Im więcej rzeczy ludzie praktykują na pozór, tym bardziej ich wiara jest pozorna. Znana z teorii, przepisów, a przez to łatwa do zachwiania, wykoślawiania, brana na wyobraźnię, co się stanie od czego. I tak np. łatwiej spotkać ludzi, którzy wierzą, że dawanie jałmużny psuje kogoś, umacnia jego brak wiary i trzymanie się mamony, niż, że zmieni człowieka na lepsze, rozbudzi w nim wiarę. Właściwą wiarę – w Miłość Boga.
A czy bycie chrześcijaninem w ogóle mówi o tym, żeby się oglądać w dawaniu Miłości na wygraną i oglądanie swego dzieła za życia? Jeśli dasz się uwieść światu, że nic ponad pieniądz wartości nie ma, to ostatecznie dla ciebie samego nie będzie ratunku, a nie dla tych, którym go żałujesz z jakiś źle pojętych potrzeb „wychowawczych”, a nawet „ewangelizacyjnych”, że temu czy tamtemu to byśmy pomogli, jednak pod warunkiem, że przyjdzie po to do Kościoła, bo musi być formalnie świadomy, skąd to dostaje, a nie, że będziemy świętym Mikołajem od podarowania tego anonimowo, bez tabliczki na czole – ja ci to daję jako organizacja kościelna, czy wielki katolik znany z internetu akcjami charytatywnymi, czy skądś tam. Ludzie kompletnie nie wierzą, że za darem chrześcijanina, choćby to zrobił najbardziej cichcem, stoi Duch Święty i działa. Może przesadziłam z tą kompletnością. Ale jednak rzadko umieją w to wierzyć (znają), bo wolą to roztrąbić, jako kto działają, żeby nikt ich z nikim nie pomylił, nim cokolwiek dobrego zrobią. Tylko segregacja i segregacja im w głowie. Już nim do niej przystąpiło Prawo Boże.
Skoro w Ducha Świętego nie wierzy „wierzący” (okrzykujący się takim), to co ma z tym fantem zrobić ktoś pewny siebie, że nie wierzy; że nie ma w co wierzyć poza „sobą”? A przecież słyszał o Jezusie i apostołach rozdających potrzebującym, co mieli, cokolwiek dostawali, czyli według biedy, a nie kluczy wyznaniowych. Nie praktykowali wypłacania pieniędzmi nagród dla wierzących w nich, niczym kupując głosy wyborcze, tylko dzielili swą dobrocią kogo mogli, zostawiając Bogu działanie w tych ludziach na miarę tego co dali, z jaką chęcią niesienia pomocy.
Co się dzieje, gdy nawet chrześcijanin nie wierzy w dawanie, moc ewangelizowania dawaniem? Gdy spotykamy jadowitą osobę niewierzącą, lub coraz więcej osób niewierzących zaczyna toczyć pianę z nienawiści, aż strach na nich patrzeć i słuchać, czego się domagają, jakich praw oraz przeciw czemu występują, że nawet to, co najbardziej niewinne by zarzynali, a nie brali w obronę, to najprościej powiedzieć, iż są opętani tą nienawiścią. I może tak czasem jest. Tylko, jeśli ci ludzie w życiu nasłuchali się więcej słów o dobroci, niż dostali chleba, który zjedli z naszej ręki, to niestety powstał z tego jedynie kamień bluźnierstwa przeciw prawdzie, którym ich nakarmiliśmy.
I który z nich się w nich odezwie – chleb, czy kamień? Nie ma powodu mniemać, że żaden.
A choćby w nas rzucił kamieniem, ktoś, kto dostał chleb, to i tak jego bardziej żal, bo to dla niego będzie straszniejsze, boleśniejsze, aż wzbudzi w nas litość i modlitwy o niego, a nie o nasze ciało. Co innego ten, kto wyrywał do pouczania bez uczynków, podczas gdy lepiej mu było milczeć, by nie stworzyć jadowitych języków, pozbawionych lęków przed bluźnierstwem. Wisi na krzyżu jak złoczyńca za własne winy wobec tych ludzi.
Jezus tak pokazuje Janowi piekło Judasza po zdradzie niewdzięczności za dar pokarmu z całości Boga, nie mówiąc o kogo chodzi: „Nie jesteście doskonali. Wiedziałem o tym, kiedy was zapragnąłem jako apostołów. I nie wymagam, abyście się takimi szybko stali. Musicie najpierw przejść od stanu dzikości do stanu oswojenia, przy pomocy dwóch szczepień ... - wyjaśnia Jezus. - "Jakich, Nauczycielu?" - "Jednego - krwią, a drugiego - ogniem. Potem będziecie herosami Nieba i nawrócicie świat, rozpoczynając od samych siebie." - "Krew? Ogień?" - dopytuje się Jan. - "Tak, Janie. Krew... Moja..." - "Nie, Jezu!" - Jan przerywa jęcząc. - "Spokojnie przyjacielu. Nie przerywaj Mi. Posłuchaj, ty jako pierwszy tych prawd. Zasługujesz na to. Moja krew... Wiesz o tym... To dlatego przyszedłem. Jestem Odkupicielem... Wspomnij na proroków. Nie pominęli ani jednej joty, opisując Moją misję. Będę Człowiekiem opisanym przez Izajasza. A kiedy stracę Moją Krew, to Ona was użyźni. Nie ograniczę się jednak tylko do tego. Jesteście tak niedoskonali i słabi, otępiali i zalęknieni, że Ja - już w chwale u boku Ojca - ześlę wam Ogień, Moc. Ona pochodzi od Mojego Bytu, dzięki zrodzeniu przez Ojca, i łączy Ojca z Synem nierozerwalnym pierścieniem, czyniąc z Jednego Trzech: Myśl, Krew, Miłość. Kiedy Duch Boży, lepiej: Duch Boskiego Ducha, Doskonałość Boskich doskonałości zstąpi na was, nie będziecie już tym, czym jesteście teraz. Będziecie nowymi, potężnymi, świętymi... Jednak jednemu z was ani Krew na nic się nie przyda, ani Ogień. Krew bowiem będzie miała dla niego moc potępienia go. I pozna on na wieki inny ogień, w którym będzie płonął, wymiotując krwią i połykając krew. Od chwili bowiem, gdy zdradzi Krew Boga, ujrzy krew wszędzie tam, gdzie spocznie jego śmiertelne oko lub jego duchowy wzrok."
Inne tematy w dziale Społeczeństwo