Naczytałam się, nasłuchałam i naoglądałam. To teraz powiem krótko i nie będę powtarzać.
Tak, Beata Szydło jest godna najwyższego szacunku i najgłębszej sympatii, a odchodząc pokazała klasę, jakiej dziś nie spotkać w elitach. Widać, właśnie jeszcze w jakichś Brzeszczach się uchowała.
Klasa jest wartością samą w sobie, ale nie bierze się znikąd. Klasa wyrasta wprost z poczucia godności. Nie wartości, a właśnie godności – tej, której niczego nie doda ani milion, ani uniwersytet i niczego nie ujmie wiatr w kieszeniach i brak szkół. Jest ona właściwa dla osobowości silnie zintegrowanej, określanej potocznie jako - bez rysy i skazy. Jej nie sposób ani sponiewierać, ani nawet obrazić, bo jest ponad takie próby ze strony innych i ponad możliwość własnego zniżenia się do uczynków niegodnych. Jeśli wśród tej tzw. „klasy politycznej” ktoś odpowiada tej charakterystyce, to właśnie nasza pani Premier.
Teraz Prezes. Nie jest sklerotykiem mającym kontakt już tylko z kotem, a czynienie z niego psychopaty-destruktora, demona sycącego się bólem i łzami czołganych niewiast jest doprawdy rozpaczliwie śmieszne. Nie wszystkie jego posunięcia są trafne, natomiast upór i konsekwencja w trwaniu na obranych pozycjach musi budzić albo szacunek, albo furię. To zależy od tego, po której stronie się stanie.
Ostatnie takie posunięcie – dymisja Premier Beaty Szydło i powołanie na to stanowisko Mateusza Morawieckiego – wydaje się całkowicie niezrozumiałe i nie dziwi, że najbardziej fantastyczne powstają na jego temat teorie i wizje. Tymczasem osobą, która zachowuje spokój i swobodę bycia, jest sama „przeczołgana” pani Premier. Oprócz klasy i pokory, które w niej cenimy, być może odgrywa w tym jakąś rolę również świadomość i akceptacja powodu bądź celu tego manewru.
Możliwe jest, że Prezes nie miał nic albo niewiele do powiedzenia w kwestii zmiany premiera, a tylko musiał wykonać dyrektywę, jak to mi ktoś dzisiaj powiedział. Nie wiem, może. Tak sobie jednak myślę, że jeśli to jest jednak jego autorski pomysł i manewr, to nie tylko nie jest on pozbawiony sensu, ale może się okazać w pewnym sensie zbawienny.
W niedalekiej przyszłości odbędą się wybory do samorządów – sprawa bodaj czy nie ważniejsza od innych. Tam na dole reformy stoją, układy stoją, tam nic nie drgnęło. Jest wprawdzie pięćset+, ale to nie załatwi sprawy. Tymczasem bez potrząśnięcia, jak to się mówi – prowincją, a tak naprawdę tym, co właśnie Polskę stanowi, nic się nie zmieni, bo zmiany trwałe muszą sięgnąć fundamentów. Zmiany w centrali są jak dym z komina.
Otóż gdyby Beata Szydło została powiedzmy pełnomocnym ministrem ds. społecznych i ze swoją niezwykła pracowitością i ogromnym talentem zaczęła prowadzić sprawy społeczne w Polsce lokalnej, czyli samorządowej, to byłoby to zadanie nie do przecenienia. Jeśli ktoś ma ruszyć Polskę lokalną - czytaj: samorządową, to nikt tego nie zrobi tak, jak ona. A to jest sprawa, kto wie czy nie ważniejsza od bardzo ważnych wystąpień w Brukseli.
Inne tematy w dziale Polityka