Ostatecznie, nie tak ważnym okazuje się, z kim i pod kim przejdziemy w Marszu Niepodległości, tylko że jednak przejdziemy. Bo przecież kiedyś tam, ale w końcu nie tak dawno, był pomysł, by Marszu nie było, czy też prawie nie było. Dziś nie ma już pytania – które pamiętam, które przecież musimy to pamiętać: Czy iść? Zapewne część publiczności zanosi się w szczerym zdziwieniu: Jak to „czy iść?” Przecież chodziło się zawsze.
A właśnie, nie zawsze. W niektórych domach nawet się nie wiedziało, że trzeba chodzić. A jak się szło, to trzeba było się liczyć, że gaz, że pałka, że mandat może się przydarzyć. To w Warszawie. Polska powiatowa, zachodnia szczególnie, nadal ma problem z identyfikacją społeczną w Marszu i w Święcie. Dochodzi do dziwacznych wydarzeń, mających z Niepodległością Polski niewiele wspólnego, ale ogłoszonych pod niepodległościowym logo i sfinansowanych z szlachetnego zamiaru. Formuła jest tak pojemna, że wszyscy, którzy odpowiednio wcześnie się połapali, teraz pod niepodległościowym szyldem tworzą karykaturalne dziwactwa.
Tu następuje pewna trudność, bo trzeba by te dziwactwa powymieniać, a nie chcę tego czynić, ponieważ zakładam, że intencje wykonawców, były wielce patriotyczne a nie merkantylne i tylko zaćmienie artystyczne, pośpiech i nieuctwo a także brak kategorii, co Polsce w rocznicę odzyskania niepodległości przystoi a co nie, spowodowały groteskę. Na pewno, bez urazy można uznać, że nie wszystko nadaje się do tego wyjątkowego święta. W końcu ktoś o tym kiedyś napisze.
Ale teraz Święto jest, a my pójdziemy! Jak zawsze. Bo wszyscy czytaliśmy Miłosza pod kocem przy latarce, wkuwaliśmy pożyczonego Herberta, zrywaliśmy sztormówki na pierwszego maja i oczywiście chodziliśmy, nawet jak o tym nie wiedzieliśmy, w rocznicę na Oleandry. Przyjmujemy tę narrację z uspokojeniem, tylko ten cholerny kornik co jakiś czas niepokoi i wierci pytania.
Skoro wszyscy byliśmy tu w Polsce, przed Belwederem, to kto nas prześladował, gnębił, zabierał paszporty, dawał wilcze bilety, tropił i kłamał. Kto to był? Co to za najemnik zabraniał nam wyjść na ulicę z flagami. Czy to byliśmy my, ci sami ale inni, którzy teraz zgrają chętnie na każdym instrumencie, nawet na grzebieniu byleby z napisem Niepodległa? Bo przecież ministerstwo daje pieniądze. No to jak nie grać?
Więc trzeba iść a nie narzekać. Przecież, jak wspomniałem wcześniej, był taki czas, który teraz pospiesznie wypieramy z pamięci, który odrabiamy zachłannie, kiedy nie chodziliśmy, bo nie wiedzieliśmy że trzeba iść, bo strach, bo ja się tam nie mieszam do polityki, bo pokorne ciele dwie matki ssie, bo dostaniesz w łeb, bo - a po coś tam lazł?
Więc to się musi wyprostować, odbić w drugą stronę, z niebytu przelecieć w egzaltację i w drugą stronę a po jakimś czasie amplituda się uspokoi, wyrówna i złapiemy stały poziom. Ale teraz trzeba to przeżyć, namolnych konwertytów, wścibskich agitatorów, grających za każde pieniądze każdą melodię. Ci co chodzili, wedle polskich dat, nawet o tym nie wiedząc, na Wawel, na Kopiec, do spowiedzi i za Ojczyznę – pewnie teraz się dziwią, że ktoś tak namiętnie walczy, by tupać po warszawskim bruku.
Inne tematy w dziale Polityka