Niełatwo przyznawać się do własnej głupoty, jeszcze trudniej chciwości, braku patriotyzmu, czy jakiegokolwiek koleżeństwa. A do aż tylu niedomagań, czy wprost – grzeszności - trzeba się przyznać, żeby tą historię opowiedzieć.
Artykuł o cyfrowym juanie, który wszedł na rynek polski, podsunął mi Facebook, jako temat z Rzeczpospolitej (z takim logo). Weszłam z ciekawości, będąc osobą śledzącą dynamikę przeobrażeń społecznych ostatnich dwóch lat właśnie w tym kierunku. W każdym razie świadoma zagrożenia, że każda dziedzina życia ulega dynamicznej cyfryzacji do jak najgorszych celów, czego zwieńczeniem będzie inwigilacja rozliczeń płatniczych po usunięciu gotówki.
To już się dzieje - pomyślałam sobie na widok tematu, i że trzeba to będzie pokazać dziewczynom/koleżankom lub podlinkować do upublicznienia znajomym z Facebooka właśnie. Od wielu miesięcy weszłam w nawyk takiego komunikowania, co w świecie mnie niepokoi lub cieszy. Spychając własne słowa gdzieś na plan drugi i trzeci, gdy już tylu wie lepiej i szybciej, że to ich trzeba stawiać na dachach, żeby ludzie nie przespali zakusów szatańskich.
Tytuł mówił o końcu złotego z powodu wejścia cyfrowego juana na rynek Polski. Streszczając - Polacy oszaleją ze szczęścia na widok tej perspektywy, bo kurs tej nowej kryptowaluty wspieranej przez rząd Chin wynosi czterdzieści kilka groszy. Co w stosunku do typowej waluty cyfrowej ceniącej się w setkach tysięcy złotych za jeden nominał wyglądało jak torpeda inwestycyjna. Kto by nie zaryzykował utraty 5 złotych, żeby zobaczyć, czy nie zamieni się to wkrótce w 1 milion? Pokusa wyłączająca wszelkie myślenie, jakim sposobem i czyim kosztem mogłoby się tak stać. Po co myśleć, skoro czary-mary przyjemniejsze dla sumienia?
I chyba nawet widać było, że artykuł był sponsorowany, ponieważ za nazwiskiem autora-redaktora, było coś, że temat opłacony, czy za wynagrodzeniem (sformułowanie nietypowe dla reklamy). Opowieść odnosiła się do ciekawości pracowników redakcji, jak testowali ścieżkę nabywania owego cyfrowego juana i pokazaniu kilku opinii ludzi od zarabiania pieniędzy pieniędzmi, jak to na świecie wkrótce przybędą nowi milionerzy dzięki tej inwestycji w chińską walutę nowej generacji. Bajka o kopciuszkach otwarta.
I tu wcale nie byłam na etapie, że ja w to wchodzę, chociaż odzywały we mnie zasiedziałe myśli, że może by tak zrobić coś nietransparentnego przed ludźmi, czym dopiero po czasie ich zaskoczę, bo może ja taka jestem otwarta z nieumiejętności obcowania z Bogiem sam na sam – boję się takiej relacji; albo to choroba internetowa, żeby o wszystkim wszystko mówić i zakłóca to moją prawdziwą osobowość, prywatność – coś takiego. Zresztą najmniej to ważne, gdzie tkwiło moje słabe ogniwo w kręgosłupie moralnym, czy kompleksy, gdy każdy może mieć swoje, gdzie indziej.
Siedziałam przed monitorem laptopa i rozmyślałam nad przegraną świata i ludzi na nim, skoro to już takie zaawansowanie okupacji szatana panuje, że globalizacja jest dokonana, dotychczasowe waluty się kończą, a nowe walczą już tylko o siebie na rynkach bez granic - która mamona pozyska więcej adoratorów, niczym panna na wydaniu. Przez ten fatalizm odechciało mi się dzielenia tematem z kimkolwiek, najmniej z przyjaciółkami, bo chciałam, aby cieszyły się jeszcze życiem póki umieją i o niczym takim nie wiedząc jak najdłużej.
Ale jakiś diabełek mnie samą dopadł, że przecież, jak kliknę w zapraszający link i obejrzę sobie jeszcze tą następną stronę, niczym ci testerzy z redakcji, to ciągle będę tylko widzem, a nie uczestnikiem. Popatrzę i wyjdę niczego nie wypełniając.
Przeceniłam się bardzo, ponieważ na stronie z uśmiechniętą Chinką, przymierzenie się do wyobrażenia, że jestem bogatym człowiekiem nie było odstręczające, skoro malowało czyjąś radość na twarzy. Przypomniałam sobie swoje marzenia w jej wieku, (o domu oczywiście, bo wychowujemy się w kulturze dążenia do posiadania domów, a rodzin tylko o ile dom posiądziemy) i uzmysłowiłam sobie fakt, ilu ludziom rzeczywiście sprawiłabym tym przyjemność, gdybym znienacka stała się bogaczką – że im tego we mnie brak.
Skoro świat się zmienia w sposób nieunikniony, tak a nie inaczej, i nie mam na to żadnego wpływu, cóż mi z tego przyjdzie, że zostanę na stacji – „zostaniesz tu sama bez środków do życia” – nie wskakując do pociągu – „kto pierwszy ten lepszy”? Albo jeszcze ku utrapieniu bliskich ludzi, gdy mogłam użyć rozumu tak, by pojmowanie perspektywy świata przekuć na ogromny zysk?
Wypełnienie formularza, aby „dołączyć do rewolucji finansowej” było prościzną: imię, nazwisko, adres e-mail i numer telefonu. Ale już przed naciśnięciem wysyłania tych danych duch mi się zawiesił – myśli nie chciały iść ani do przodu, ani do tyłu; a emocjonalnie, ani to banie, ani niebanie, ani chcenie, ani niechcenie. Jakbym straciła zdolność do analizy, czy powinnam to robić, do czego mi to potrzebne. I może tak bym siedziała długo, nie mogąc złapać sensu, ale zadziało się coś zwyczajnego w otoczeniu i tak też chciałam potraktować ten przycisk – to normalność. Do czego mi to ocenianie? Przecież tak/z tego ludzie żyją.
Stronka, do której doszłam przez tą bramkę wpędziła mnie w konsternację, bo zdawała się nie mieć nic wspólnego ani z Chinami, ani juanem, ani nazwą „uprawnionego sprzedawcy” rekomendowanego wcześniej. Firma brokerska, czy doradztwo finansowe, handlowa? Apptrader... Gdzie ja jestem? Co tu można przeczytać, o co chodzi? Latający wykres, cyferki, kurs nie wiadomo czego i wyskakujące okienko czatu po angielsku, które zakłóca połapanie się w zakładkach, co się za nimi kryje. Ale jest moje nazwisko w górnym rogu, czyli doszło tu do rejestracji, czymkolwiek to jest.
Dzwoni telefon z nieznanym numerem, a już w pierwszym artykule była mowa, że tak się zadzieje, chociaż do niczego miły konsultant nie będzie potrzebny, bo wszystko da radę łatwo zrobić samemu.
W praktyce miłe było tyle, że cudzoziemiec mówił biegle po polsku, chłopięcym głosem, jakby z rosyjskim akcentem, przedstawiając się polskim imieniem i nazwiskiem. Ale już tempo doradzania, że robił to nie w tym, o co był pytany, tylko on mnie poprowadzi po tej stronie, żebym wszystko zrozumiała potem, nie było na mój rozmiar. Myślę sobie – scenariuszowy przerost formy nad treścią, tak nieszczęśnik musi, taka jego praca, niczym na infolinii w bankach, czy w marketingu produktów, że po ludzku nie pogadasz, dlatego się martwi jedynie, żebym się nie rozłączyła. Aczkolwiek pogadałam jakoś długo.
I zdecydowałam się na przelew. Zostanę „inwestorem”... Jak to było z tymi „minami” w ewangelii, żeby oddać je bankierom na procent? To chyba tak się Bogu podoba? Dopięliśmy dane do logowania na ich stronce, zmienianie hasła po niezwykłym wyjściowym - podawanym przez konsultanta telefonicznie. Zaczęły przychodzić powiadomienia na maila o logowaniu , jak po zaistniałym połączeniu z witryną. Choć ciągle przy jednoczesnym prowadzeniu telefonicznym.
Miałam zdecydować się na walutę, czy płacę w dolarach, czy w euro, co zbiło mnie trochę z pantałyku, jak to się ma do rewolucji zamieniania złotego na juany i po co komu umierająca Unia lub Stany jako opoka.
Ostatecznie przelałam tysiąc euro, upierając się jedynie, że nie będzie to płatność kartą, jak chciał przedstawiciel firmy, bo przywykłam do przelewów online. Mój bank zdarł ze mnie jeszcze na przewalutowaniu ze złotego na euro - oczywiście. Dane odbiorcy międzynarodowe aż za bardzo - siedziba firmy w Bułgarii, bank w Litwie, a jej nazwa nic nie mówiąca, w każdym razie nawet nie Apptrader. Wielka przedsiębiorczość lokalizuje się po taniości – czemu nie.
