak niewiele – jeden dzień wolny w październiku, kiedy tam wypadnie, żeby mogła spotkać się z własną córką i wnuczką, która bywała rzadko w Polsce. Reakcja była jak wobec czegoś w oczywisty sposób bezproblemowego, bo co to jest jeden dzień z własną matką; rodzeństwo może się nawet podzielić dyżurami, żeby było lżej – dobrze będzie.
Jednak, gdy pokończyły się wakacje i zagraniczne wycieczki letnie, dzieci pacjentki zaczęły sobie przypominać, co właściwie mają zaplanowane na październik. No tak – jakieś delegacje, ważni klienci, od ilości których zależą premie uznaniowe. A są już zużyte wszystkie dni wolne na ten rok od pracodawców. Przystąpiono do ustalania z opiekunką, czy przypadkiem, przyjazd jej córki nie będzie kolidował z ich wyjazdami i planami, bo jeśli tak, to w ogóle nie ma mowy – nic nie da się zrobić, takich ważnych terminów nie da się zmieniać. Na szczęście dla opiekunki – nie kolidował. Wstrzelił się jak ulał.
Ale za szybko się ucieszyła z Boskiego zrządzenia, żeby wilk był syty i owca cała.  
Przyszedł tydzień przed przyjazdem jej córki i doszedł kolejny warunek wynikający z nowych pomysłów dzieci pacjentki. Najlepiej by było, żeby ta wizytująca córka chciała się spotkać w niedzielę, bo wtedy nikt nie musiałby zakłócać własnej pracy. Dzień wolny. Ale w ostateczności, niechby to wypadło w któryś z dwóch dni pracy zdalnej w domu, bo wtedy można by tą „pracę wziąć” (laptop) do mamy i może dałoby się ją jakoś opanować, żeby nie przeszkadzała za bardzo.
Z malejącą nadzieją, ale opiekunka zapytała swoją córkę, czy to możliwe, żeby spełniły oczekiwania tych ludzi, tak jak sobie tego życzą. Wiedziała, że dzień przyjazdu córki z rodziną z dalekiej podróży to będzie niedziela.
Stety, czy niestety – nie było to możliwe, przylot był popołudniowy, więc szykujący się w podróż nie chcieli brać pod uwagę jeszcze wycieczki do Warszawy na wieczór z małym dzieckiem, tylko pragnęli wypoczynku. Wybrali jeden z zaproponowanych dni w tygodniu.
Gdy opiekunka taki termin podała dzieciom pacjentki, wyskoczył nieoczekiwany problem – w taki dzień nie da rady, bo ktoś inny jest już umówiony, najwyżej po pracy – na wieczór...
To nie tak, że opiekunce nie starczyło cierpliwości w tych negocjacjach, ale w sumie nie była kimś niezastąpionym w pracy. Jej firma była duża z pracownikami, którzy przez kilka godzin, do przyjścia któregoś z dzieci pacjentki, poradziliby sobie z chorą. Szczególnie, że chciała tylko trzech godzin w ten sposób, nawet nie myślała o urlopie, skoro „po pracy”  pacjentka miałaby któreś ze swoich dzieci. Zatem za obopólną zgodą wystąpiła o takie zastępstwo do swojego pracodawcy.
A ten, to już było całkiem co innego, niż nadstawiająca ucha na potrzeby wszystkich opiekunka. Jak to instytucja – bardziej jak maszyna. Ktoś w firmie popatrzył, że urlop na godziny jest nie do uwzględnienia przez algorytmy księgowe, zatwierdził, że to ma być minimum dzień, dobrał pracownika na miarę dnia pracy, czyli dochodzącego za 49 złotych za godzinę (dla pracownika połowę mniej, drugie tyle dla dla firmy i państwa) przemnożył przez dobę i przedstawił rachunek.
Coś nie do przyjęcia dla dzieci pacjentki jeszcze bardziej, niż wyjście opiekunki na spotkanie z córką i wnuczką.
Tego trzeba było, żeby pierwotna wdzięczność za brak urlopu opiekunki i lekkie obietnice znalazły spełnienie i ktoś chciał spędzić kilka godzin z własną matką nie wtedy, kiedy jemu się spodoba, ale z uwzględnieniem czyichś potrzeb.
To nie jest historia o szczególnie dobrej opiekunce, ale o szczególnym rodzaju głupoty tkwiącym w nas ludziach, dorosłych, że bez przeliczenia uczynku na pieniądze – czy jest opłacalny, ciężko nam wykrzesać wolę działania.
A jednak to nie jest tak, że rachunek za przyjęte dobre uczynki nigdy nie dojdzie do tego, kto się od nich odwraca we własnym wykonaniu. Ponieważ w swoim nienasyceniu chciwiec ukręci go w końcu sam na siebie tak dużej wielkości, że będzie musiał uznać, iż nie jest wypłacalny by brnąć w wymyślanym sobie kierunku i musi zawrócić. Czyli ustąpić? Owszem, o ile serce już mu nic nie umie powiedzieć o dobroci. Może pomyśleć nawet w ten sposób, że coś przegrał i jest upokorzony.  
   

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo