W pierwszej księdze w 18. rozdziale Poematu Boga-Człowieka Marii Valtorty kapłan, który ogłasza Maryi zakończenie zakonu dla Niej, że już czas na Jej zamążpójście, z jednej strony doskonale rozumie przemawianie Boga w sercu, jakby to był chleb powszedni dla dziewic, a z drugiej jest niepomiernie zdziwiony, że Maryja doszła do zaślubin Boga bez świątyni, a dokładnie bez niego samego. Na prośbę o podanie, od kiedy służy Bogu, Ona mu podaje, że to jej pierwsze myśli dotyczyły Boga i słyszenia Boga w sercu, więc, że nie jest w stanie o tym inaczej powiedzieć, niż że – od zawsze. Jezus konstrukcję Maryi wyjaśnia rozdział wcześniej, że została w niej zachowana pamięć Boga ze stworzenia Jej duszy, więc czytelnik nie ma się czemu dziwić w jej przypadku, bo wszystko miała perfekcyjnie działające, jak u człowieka bez grzechu pierworodnego. Tak duchem była w Niebie.
Jednak ja mam podobne zdziwienie do tego kapłańskiego, choć z powodu innych wyobrażeń. On się czuł ustanowionym szafarzem, bez którego ani rusz do Boga nikt się zbliżyć nie zdoła i sama świątynia w Starym Testamencie bierze się z polecenia Bożego, więc była traktowana jako warunek konieczny Łaski.
Mnie dziwi, bo tym mówieniem Boga w sercu różnym ludziom, mniej lub bardziej znanym mistykom, jak właśnie Maria Valtorta, która spisuje swoje objawienia z życia Maryi, Jezusa i apostołów, tłumaczyłam sobie Ducha Prawdy – Parakleta obiecanego ludziom przez Jezusa. Mającego być korzyścią z Jego śmierci, a w każdym razie odejścia do Nieba, nieobecności ciałem. (J 16; 7. Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. 8. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. 9. O grzechu - bo nie wierzą we Mnie; 10. o sprawiedliwości zaś - bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; 11. wreszcie o sądzie - bo władca tego świata został osądzony. 12. Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [jeszcze] znieść nie możecie. 13. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. 14. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. 15. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi.)
Trzymając się takiego sensu śmierci Jezusa, że po to była Jego ofiara, należałoby myśleć, że przed Jego śmiercią tego rodzaju komunikacji nie było. Myśląc po ludzku. A tu okazuje się, że już w Starym Testamencie po to był zakon z celibatem (i dla mężczyzn i kobiet) oraz, że Bóg kiedy chciał, mocą swojej Łaski, mówił i pouczał bez murów świątynnych i zakonów, skoro tak się stało z Maryją. Jeśli w takim razie nie taki jest sens ofiary Jezusa, to jaki? Czy możliwym jest dla człowieka rozumieć Jego śmierć, czy może nie była ona niczym koniecznym i ludzie mogli się bez tego obejść, nikt nie musiał Go zabijać? Nie musiał i nie musi, bo wystarczyłoby cnotliwe życie dla zachowania rozumienia „całej prawdy” i więzi ze stwarzającym życie Bogiem?
Inne moje zdziwienie z tego rozdziału dotyczy rasizmu – myślenia o krwi czystej i nieczystej w ludziach, o rodach kapłańskich i niekapłańskich, pochodzeniu królewskim i niekrólewskim (choćby samych królów Bóg powoływał ze sług i parobków), kogo z kim łączyć w małżeństwa dla rodzenia idealnego potomstwa... Zgodnie z przepisami prawa – z tego co mówi kapłan.
Ja jako człowiek znający takie eugeniczne podłoże II Wojny Światowej, właśnie żeby selekcjonować ludzi podług ich cech rasowych oraz eksterminację Żydów jako nieczystych, niegodnych się rozmnażać na ziemi, oczywiście czytam o tym ze zgorszeniem i trudno mi takie prawo kojarzyć z myśleniem Boga, z Jego wolą, aczkolwiek co do skutku, jaki wyszedł takim kluczem doboru, Maryja dostaje męża idealnego dla niej duchem; duchem - nie ciałem, chociaż mowa jest też o pięknie fizycznym obojga. Potem, w kolejnych rozdziałach, to można już dostać tylko zawrotu głowy, że aktem oblubieńczym może być wcielenie się i narodzenie się Maryi synem. Po ludzku mąż i syn w jednym byłby tylko potwornym grzechem kazirodczym, czyli powodującym skażenie, najgorsze zarazy i deformacje, a nie uświęcenie. Jednak w Jezusie do końca nie ma przejścia w stosunki oblubieńcze po ludzku z kimkolwiek w ciele i forma wcielenia zostaje jedyną formą więzi, także „małżeńskiej”, bo wspólnym potomstwem Maryi i Jezusa zostają Jego apostołowie, naśladowcy, uczniowie, w końcu wszyscy ludzie. Przez śmierć ciała, wspólną śmierć pod krzyżem przeżywaną z Nim także fizycznie, bo Maryja doświadcza współodczuwania, niczym niektórzy mężowie zaangażowani emocjonalnie w porody swoich żon. Tworzenie się takiego aktu ogłaszają testamentalne słowa konającego Jezusa, który wyznacza Maryi Jana za syna, a jemu matkę w Niej. Dlaczego mowa była tylko o nim jednym? Jan w Poemacie Boga-Człowieka jest pokazany jako doskonały w podobieństwie do Niego (na swoją miarę) najszybciej, jeszcze przed śmiercią Jezusa, po formowaniu uczniów na apostołów postem i modlitwami w jaskiniach. Jan doświadcza wtedy jako jedyny oświecenia duchem Bożym, co skutkuje nawet tym, że całe kazania potrafi po Nim powtórzyć słowo w słowo bez błędu. Tak wygląda dziecko Jezusa i Maryi w pełni urodzone... Nie widać nic, co ma do tego ciało z tego, czy innego rodu. I to rozumiem, to wygląda sprawiedliwie. Chociaż, że trzeba było do tego aż takiej ceny, żeby nastąpiła ta zmiana? Niepojęte i po prostu straszne...
Inne tematy w dziale Społeczeństwo