Po przelewie konsultant, tak jak powiedział, przysłał maila imiennego, że chce otrzymać na niego potwierdzenie przelewu. Generowało się kilka minut, bo bank nie księgował szybko, więc najpierw w tym rozgardiaszu dostał ode mnie historię płatności, gdyż tylko tyle było do pobrania i chwytałam na oślep. A po właściwym potwierdzeniu, podyktował, że teraz to on potrzebuje ustalić moją tożsamość, czy ja to ja, czy jestem pełnoletnia, bo on przecież nie widzi mnie i w ogóle to musi mieć kopię mojego dokumentu – albo dowodu, albo prawa jazdy - bo tak jest w regulaminie ich firmy do którego trzeba się dostosować.
Ta kolejność działania nieco mnie przytkała, nie podobała, bo sam dowód - że ktoś go chce widzieć, to w zasadzie nie. Każda instytucja, z którą się coś załatwia, te dowody chce skanować, fotografować, przesyłaj im, dawaj do skopiowania, czy w miejscu pracy, czy na uczelni, czy w banku, potem tylko podpisuj, że się na wszystko zgadzasz, co oni z tym zrobią, w jakich celach „przetworzą” (w jakich systemach umieszczą) i jakim partnerom udostępnią twoje dane. Jak to – myślę - gotowi byli wziąć pieniądze od dziecka lub osoby postronnej, ewentualnie z fałszywą tożsamością, a teraz się martwią, czy jest pełnoletnie lub czy miało prawo to zrobić? I raptem powód wzięcia ode mnie zdjęcia dowodu wydał mi się niezgodny z oficjalną argumentacją. Ale bez refleksu na czas, tylko już potem, jak go nadałam w burzy myśli, że coś tu nie gra.
Konsultant zapowiedział kolejne połączenie, gdy pieniądze trafią na konto zagranicznego adresata, żeby pokierować, co dalej należy zrobić. Już nie w tym samym dniu.
A ja odpłynęłam na spacer z długim rachunkiem sumienia, z którego wyszło, że w sumie najlepsze, co w tej sytuacji może się teraz stać, to aby te pieniądze już ktoś drapnął, żebym nie miała większych kłopotów po popełnieniu tej głupoty, a w każdym razie żadnych więcej kontaktów z tym towarzystwem. Dawanie „min” bankierom nie miało teraz nic wspólnego z moją zdolnością pojmowania, o czym tu mowa – kim są bankierzy w przypowieści Jezusa. Za to bardzo dobrze mi się rozumiało, że człowiek winien utrzymywać się z pracy rąk swoich, bo co ponadto, to od złego pochodzi. Jakby nie było „inwestycji” , zarabiania pieniędzmi, nie byłoby wyzysku, ucisku, głodu, korporacji, totalitaryzmów, dyktatur, niewolnictwa, eksperymentów medycznych, depopulacji, sterylizacji, fałszywych szczepień i chipów, więc chętnie zapłacę to tysiąc euro, żeby z tym nie mieć nic wspólnego. Odpokutować podjęty krok w tym kierunku. Bo i to, że pracuję, bardzo dalekie jest od świętości w tak działającym świecie, a tylko dawką czyjejś krwi wymagającą odkupienia.
Po spacerze dosiadłam do komputera przyjrzeć się na spokojnie swoim poczynaniom. To za co ja właściwie zapłaciłam? Tłumacząc tytuł wpłaty na język polski, była to faktura z konkretnym numerem, czyli dokonałam zakupu... Czego - nie wiadomo. Konto u brokera to zakup?
Rozpoczęłam poszukiwania w internecie opinii o firmie Apptrader (choć na przelewie całkiem inaczej), z którą weszłam w tą transakcję. Najwięcej na Bankier.pl i wszystkie o tym, że to oszuści i złodzieje, czyszczący ludzi z pieniędzy, a nawet więcej, bo zaciągający pożyczki za klienta w jego banku.
No tak, wszystko się zgadzało, że to będzie najmniejsza strata dla mnie, jeśli tylko owe tysiąc euro, a wiedząc już, jak łatwo mnie wkręcić na miły opiekuńczy ton głosu, żebym robiła, czego sama nie rozumiem, dlaczego to robię, nabyłam silnego postanowienia, że kategorycznie utnę rozmowy telefoniczne, iż już nie chcę żadnego inwestowania, handlowania, nie chcę u nich konta.
Moje pieniądze doszły do zagranicznego odbiorcy nadzwyczajnie szybko. W każdym razie już kolejnego dnia wyświetlał się stan 1000 euro na internetowej stronce z moim imieniem, a w skrzynce mailowej pojawił się komunikat, że teraz powinnam wydrukować upoważnienie do dysponowania moimi pieniędzmi przez firmę i odesłać taki dokument z podpisem. Ale jeszcze uzupełniania danych, fotografowanie karty bankowej, potwierdzanie adresu zamieszkania rachunkami za nie, rachunki za internet, zaświadczenia o zameldowaniu z urzędu. Wszystko jedno – już tego nie chcę.
Konsultant zatelefonował do mnie, więc szybko weszłam mu w słowa, że mnie to już nie interesuje, bo rozmyśliłam się z takiego sposobu zarabiania – grania pieniędzmi. I jasne, że moje tłumaczenia nie były przyjmowane do wiadomości, nawet kiedy weszłam w kategorie duchowości i komfortu psychicznego, naiwnie myśląc, że na to nie ma scenariusza dialogów. Nie było, ale dla mnie, a jako gadająca w sposób niepojęty, czemu nie chcę nawet spróbować tego dobra, jakie na mnie spłynie od „handlowania”, zostałam uprzedzona, że teraz to dostanę telefon od analityka finansowego. I tak scenariusz został dopięty przez pracownika zorientowanego na cel.
W zasadzie mogłam zignorować kolejny telefon, jak moją wolę zignorowano i powinnam była.
W międzyczasie weszłam jeszcze na swoją stronę u natrętnego kontrahenta. Bo ustawienia programów bywają „życzliwsze” od ludzi i nawet znalazłam coś takiego jak wycofanie środków wszystkich, przez funkcję „wypłać”, ale status oczekiwania na potwierdzenie, jaki się od tego wyświetlił nie wyglądał na zapowiedź akcji z automatu. I rzeczywiście na adres mailowy dostałam tylko tajemniczą wiadomość, że ta operacja nie będzie możliwa bez telefonicznego kontaktu z menadżerem firmy i wróci do stanu wyjściowego po określonym czasie.
Telefon od „analityka finansowego”, mimo wcześniejszych postanowień, odebrałam. Teraz dziewczęcy głos; i też przedstawiający się polskim imieniem i nazwiskiem wbrew akcentowi i dykcji. Miło i ze zrozumieniem, że oczywiście mogę zamknąć konto, chociaż jestem pierwszym takim przypadkiem i pani mi pomoże prawidłowo to zrobić, żeby odzyskać środki.
Nadmiar szczęścia, z którym już się pożegnałam uderzył mi do głowy. Tylko, że do tego dobrego zamknięcia konta, to ja muszę jeszcze pobrać taką aplikację, do której link mi pani prześle mailem i muszę ją zainstalować...
Nie, nie wyglądało to dobrze. Mi jako minimalistce aplikacji wszelkich każą coś pobierać, czego nie zdążyłam pomieścić w głowie, że ja tego potrzebuję? Co to za procedury zamykania konta? Nie mogą skorzystać z kliknięcia zwrotnego na swoim koncie bankowym tacy biegli finansiści? O to właśnie zapytałam. Ale dziewczę rezolutnie wyjaśniło, że to całkiem w moim interesie, żeby już nikt mnie nie nękał telefonicznie, bo dopóki będę widniała na stronie internetowej, ciągle ktoś będzie do mnie dzwonił.
Bez przekonania pobrałam program, który z nazwy nic mi nie powiedział, a co do istoty okazał się internetowym połączeniem zdalnym z moją rozmówczynią, bo po podaniu telefonicznym „takich cyferek z ramki” za chwilę już widziałam jej kursor biegający po moim ekranie laptopa. Wtopa niemogąca się skończyć niczym dobrym. Już byłam zła na siebie, co ja wyrabiam, w co ja wierzę, jak tu nie ma najmniejszej oznaki uczciwości. Teraz słodki głosik przekonywał, że aby zrobić mi przelew potrzeba spisać IBAN i Swift z mojego konta bankowego, do którego muszę się zalogować... Nawet pamiętałam, że w moim banku nic takiego nie figuruje na stronie osobistej, więc grzecznie tłumaczę, że nie przypuszczam, że tam znajdziemy te dane.
I powiedzcie mi, co powoduje, że człowiek kontynuuje przegraną grę wbrew rozumowi i przeczuciom? Muszę mieć jakiś syndrom ofiary w sobie, czy wyuczone posłuszeństwo na komendy w określonym tonie, bo dalszego ciągu nie da się niczym wytłumaczyć.
Weszłam na swoje konto bankowe na oczach rozmówczyni, która szybko zaczęła wertować zakładki w poszukiwaniu nie wiadomo czego. IBAN i Swift znalazłam jej na stronie niezależnej od logowania i pokazałam do spisania. To raptem i numer konta potrzebowała zobaczyć sama, i do karty bankowej weszła, zmieniając limity, bo jak zwrot ma być szybki „to najlepiej na kartę”. A jak już wyczerpały się preteksty wszelkie, ogłosiła, że z konta bankowego mogę się wylogować, ale to nie koniec, bo teraz to ona musi zapytać, czy wolno ten przelew zwrotny dla mnie zrobić, więc muszę utrzymać „połączenie” aż uzyskamy na to zgodę jej zwierzchnika.
Myślę sobie – dobra to ten menadżer opisany w mailu, co daje zgody telefoniczne na zwroty pieniędzy i będę ich miała z głowy raz na zawsze. Wcale się nie zastanowiłam, że o całkiem innym „połączeniu” była mowa.
Telefon przejął kolejny rosyjskozaciągający osobnik, którego nazwisko zabrzmiało mi teraz jak kpina, bo było jakimś przedmiotem plus „prezesem firmy”. Uderzył w ton zgorszenia moim zachowaniem, niczym rozczarowany ojciec, chociaż z głosu też dzieciak – jak to tak można, żeby jednego dnia coś chcieć, a drugiego już nie chcieć, on tego nie rozumie. Od nowa tłumacz się, o co ci chodzi, jak można nie chcieć zarabiać pieniędzy u takich fachowców od ich stwarzania.
No i się tłumaczyłam, bo jaka matka może zostawiać dziecko bez rozumienia swoich zachowań? A z natury jest we mnie matka. Przekonywałam, że nie ma nic dziwnego w popełnianiu błędów przez ludzi i chęci ich naprawiania, o prawie człowieka do wiary, kierowania się sumieniem, mówiłam, czym jest wyzysk społeczny wynikający z kapitalizacji i grania pieniędzmi, interesowałam, czy „prezes” zna naukę, że człowiek powinien żyć z pracy rąk swoich. Weszłam w stan zidiocenia ful-wypas wiarą, że ktoś potrzebuje rozmawiać, gdy rozgrywanym był tylko czas.
Ale obraził mnie - świadomie, czy nieświadomie - kiedy o nauce Jezusa powiedział, że tak to było setki lat temu, a teraz zarabia się pieniądze całkiem inaczej. Dla mnie granica była aktualna, zrozumiała, a jej przekraczanie przyczyną wszelkiego zła społecznego, a nie żadnego postępu. Odparowałam, że mój pogląd jest odmienny i jak ja mu nie przeszkadzam służyć diabłu, tak on niech mi nie przeszkadza służyć Bogu.
To nie było z dobroci serca, ani pokory – moja postawa macierzyńska wypaliła się. Teraz on się obraził, jak tak można mówić, że on jest diabłem, gdy on jest „dobrym chłopakiem”, tylko trzeba mu zaufać... Zaczął wymieniać swoje autorytety, czy ja wiem, co to jest Tesla, Amazon i czy ja wiem, kto to jest Elon Musk... Wreszcie kilka mostów za daleko jak na moją wytrzymałość - co i kto na tym świecie zasługuje na cześć. A on poznał po mojej niechęci, że rozmowa jest zakończona. Podniósł głos, żebym się nie rozłączała, na co natychmiast zamknęłam wszystko w internecie i laptopa, zostając grzecznie przy słuchawce. Nie był speszony, tylko oskarżycielski – dlaczego przerwałam połączenie!? Znowu się tłumacz... Ale przecież ja niczego takiego nie przerwałam.
Dopiero ogłosiłam, że już więcej nie będziemy rozmawiać bez względu na moje straty.
A co dalej z pieniędzmi na cyfrowe juany, co wyparły złotego? Już nie na moim sumieniu – dzięki Bogu.
(Bez względu na to, czy link jest imitacją stworzoną przez cyfrowych przestępców, czy oryginałem - nie mi weryfikować - nic takiego nie polecam.)
https://nizannewoffer.com/yp2/index.php?brm_hash=159eeb9d360c855b2b5547111b14d4bc&brm_aff_aid=9793b02327e048d388d91b85dbea4e26&brm_aff_bid=1093&brm_aff_cid=1000
Inne tematy w dziale Rozmaitości