Co zrobić, żeby uwierzyli, co zrobić, żeby zrozumieli – to jest taki bardzo pospolicie wyrażany problem w okresie aktualnej transformacji społecznej. Po obu stronach barykady – i zwolenników, jakie to dobre będzie, i przeciwników, jakie to złe. Też mnie taka gorączką dopada, że to taka nie wiadomo jak cenna wartość jest w tym, żeby ktoś rozumiał to, co ja rozumiem/tak jak ja rozumiem.
A przecież największy problem z człowiekiem jest wtedy, gdy to w co wierzy, co rozumie, w czym go sumienie oświeca, jest porzucane dla jakiś pragmatyzmów, czy wręcz pod byle pretekstem, presją szybciej wyobrażaną, niż doświadczaną. Nie to, czy rozumie coś tak, czy siak, bo jakieś dane do niego nie doszły lub nie przyjmuje ich do wiadomości, co innego ceni, niż drugi, inaczej poznawał, przeżył, poczuł, bo na innego człowieka jest uformowany. Tylko to, że coś skalkuluje, obliczy, że to mu się nie opłaca, bo narazi na straty, mandat, ośmieszy, czy tylko zmusi do poświęcenia czasu; albo właśnie opłaca, bo za takie, a inne poglądy ktoś wynagrodzi, awansuje lub tylko da otworzyć usta do kamery. W obydwu przypadkach chodzi o zostanie widzem dobrego zakończenia opowieści o sobie. Samych „dobrych” (zaplanowanych) zakończeń, w podjętych przedsięwzięciach.
Ostatnią rzeczą, o której chce się myśleć jest niemożliwość. Niemożliwość zobaczenia dobrego zakończenia dla działania zgodnego z sumieniem, z rozumieniem. A jeśli to jedyna prawda warta zachodu, używania czasu – nie oglądać się na siebie?
Ze słów Jezusa do Alicji Lenczewskiej:”Starość jest po to, aby poznać swoją ślepotę, a poprzez nią opętanie świata zapatrzonego w siebie: ludzi zużywających całą swą energię na adorację samych siebie i wymuszanie na drugich tej adoracji.”
Wszystkie znaki pokazują, że jedyna.
Inne tematy w dziale Rozmaitości