Chyba mało kto przypuszczał, że znajdzie się w naszych realiach partia, która uzyska ponad 45 proc. poparcia. Jak słusznie zauważa prof. Antoni Dudek, jesteśmy o krok od podziału dwublokowego na scenie politycznej. Oto kilka wniosków, które nasuwają się po rekordowym zwycięstwie PiS w eurowyborach.
1. Niespodziewanie upadł mit pt. "im większa frekwencja, tym gorzej dla Zjednoczonej Prawicy".
Historyczna frekwencja w wyborach do Parlamentu Europejskiego sprzyjała PiS. Jeszcze Hannie Gronkiewicz-Waltz w niedzielę w nocy marzyło się, by wynik Koalicji Europejskiej poprawiła Warszawa, a z tego wszystkiego pozostał twitt byłej prezydent stolicy "sum sum corda". Z mapek powyborczych doskonale widać, że opozycja wycisnęła maksa z dużych i średnich miast. PiS, mimo znacznie większej frekwencji, niż w eurowyborach w 2014 roku, poprawiło zdecydowanie swój wynik. W porównaniu do wyborów w 2015 roku, na Zjednoczoną Prawicę zagłosowało o blisko pół miliona więcej wyborców.
To już piąte wybory od 2005 roku, w których zdecydowanie wygrywa samotny, starszy pan bez konta w banku i z dwoma kotami na pokładzie. Nie jestem pewien, czy przedstawianie Jarosława Kaczyńskiego jako nieudacznika, demona zła i kogoś odrealnionego ma jakikolwiek sens.
2. Donald Tusk ma o czym myśleć.
Z jednej strony jest jedyną nadzieją zjednoczonej opozycji na równorzędną walkę z Andrzejem Dudą w wyborach prezydenckich. Z drugiej - nie jest tajemnicą, że szef Rady Europejskiej kalkuluje, czy wejście z powrotem na głębokie polskie wody mu się opłaca. Tusk aktywnie włączył się do kampanii wyborczej, KE osiągnęła wynik poniżej oczekiwań, a jej nieformalny lider zamilkł. Nie pogratulował zwycięzcom, nie miał już nic publicznie do powiedzenia zwolennikom frontu liberalno-lewicowego. Albo sam jest w szoku albo nie chce się afiszować osobistą porażką.
3. Pogarda nie wystarczy.
I przed i po wyborach trwa jakiś absurdalny festiwal obrażalskich na rzeczywistość. Bronisław Komorowski w swoim stylu twierdzi, że PiS wygrywał tam, gdzie nie płaci się podatków. Krystyna Janda wstawia grafikę, sugerującą, jakoby duża część Polaków jest sprzedajna. Zewsząd można odnieść wrażenie, że demokracja funkcjonuje tylko wtedy, gdy wygrywają nasi faworyci. Nie twierdzę oczywiście, że prawicowcy nie uczestniczyli w tej wojnie w trakcie kampanii wyborczej. Czym innym jest jednak rozgoryczenie ostatecznymi rezultatami, a czym innym masowe deklaracje o "wypierd...niu z chorego kraju", sprzedajnym narodzie, przy jednoczesnym ubolewaniu nad podziałem. I to nie podziałem 50/50, co pokazuje ta mapka powyborcza w gminach, a czego nie oddają suche wyniki w głosowaniu 26 maja.
Wracając do pogardy - o ile nie dziwi mnie to, że ktoś jest wybitnym aktorem i sądzi, iż posiada taki sam talent do rozpoznawania społecznych nastrojów i analizy politycznej, o tyle z rozbawieniem obserwuję samozwańczych infulencerów w mediach społecznościowych. Na ogół laski - jak same o sobie mówią - których jedynym widocznym sukcesem jest pozowanie z latte do zdjęć, zbieranie lajków i natrętne reklamowanie konkretnych produktów, są niezadowolone z wyboru niewykształconej "tłuszczy".
4. IPSOS i spory problem z wiarygodnością.
Wyniki exit poll, nie mówiąc już o late poll, nie powinny aż tak drastycznie różnić się od końcowych. Zupełnie mnie nie dziwi, że Konfederaci gratulowali sobie osiągnięcia trzech mandatów, skoro mieli uzyskać 6 proc. poparcia. Później okazało się, że nie przekroczyli progu, co było już jasne po godzinie 24 w nocy z niedzieli na poniedziałek. Nie siedzę w firmie IPSOS, nie wiem, jakie były kryteria doboru grup reprezentatywnych w konkretnych lokalach. Pierwszy raz widziałem przedstawicieli tejże sondażowni w moim okręgu. Za to nośna teza: "wyborcy oszukują ankieterów" jakoś do mnie nie przemawia. Chyba nie jesteśmy w takim stopniu zakłamani i to za każdym razem, by stosować ten sam argument. W każdym razie - wszelkie analizy na podstawie pierwszych wyników badawczych poszły jak krew w piach, o czym przekonali się boleśnie redaktorzy "Gazety Wyborczej".
5. Koalicja Europejska na dzisiaj nie ma szans w wyborach do parlamentu.
Oczywiście przy założeniu, że nie dojdzie do trzęsienia ziemi i nie ogłosi go tylko wspomniana "Wyborcza". W polityce wszystko jest możliwe, ale trend jest oczywisty: Polska zmierza do podziału dwublokowego, żaden trzeci gracz nie ma szans się przebić. Wynik Wiosny nie jest powodem do radosnej twórczości na scenie dla Roberta Biedronia, który musi się liczyć z porażką na jesieni. Może dlatego zastanawia się, czy oddać mandat europosła i wystartować w wyborach parlamentarnych. Wybuch entuzjazmu lidera Wiosny podczas wieczoru wyborczego był najbardziej komiczną reakcją, jaką miałem okazję zaobserwować, odkąd interesuję się polityką. Koalicja Europejska wycisnęła maksimum, a elektorat wiejski przejmuje sprytnie PiS - krok po kroku. W dodatku to prawica ma rezerwy w mniejszych miastach, a jak pokazują choćby przykłady na Śląsku, w łódzkim i zachodniopomorskim, powoli nadrabia dystans w bastionach PO.
6. Nie dostrzegam nadziei dla opozycji, poza jakąś nieprzewidywalną tragedią dla PiS na miarę nagrań z Sowy i Przyjaciół, która jak miotła wyrzuciłaby czołowych polityków tej formacji z rządu i życia publicznego.
A i jeszcze jedno. Telewizja Publiczna raczej rządzącym nie pomaga, ale też nie przeszkadza. Plebiscyt z 26 maja utwierdza mnie w przekonaniu, że wyborcy PiS głosują POMIMO standardów, obserwowanych m.in. w "Wiadomościach". Zatem utyskiwania, jak to "oni mają propagandę i wykorzystują publiczne środki", podczas gdy nas wspierają media prywatne, mijają się z celem. Nikogo nie przekonają, poza już przekonanymi.
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka