Normalność jako miara statystyczna, że większość tak ma, tak reaguje psychicznie i somatycznie, tak wygląda itd., to dosyć niestabilny ideał, zdający wymykać możliwość wskazania palcem, że oto ten/ci, to owi normatywni. Dopiero czytając jakieś „ustalenia” zebrane w ramach studiów nad tematem, zwanych „badaniami naukowymi”, dochodzi się do wniosku, że chyba istniejący, skoro na tym świecie przyjęto tropić i nazywać różnego rodzaju niedostatki, nienormalności, choroby.
Jak już ma się głowę naładowaną mnogością pojęć, zależności, przedziałów i cyferek określających, co się w normie mieści, a czego jest za dużo lub za mało, to trudno tak zwyczajnie wywalić ów kamień węgielny w postaci „normalny/zdrowy”, że jest ułudą, czy tylko poziomem abstrakcji do mnożenia słów bez znaczenia. Bo jeśli nie normalność, jako ideał wart uczestniczenia w wyścigu (czy tylko niewypchnięcia z ringu), to co?
Jeszcze gorzej, że z funkcji takiej, czy innej, zawsze jest komu prześladować ludzi za brak biegu w tą stronę i nieustannie przestawiać linię mety, że to jeszcze nie teraz, a tego, kto by miał zamiar wziąć w obronę, za owo wpasowywanie się w „normę”, nie widać.
Chociaż przydałby się bardzo, patrząc na cenę, że jest to wybór, tak czy inaczej indywidualny, a związany z wyrządzaniem krzywdy człowiek człowiekowi i sobie samemu. Bazujący na negacji osób niedopasowanych i pojęciu walki, łącznie z samodestrukcją – działaniu wbrew własnemu sumieniu i rozumowi.
Największy problem z normalnością polega bowiem na tym, że nie jest ona tożsama z dobrocią. Jest jej przeciwieństwem.
I samemu psychiatrze, czy psychologowi, zamiast wszystkich podręczników i lat nauki, można od razu pokazać siedem grzechów głównych i powiedzieć – to jest model, do którego masz dążyć w pracy z „pacjentami”; do tego jest twoja rola „zawodowa”. Tyle tylko, że przebieglej uwodzić stopniowo, bo po gwałcie mógłby odczuwać zbyt wiele tożsamości z pacjentami lub zupełnie uciec z zawodu.
Dlatego do pobudzania chciwości (pragnienia tego, czego się nie posiada), używa się takich zamienników jak spełnianie marzeń, posiadanie planów. Do zadowolenia z pychy – ambicja zawodowa, pozytywna samoocena. Do niezapominania o własnym tyłku – fantazja lub preferencja seksualna, satysfakcja erotyczna, urozmaicanie monotonii małżeńskiej. Jest i warta rozwoju zazdrość. To „zdrowa” rywalizacja, konkurencyjność, podejmowanie wyzwań. Może przynajmniej wspieranie obżarstwa i pijaństwa – nie? Ależ skąd - nie do tego jest spełnianie swoich potrzeb, akceptacja siebie, zdrowa dieta i rozmyślanie na okrągło, ile czego zjeść i nie zapomnieć dopoić, żeby się nie odwodnić, piramidy żywności, właściwa suplementacja. Pochwała złości i kłótni? Asertywność, wyrażanie swoich potrzeb. Zachęcanie do lenistwa? Czas na relaks i wypoczynek, gospodarowanie czasem, umiejętność nicnierobienia i zły pracoholizm.
Zasadniczo jednak nie chodzi w ogóle o specjalne zawody, bo żadne to koło zamachowe w tępieniu tego co ludzkie, tylko jak cała reszta podlegają presji uzyskiwania zarobku - niepomagania darmo, stąd „zmuszeni są” promować model broniący ich własnego statusu. Tak wychodzi samo zło. Obojętne jak „ładnie”/przewrotnie je nazwać.
A kiedy już normalność jest naśladowaniem samego diabła, to czy da się powiedzieć – ale nie ja nim jestem, bo tylko robiłem, co mi ludzie kazali, czego mnie nauczyli, czego oczekiwali po mnie? Powiedzieć, zapewne się da, tylko kto z tych wskazanych to potwierdzi, weźmie winę na siebie, a nie powtórzy takiego samego świadectwa o swojej niewinności?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo