Do parku w warszawskich Łazienkach wybrałam się dzisiaj po kazaniu wysłuchanym w TVP Polonia. W telewizji z racji asystowania starszym schorowanym ludziom, do których ksiądz z Komunią przychodzi do domu, a tym sposobem i do mnie (ale gdyby miał ktoś zapomnieć, to mamy z powrotem dyspensę z chodzenia do Kościoła i ogólnie limitowanie dostępu). Choć to chyba najmniej istotny element tej opowieści.
Istotniejszy był spacer w kontekście kazania. Ponieważ tego kazania nie zrozumiałam i nie rozumiem - jakiej sytuacji społecznej w Polsce dotyczy, choć mam się za człowieka nadążającego za tym całkiem sprawnie. A właśnie o tym ono było. Dowiedziałam się z kazania, że w Polsce budzą się nowe „ruchy irracjonalne”, mogące doprowadzić do rozlewu krwi, z imieniem Jezusa na ustach... Hmm...
Budzą się, czyli wcześniej się nie pokazywały. To raczej nie o manifestacjach przeciwko reżymowi sanitarnemu i nie o Braunie, który wszystkim szczęści Bogiem na powitanie... Chociaż z drugiej strony, ostatnio do którego domu nie idę mieszkać, gdzie ludzie niewiele poza oglądaniem telewizji robią i tylko ona im dyktuje, czym się mają w życiu interesować i skąd wiedzę czerpać, to widzę, że takim i do znajomości przyczyn manifestacji daleko i poglądów samego Brauna na sprawę. Jedna osoba identyfikowała twarz z migawki TVN24, wzdrygając się ze wstrętem, że to ten z Konfederacji, co oni nie mają żadnego szacunku do kobiet. Zatem...
Czy ksiądz od kazania też może znać rzeczywistość tylko na sposób telewizyjny? I np. ktoś mu pierwszy raz w tym roku pokazał manifestacje ludzi przeciw działaniom władz (postrzeganym przez nich jako dyktatorskie, zniewalające i podszyte złowrogim celem odhumanizowania ludzkości), albo wojowanie Brauna (o praworządność i interes narodowy, według jego poglądów)? Wówczas istotnie ten ksiądz mógł pomyśleć, że jest świadkiem nowości w Polskiej rzeczywistości i to nazwać irracjonalizmem (górą racjonalizm, czyli przeżywalność?). Hmm....
A jeśli ta konspiracyjna mowa (miałam de jawu z czasami Solidarności, szczególnie, że w ogóle miało być o Popiełuszcze) była całkiem analogiczna do lat 80tych XX wieku i ksiądz zwracał uwagę wiernym dokładnie na rząd, np. na irracjonalne zakupienie 40 milionów jakiś toksycznych szczepionek, ewentualnie z czipami mającymi regulować ludziom sposoby rozliczeń (słowo „pieniądz” odchodzi do lamusa) i opieki zdrowotnej? Zupełnie nie wiadomo.
I w takich mrokach nierozumienia, o czym „do mnie” powiedziano wyszłam na ów spacer. Jasne, że historyczny, bo teraz nic nie jest niehistoryczne (o ile kiedykolwiek jest), a kto zaniedba dokumentowanie, to mu wmówią kiedyś swoje bajki (żeby tyle wiedzieć, to już sobie pożyłam).
Grupka zachmurzonych młodych panów w regulaminowej ilości zrobiła sobie kółko graniaste koło kosza na śmieci, improwizując palenie papierosów bez masek. Tak na ulicy przed parkiem. Czyli robiąc za odważniaków poza parkową strefą wolności od masek. A naprzeciwko samej bramy rozsiadła się tęga pani akordeonistka, zaczynając akurat grać, gdy ja się zbliżyłam. Ładnie. W pierwszym momencie wydawało mi się, że słyszę melodie okupacyjne, ale było jakoś jeszcze smutniej.
Wiedziałam, że w parku część ludzi będzie miała maski, chociaż zgodnie z przykazaniami władz nie trzeba ich tam nosić. I to jakby większa część. Wiedziałam, ponieważ wprowadziłam sobie to miejsce do spacerowania już od kilku dni. Odsłonięte twarze zaczęły mnie doprowadzać prawie do łez, jakbym patrzyła na przegranych. Jakiś „moich” przegranych, więc starałam się wyłączyć rozmyślanie o tym podziale, żeby nie wariować. I było dobrze, dopóki legalnie zamaskowany, nielegalny staruszek ze spłoszonym wzrokiem, nie zaczął przemykać zygzakiem po alejce, czy wszyscy widzą, że nie powinno go tu być, bo jego wiek jest zakazany do życia na spacerniaku. To wróciło mnie na ziemię, że przecież o niczym innym tu myśleć się nie da. (Wczorajsi staruszkowie byli dzielniejsi, pewni siebie, ale to była zakochana para.)
Myśleć - którzy się boją których; którzy nie boją wcale lub udają.
Trójka młodzieży przerzucającej się plastikowym talerzem na trawniku robiła wrażenie rozbawionej, że tyle jej w życiu dane. Tym nie dało się do duszy zajrzeć, czy to Bogu za to dziękują, czy władzy ludzkiej, bo do oczu za daleko. Ale już kilkadziesiąt metrów dalej wzruszył mnie widok dziewczyn z gitarami, udających że mają ognisko. Wewnętrzna gęba mi się do nich uśmiechnęła, oczy zaświeciły, chociaż też za daleko, żeby się przyjrzeć. Wystarczyło mi, że było ich kilkanaście... Boże widzisz, więc naprawdę się nie boją żyć?! „Nielegalne zgromadzenie” - delektowałam się odkryciem, jakbym była dumna z własnych dzieci. A za moimi plecami prawie jak echo odezwał się młody kobiecy głos: „Co to za nielegalne zgromadzenie?”. Zaczęła mnie wyprzedzać para rówieśniczek gitarzystek z trawnika. Zaciekawiłam się, że mojego myślenia, skoro tych samych słów, ale zmroziło mnie - tych z pewnością nie cieszyło czyjeś szczęście, gdyż zaczęły się rozkręcać: „Co z tą policją?”, „Parków to już w ogóle nie patrolują i ludzie mogą robić, co chcą!”. Bez sarkazmu, czysta zazdrość, szukająca, czyimi rękoma mogłaby wyrządzić krzywdę.
O kilkunastu modelach i modelkach robiących sobie sesję zdjęciową nieopodal nie powiedziały nic, jakby ich nie zauważyły. A mi to raczej ci się nie podobali, choć obiektywnie musiałam stwierdzić, że nie znam przepisu, z którego mnie mierzili – tak zwyczajnie, że do tych to bym nie chciała dołączyć.
Zawróciłam do pracy głupia, jak byłam na początku, gdzie mam widzieć te nowe ruchy irracjonalne, co to powstają ku wyraźnej wojnie domowej Polaków, a pani na harmonii, zanuciła „Ta ostatnia niedziela” gdy tylko zaciągnęłam swoją maskę na twarz, opuszczając park wolności od masek.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo