Dokładnie 45 lat temu, młody i gniewny, stałem w 150-tysięcznym tłumie na Placu Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego, w Warszawie i czułem ciarki na plecach, kiedy młody, energiczny polski papież wołał głosem jak dzwon: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi".
Nastrój był taki, że nikt by się nie zdziwił gdyby otworzyły się niebiosa i grom z jasnego nieba podpalił gmach Centralnego Zarządu Polityczno-Wychowawczego Ludowego Wojska Polskiego za papieskimi plecami.
Potem, już na emigracji, patrzyłem bezsilnie w ekrany, gdzie coraz starszy, coraz bardziej zgarbiony, coraz bardziej siwy papież zaklinał rodaków, prosił, groził, tłumaczył, błagał o odnowę moralną, płakał, chrypł. Zaś Polacy wysłuchiwali go z szacunkiem, po czym czynili znak krzyża, odwracali się d••• do ołtarza i szli dalej kraść, cudzołożyć, mówić fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu swemu i głosować na postkomunistów.
JP II, moim zdaniem, umarł moralnie złamany przez niepowodzenie swej misji wśród własnych rodaków.
Jeśli świętego było za mało Polakom, by ich wytrącić z błogostanu zasad 'oj tam, oj tam' i 'u nas taki mądry nie będziesz', to ja cienko widzę perspektywę otrząśnięcia się przez Polskę z dyktatury łajdaków w dającej się przewidzieć przyszłości.
Być może doprawdy potrzeba do tego 200 lat pracy na niemieckim łańcuchu przy rosyjskich taczkach, czarno ubranych kobiet zawodzących w kościołach "Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie", i gniewnej młodzieży śpiewającej pieśni patriotyczne przy ogniskach oraz marzącej o powstaniu narodowym – każda zbiórka raportowana władzom przez co najmniej trzech donosicieli obecnych na niej niezależnie od siebie.
Inne tematy w dziale Polityka