Jest w Gdańsku cmentarz, na którym całkiem niedaleko siebie znajdują się dwa groby, dwóch wyjątkowych kobiet.
Chociaż dzieliła je znaczna różnica wieku, to kiedy ich drogi przecięły się zostały przyjaciółkami na długi czas. Poznały się w 1978 roku w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża.
Anna Walentynowicz suwnicowa i Alina Pienkowska pielęgniarka. Do trójmiejskiej opozycji trafiły z tej samej potrzeby reagowania na otaczającą je niesprawiedliwość. To poczucie nie tylko nakazywało bronić innych, ale również nie pozwalało zostawić się wzajemnie bez pomocy w częstych chwilach zagrożenia.
Historyczny strajk w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 uczynił obie przyjaciółki legendami. To one ratowały strajk, który już po dwóch dniach postanowił rozbić najsłynniejszy polski agent bezpieki. Kiedy znalazły się w centrum nowo powstałej Solidarności razem przeciwstawiały się manipulacjom i rozbijackiej aktywności tego samego kapusia. Anna walcząc z wszelkimi przejawami łajdactwa i nieuczciwości w Związku została szybko odsunięta od Solidarności, którą tworzyła i która powstała z protestu w jej obronie. Alina wycofała się pod koniec 1981 roku na znak protestu przeciw nieakceptowalnym działaniom Wałęsy. Tego samego, którego obie broniły i któremu pomagały jeszcze w WZZach, wierząc w jego fałszywie deklarowane intencje.
W stanie wojennym znów były razem. Tym razem pośród murów tych samych więzień, w Fordonie i Gołdapi. I tak jak od pierwszych dni w Wolnych Związkach tak i wówczas dając sobie wzajemne wsparcie.
W „nowej” Polsce, chociaż poszukiwały tej samej sprawiedliwości i prawdy swoimi własnymi ścieżkami, oczywistym było, że w razie zagrożenia staną znów obok siebie.
Życie obu tych kobiet zakończyło się tragicznie. Alina odeszła wcześniej, pokonana przez nieuleczalną chorobę. Anna kilka lat później nie powróciła z podróży do przeklętego Smoleńska.
Ich groby znalazły się na tym samym gdańskim cmentarzu. Wydawać by się mogło, że ich ostatnie drogi znów splotły się i zaprowadziły je w to samo miejsce , tym razem już na zawsze.
I kiedy tak oddałem się refleksji nad podobieństwem ich losów przypomniałem sobie jak wbrew pozorom różne jest tych losów zakończenie.
W tej całej historii jest przecież jeszcze jedna postać. Postać ciemna i dalece negatywna.
Bogdan Borusewicz znalazł się w życiu tych kobiet w tym samym czasie i miejscu, w którym splotły się ich losy. To właśnie w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża poznał on zarówno Annę jak i Alinę. Anna była dla nas wszystkich i wydawało się, że również dla niego wzorem uczciwości i wierności zasadom. Alina stała się z czasem jego partnerką w życiu prywatnym.
Borusewicz skupiony przez dobrych kilka lat na niszczeniu tej niecodziennej przyjaźni robił wszystko aby zniszczyć również ich wzajemną lojalność. Jak się okazało pojęcie zupełnie mu obce. Być może nawet z pewnym powodzeniem. Jestem jednak przekonany, że gdyby było to możliwe, to żadna z nich nie pogodziłaby się z sytuacją jaką on sam w swym nieograniczonym tchórzostwie uznał dziś za normalną. Nikt kto poznał Alinę nie mógł by uwierzyć, że gdyby była dziś z nami to pogodziłaby się z sytuacją swej przyjaciółki i krzywdą wyrządzoną jej pamięci, a przede wszystkim krzywdą wyrządzoną jej rodzinie.
Rozmyślając o tym zastanawiałem się jak w ten szczególny listopadowy dzień wyglądają odwiedziny tego człowieka przy grobie jego śp. żony i naszej opozycyjnej koleżanki. Kiedy nad morzem falujących światełek pamięci zapada ciemność i nadchodzi czas wracać do domu odchodzimy najczęściej mówiąc – „Niech spoczywa w spokoju”. To symboliczne stwierdzenie oznacza, że wiedząc iż zgodnie z naszym chrześcijańskim zwyczajem szczątki naszych bliskich zostały pochowane akceptujemy przeznaczenie (często z nie przemijającym żalem), licząc, że nasi zmarli znajdą wreszcie wieczny spokój.
I kiedy Bogdan Borusewicz odchodzi z tym przekonaniem, kilka cmentarnych alejek dalej nad grobem Anny Walentynowicz stoją jej bliscy, którym nie dane jest doznać choćby części tego uczucia. Po horrorze dwóch pogrzebów i ekshumacji, jej najbliżsi ciągle nie wiedzą gdzie są jej szczątki i jakie były ich losy. Nie wspomnę już o nie kończącej się gehennie spowodowanej bezustannym szarganiem jej pamięci.
Jeszcze po śmierci Anny Solidarność, Bogdan Borusewicz używał każdej możliwej okazji aby przypominać o swoim poświęceniu kiedy w sierpniu 1980 roku miał z wielkim zapałem organizować strajk, niezmiernie poruszony jej zwolnieniem z pracy. Tymczasem będąc dziś trzecią osobą w państwie nie znalazł w sobie zwykłej przyzwoitości i minimalnej odwagi, aby głośno zapytać – gdzie jest ciało Anny Walentynowicz?
Dwa lata temu w liście otwartym do Bogdana Borusewicza pytaliśmy:
„Czy mógłbyś z czystym sumieniem powiedzieć, że gdyby los obchodził się równie brutalnie z pamięcią i godnością twojej śp. żony i naszej opozycyjnej koleżanki Aliny, to pani Ania nie stałaby w pierwszej linii walki o nią, dając nam przykład co robić? Czy naprawdę wierzysz w to, że Anna Solidarność milczałaby wobec tak nieludzkich ataków na pamięć i godność swej opozycyjnej przyjaciółki nawet gdyby po latach różniły się w spojrzeniu na otaczającą rzeczywistość?”
Ten sam list kończyliśmy między innymi słowami:
„Wybór nie jest skomplikowany. Możesz być tchórzliwym aparatczykiem, który pozostawia swoją towarzyszkę niedoli i jej pamięć w błocie sowieckiej pogardy albo po prostu człowiekiem, który nie pozwolił zabić w sobie resztek ludzkich odruchów i jako człowiek, a nie tylko z urzędniczego obowiązku wybiera to co zwyczajnie słuszne.”
No cóż, są postawy, które nie pozwalają na szacunek, są takie, które powodują oburzenie, a są też takie, które rodzą nieodparte uczucie pogardy.
Lech Zborowski
fot. Maciej Sochor / PAP