Stary Wiarus Stary Wiarus
1911
BLOG

Poległy na wałach

Stary Wiarus Stary Wiarus Polityka Obserwuj notkę 14

 

Pani Katarzyna M. z Kanady, also known as Pyzol, z którą od wielu lat znamy się elektronicznie jak wirtualnie łyse wirtualne konie, pyta figlarnie, czy już złożyłem wniosek o rezygnację z obywatelstwa polskiego.

---------------

Wiarusie

Poniewaz ten temat walkujesz do co najmniej 4 ( a moz nawet 5?) lat, pozwolisz, ze cie spytam czy zlozyles wniosek o zrzeczenie sie obywatelstwa i ew. jakiej odpowiedzi ci udzielono.??Kaska

2007-09-25 21:15

Pyzol

http://wtemaciemaci.salon24.pl/16969,pani-maryla-i-ambitne-projekty-ustawodawcze#comment_351299

 

---------------

Służę uprzejmie, Pyzolino. Mój wniosek o zgodę Prezydenta RP na zrzeczenie się obywatelstwa polskiego nie dostąpił zaszczytu złożenia jako takiego, ponieważ poległ już jakiś czas temu na wałach polskiej dyplomacji. 

Konsulat odmówił przyjęcia wniosku do czasu przedstawienia kompletu wymaganych załączników.  Ja mogę spokojnie strawić trzy fotografie paszportowe i niezmiernie szczegółowy, ociekający podejrzliwością, wielostronicowy formularz z danymi osobowymi calej rodziny, ewidentnie projektu kpt Klossa albo płk von Stirlitza. Mogę strawić nawet wymagany jako jeden z załączników odręcznie pisany szczegółowy życiorys. Dlaczego odręcznie? Cholera wie. Możeżeby Stirlitz mógł w sklepie alkoholowym lepiej podrobić mój podpis na czeku?

Ale Ojczyzna dodatkowo życzy sobie, abym udokumentował swoją całożyciową historię stanu cywilnego, obejmujacą dwie kolejne żony i troje dzieci, i tu zaczynają się schody. Mam to udokumentować tutaj, w Australii, dokumentami wyłącznie polskimi, bo te obce to one, wicie, rozumicie, one są niedobre.  

Na argument, że ani ex-żona, ani obecnażona, ani troje dzieci, w tym dwoje pełnoletnich, nie są objęte wnioskiem, bo albo nie mają polskiego obywatelstwa, albo nie są zainteresowane zrzeczeniem, mówią mi, że "u nas som takie przepysy" i żebym się nie mądrzył, bo konsul wie lepiej. 

Żadna z tych pięciu osób nie ma nic wspólnego z Polską. Żadna nie ma numeru PESEL  ani jakichkolwiek polskich papierów. Aby w ogóle móc złożyć wniosek, mam załatwić kosztowne "umiejscowienie' w Polsce trzech aktów urodzenia, po uprzednim kosztownym wyrobieniu czterech numerów PESEL (bo sam też PESELU nie mam, a bez tego moje dzieci, jak wiadomo, nie istnieją).

Musiałbym następnie kosztownie "umiejscowić" dwa akty małżeństwa, w tym jednego rozwiązanego, a potem jeszcze kosztowniej potwierdzić swój zagraniczny rozwód w Sądzie Wojewodzkim właściwym dla mojego ostatniego miejsca zameldowania w PRL w pierwszej połowie mojego życia, czyli ponad ćwierć wieku temu.  

Konsulat uprzejmie informuje, że jak już zarejestruję to swoje pierwsze małżenstwo, to wtedy tak ja jak i moja ex-  jesteśmy według prawa RP bigamistami, ponieważ nie zarejestrowaliśmy naszego rozwodu w Polsce przed zawarciem ponownych związków małzeńskich. No istotnie, nie zarejestrowaliśmy, wychodząc z założenia, że  jak się w Australii obywatel australijski żeni lub rozwodzi z obywatelką australijską, to nikomu w Polsce nic do tego. Tą bigamię też mamy teraz odkręcić, naturalnie nie darmo, bo to jest w Polsce czyn przestępczy, ścigany z urzędu.

Ponieważ moja pierwsza żona była polskiego pochodzenia, to żeby "umiejscowić" w Polsce akt mojego dawno rozwiązanego z nią małżenstwa, bez którego nie ma mowy o walidacji obcego rozwodu przez polski sąd, trzeba mieć jej PESEL, którego ona nigdy nie miała. Musiałbym zatem namowić swoją ex-,  żeby sobie wyrobila PESEL. To jest  o tyle trudne, że jej barczysty drugi mąż obiecał dać mi po ryju, gdybym kiedykolwiek miał czelność zawracać głowę jego żonie. Moja druga żona obiecała mi to samo, gdybym kiedykolwiek miał czelność kontaktować się z poprzednią. 

Aby zadośćuczynić wymaganiom konsulatu, musiałbym zatem najpierw oberwać po pysku co najmniej dwa razy. Potem mam dokonać cudu, przekonując wolną kobietę w wolnym kraju, że ma iść do polskiego konsulatu, wypełnić podanie do polskiego USC i słono za to podanie zaplacić. Cud musiałby być na skalę Lourdes, bo moja ex-  nie po to się ze mną rozwiodła,żeby spełniać moje życzenia, mieszka w innym mieście, oddalonym o ca. 1000 km od jedynego w Australi polskiego konsulatu, a moją ambicję pozbycia się obywatelstwa polskiego ma gdzieś, razem z wszystkimi innymi dziwacznymi problemami dzikich Slowian.

Ponieważ dwóch synów z tego małżeństwa jest już pełnoletnich, ja nie nie mogę nawet wyjąć z australijskiego biura stanu cywilnego ich aktów urodzenia, z powodu Privacy Act. Musieliby to zrobić sami, a nie bardzo rozumieją po co.  Jak już ich przekonam, to z powodu ich pełnoletności nie moge również za nich "umiejscowić" tych aktów urodzenia w Polsce. Musieliby to zrobić sami,  występując poprzez konsulat z podaniem do polskiego USC, naturalnie nie darmo i naturalnie po uprzednim wyrobieniu sobie numerów PESEL.

Wytłumaczenie dwóm młodym Australijczykom o co tu chodzi, i po co oni mieliby to robić, przekracza moje możliwości dydaktyczne oraz ich pojęcie oświecie. Niewykluczone,że w końcu zadzwoniliby po karetkę z kaftanem bezpieczeństwa, donosząc,że Dad na starość zwariował i chce,żeby oni robili jakieś dziwne rzeczy w obcojęzycznych urzędach na drugim końcuświata, dopłacając jeszcze do tego. 

Razem do kupy, samo tylko zgromadzenie papierów niezbędnych by je dołączyć do wniosku, po to, aby go dyplomacja polska zechciała w ogóle przyjąć w okienku i przekazać do Warszawy, musiałoby trwać ca. dwa lata i kosztować mnie (według oceny adwokata) od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów, w tym opłaty sądowe w Polsce, koszty prawnika w Polsce, prawnika w Australii oraz dantejskie opłaty pobierane przez polskie urzędy i konsulaty na każdym kroku i za wszystko, z powietrzem zużytym w poczekalni włącznie. 

Następnie pan prezydent z należytą powagą rzecz rozważy, po uprzednim tajnym zaopiniowaniu mojego wniosku przez dwa ministerstwa. Według Konsulatu Generalnego RP w Sydney, procedura w Polsce bedzie trwała od roku do dwóch lat. Pan prezydent albo się zgodzi, albo się nie zgodzi, albo pozostawi moje podanie bez rozpatrzenia, przy czym w żadnych z tych trzech wypadków polskie prawo nie zobowiązuje nikogo do zawiadomienia mnie o wyniku w jakimkolwiek konkretnym terminie.

Decyzja pana prezydenta będzie nieodwołalna i niezaskarżalna do jakichkolwiek sądów, a za jej doręczenie mi na piśmie trzeba będzie konsulatowi całkiem osobno dobrze zapłacić. Razem, cała rzecz ma trwać od trzech do czterech lat. 

Otóż ja mam lepsze pomysły na temat tego, co chciałbym robić przez cztery lata, za kilkanaście tysięcy dolarów, więc w tym momencie wysiadam z tej stalinowsko-bizantyjskiej karuzeli.

Tym samym wały dyplomacji polskiej odnoszą kolejne zwycięstwo, bo w końcu po to tą procedurę tak ustawiono, a nie inaczej, żeby środkami pozaprawnymi zniechęcić Polaków z Zachodu do zrzekania się obywatelstwa polskiego.

Nota bene, to właśnie ten klejnot proceduralny uniemożliwia Polsce ratyfikację podpisanej w 1999 roku Konwencji Rady Europy o Obywatelstwie (ETS 166), która zakazuje co najmniej czterech elementów takiego procesu administracyjnego (braku możliwości odwołania od decyzji, przewlekania procesu, zaporowych opłat, oraz wstrętów administracyjnych przy zrzekaniu się obywatelstwa z inicjatywy jednostki - artykuły 8, 10, 11, 12 i 13)

Pyzolińska, ja nie wiem czy w ogóle jeszcze będę żył za cztery lata, a miałbym ten czas spędzić na ganianiu po urzędach i użeraniu się w konsulacie? 

  Ja mam dla Rzeczypospolitej znacznie prostszą, ciepłą i osobistą propozycję, ale powstrzymam się od publicznego używania słów powszechnie uznawanych za obelżywe.  Z grubsza biorąc, moja propozycja precyzuje, dokąd RP może się razem ze swoimi 'przepysami' udać i co zrobić, kiedy już tam przybędzie. 

PS 1. 

Z obowiązku historyka zaznaczam, że projekt rządowy nowej ustawy o obywatelstwie polskim znacznie upraszcza procedurę zrzekania się obywatelstwa polskiego. Tylko że ten projekt ma w zamyśle być uchwalony w niewiadomej przyszlości przez nowy Sejm RP o niewiadomym składzie.

Jak już ustawa wejdzie w życie (na ogół w rok po dacie uchwalenia) to jeszcze tylko potrzeba rok-dwa, żeby w Polsce zauważyli, że potrzebne są przepisy wykonawcze, zwłaszcza zaś modyfikacja przez Prezydenta RP obowiązującego rozporządzenia prezydenckiego z 2000 roku, wydanego przez Kwaśniewskiego, na podstawie którego istnieje ten cały tor przeszkód. Jak to nowe rozporządzenie bez pośpiechu wysmażą  i rzecz wejdzie w życie gdzieś tak około 2017 roku, to ja  już moge się zacząć ubiegać o zwolnienie z obywatelstwa polskiego w nowym trybie. O ile tego szczęśliwego momentu dożyję. 

PS 2. 

Gdyby mi kiedyś odbiło i chciałbym się zrzec obywatelstwa australijskiego, to drukuję sobie z internetu formularz nr 128 Department of Immigration and Citizenship
( Form 128 - Renunciation of Australian Citizenship).

www.immi.gov.au/allforms/pdf/128.pdf

Wypełniam ten formularz, dołączam czek na 260 dolarów australijskich (520 złotych) i wysylam pocztą do urzędu. Za 30 dni przychodzi pocztą list, że już nie jestem obywatelem australijskim, więc żebym się pofatygował do urzędu oddać paszport i przedyskutować kwestię podstawy prawnej mojego dalszego przebywania w Australii. To wszystko.  Więc chyba mi nie odbije, i nie zrzeknę się australijskiego obywatelstwa, bo ile razy porównuję procedury administracji państwowej Australii i Polski, tyle razy jest kryształowo jasne, którego z dwóch posiadanych przeze mnie obywatelstw należy się zrzec. 

Zaraz mi tu ktoś napisze, że w Polsce nic nie może być prosto i bez wydziwiania, bo był komunizm,  zdrada aliantów i Targowica, a Polacy w Polsce i tak wiedzą lepiej, jak się należy zrzekać obywatelstwa.

emigrant (nie mylić z gastarbeiterem)       

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka