Inicjatywa prezydenta, by sędziów KRS wybierał Sejm większością 3/5 głosów, jest kompromisem. Oznaczałaby, że nie będzie o władzy sądowniczej decydowała jedna partia lub koalicja, ani też środowisko sędziowskie. A teraz z jednej strony Andrzej Duda zmaga się z ostrą krytyką prawicy w sieci, totalna opozycja natomiast zapomniała o inwektywach pod adresem głowy państwa.
Umówmy się - żaden ustrój sądów nie będzie idealny, tak, jak żadna ordynacja wyborcza nie satysfakcjonuje w pełni chyba żadnej strony politycznej. Reforma sądownictwa po 28 latach od przemian ustrojowych jest jednak potrzebna. I dostrzega go większość - to moje wrażenie, ale ugruntowane badaniami opinii społecznej - kto zetknął się z wymiarem sprawiedliwości. PiS od dawna, z pewnością dłużej, niż od 2014 roku, zapowiadał gruntowną reformę. Właśnie - reformę, a nie rewolucję, polegającą na nowym rozdaniu w sądownictwie, o którym będzie decydować minister sprawiedliwości lub, jak głosi poprawka, zwyczajna większość sejmowa.
Sędziowie, wybrani jedynie głosami PiS, byliby stygmatyzowani. Każde, dosłownie każde orzeczenie Sądu Najwyższego - o jego składzie najpewniej zadecyduje KRS - byłoby kwestionowane przez opozycję, która urządzałaby protesty przy byle okazji. Władza nieograniczona, która ma wpływ również na sądownictwo, demoralizuje znacznie bardziej. Większość 3/5 jest wentylem bezpieczeństwa nie tylko obecnie, ale w przyszłości. Od ponad roku mało kto na prawicy nie zdaje sobie sprawy, że PiS kiedyś straci władzę. Żaden rząd nie trwa wiecznie, a preferencje wyborców - co pokazuje historia III RP - zmieniają się. Za dwa, sześć lub dziesięć lat może objąć władzę demokratycznym mandatem koalicja, nazwijmy ją, liberalna. Pogrobowiec PO i Nowoczesnej. Jak elektorat PiS zareagowałby na awanse sędziów Igora Tulei, Ryszarda Milewskiego czy Wojciecha Łączewskiego? Czy to aż tak nieprawdopodobny scenariusz, jeśli do władzy kiedyś doszedłby twór złożony z PO i Nowoczesnej?
Za dwie dekady pewnie zastąpi PiS jakaś inna partia, uformowana ze współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. Ani prezes, ani jego partia nie będą istnieć wiecznie. 3/5 to istotny wentyl na przyszłość, który nie pozwoli na samowolkę. Oczywiście i zmiana projektu prezydenta, o ile PiS uzna za stosowne go przyjąć za własny, jest możliwa, ale koalicjanci to w naszej rzeczywistości hamulcowi. Wymiana partii rządzącej na drodze najbliższych wyborów jest mało realna, choć sytuacja na scenie politycznej zawsze może się zmienić.
Reforma sądownictwa powinna trwać nie dwa, ale przynajmniej kilka lat. Inaczej będzie to rewolucja, przeprowadzana na kolanie, którą ktoś kiedyś odwróci z niekorzyścią dla wszystkich. Owszem, istnieje obawa, że opozycja doprowadzi w tej kadencji do przystopowania zmian w polskich sądach, jeśli propozycja prezydenta przetrwa próbę czasu. Będzie to działało na niekorzyść Grzegorza Schetyny i Ryszarda Petru, gdy obiorą taktykę "zamachów na demokrację", a PiS zacznie zbierać profity - poszliśmy na rękę, pokazaliśmy, że chcemy ponadpartyjnego konsensusu, a opozycja nie zgadza się na żadną propozycję zgłaszanych sędziów.
Czy sędziowie, wybierani przez 3/5 głosów w Sejmie, będą upolitycznieni? Tak, ale nie zależni od jednej partii, a przynajmniej 276 głosów, wybranych przez ogromną część biorących udział w wyborach. System, w którym sędziowie wybierani są przez znaczącą reprezentację parlamentarną lub polityków z olbrzymim mandatem społecznym, sprawdza się w Niemczech czy w USA. Są to bardziej ugruntowane demokracje, ale nikt, przynajmniej w Polsce, nie krytykuje wymienionych wyżej systemów w sposób, w jaki robi to rodzima opozycja parlamentarna odnośnie jakiejkolwiek kontroli politycznej. Dotychczas sędziowie byli zależni tylko od samych siebie. A i tak potrafili nie robić sobie nic z przysięgi na konstytucję, poczuciem elementarnej sprawiedliwości i przyzwoitości. Sędzia na telefon, złodzieje, uczestniczący w zmowach - Amber Gold i reprywatyzacja to przykład globalny, ale w wyłudzeniach i praniu brudnych pieniędzy uczestniczyli przecież prominentni krakowscy sędziowie.
KRS też ma wiele na sumieniu. To szerzej nieznany przykład, opisany przez "Wprost" w 2009 roku, jak to sędziowie poczuli się nadzwyczajną kastą i nielegalnie odrzucili kandydaturę jednej sędzi, aplikującej do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Robi wrażenie.
"Najbardziej bulwersujące w całej sprawie jest jednak sfałszowanie przez KRS uzasadnienia do uchwały o odrzuceniu kandydatury mecenas Ewy T. Po pierwsze podano w nim nieprawdziwą informację, jakoby adwokat otrzymała z egzaminu sędziowskiego ocenę dobrą, bo zdała ten egzamin na piątkę. Nie dość tego, w uzasadnieniu do uchwały napisano, że głosowaniu wzięło udział 16 osób, z czego 10 głosowało przeciwko kandydaturze mecenas. Jako że Rada podejmuje decyzję bezwzględną większością głosów, która w tym przypadku wynosiła 9, oznaczało to, że zgodnie z prawem kandydatura została odrzucona. Tymczasem protokół z posiedzenia, na którym zapadła uchwała zawiera zupełnie inne dane. Zgodnie z nim, w posiedzeniu KRS wzięło udział 18 osób, z których 8 zagłosowało za kandydaturą mecenas, a 7 przeciw niej. Jako że bezwzględna większość wynosiła w tym przypadku 10 głosów, pani mecenas nie otrzymała poparcia pozwalającego na przyjęcie jej kandydatury, ale jednocześnie nie została ona również odrzucona bezwzględną większością" - czytamy w artykule pt. "Zmowa sędziów".
Albo inny, nieglobalny przykład, zahaczający wręcz o zmowę sędziowską. Czy sędziowie nie popełniają rażących błędów, odbierając bezprawnie dzieci rodzicom? To historia sprzed kilku lat. Pani Joanna leczyła się tuż po porodzie na schizofrenię, jej mąż - Zbigniew - nie mógł dostać się do domu i wezwał policję, przeczuwając, że coś się dzieje. Dziecko i żona zostały zawiezione do szpitali, a ordynator jednego z oddziałów powiadomił sąd rodzinny, że pociecha jest rzekomo pozostawiona pod złą opieką rodziców.
"Sąd rodzinny w składzie jednoosobowym, opierając się jedynie na piśmie lekarki z Nieklańskiej („prośbie o wgląd w sytuację"), postanowił umieścić dziecko w placówce opiekuńczej (domu dziecka). Sąd nie przeprowadził żadnego postępowania wyjaśniającego, nie przesłuchał lekarzy prowadzących obojga państwa Lisieckich (w opinii naszych znajomych psychiatrów jest to niezbędne, bo każdy przypadek jest inny), nie zapoznał się z ich dokumentacją lekarską, nie zebrał żadnego materiału dowodowego (ani nie zlecił jego zebrania)".
Mało jest takich sytuacji, do których obrońcy "demokracji" się nie odnieśli nawet półgębkiem? No to "Gazeta Wrocławska" z 2014 roku: "Kłopoty z nauką, przeszkadzanie na lekcjach, brak kanapek czy wpłat na komitet rodzicielski - to powody, by odbierać dzieci matce? Sąd uznał, że tak... Dzieci czują się skrzywdzone. Chcą do domu, a sąd każe im czekać do marca. Mariusz, Kacper i Mateusz nie mogą być ze swoją mamą w domu. Sąd - dla dobra dzieci - zabrał ich do "placówki interwencyjnej". Decyzja została podjęta w trybie pilnym, bez wysłuchiwania jakichkolwiek argumentów matki". Mam wrażenie, że średnio co dwa tygodnie słyszymy o podobnych historiach, krzywdzących prostych ludzi. Tylko dlatego, że nie są nadzwyczajną kastą i potrafią przeżyć - marnie, ale jakoś - za mniej, niż 10 tys. złotych miesięcznie.
Badania opinii pokazują, że obecny system sądownictwa zwyczajnie się nie sprawdził. Tu przeciwnicy jakichkolwiek zmian w sądownictwie odpowiedzą: politycy też mają wiele na sumieniu, niezależnie od barw partyjnych. Zgoda, ale posłowie i senatorowie są usuwalni w wyniku wyboru suwerena. Nie konstytucji, jak twierdzi sędzia Gersdorf, ale przez wyborców przy urnach wyborczych. Obecne ustawodawstwo nie daje gwarancji, że sędzia na telefon zostanie usunięty z grona orzekających. Istnieje możliwość przeniesienia go do innego wydziału. Postępowania dyscyplinarne trwają ponadto bardzo długo.
Zacytuję wyniki sondażu, przeprowadzonego przez Sąd Najwyższy właśnie w 2016 roku. "Ponad 80 proc. respondentów - jak wynikało z zaprezentowanych wyników ankiety - zgodziło się ze stwierdzeniem, że w sądach panuje nadmierna biurokracja. Także 80 proc. respondentów oceniło, że sądy są opieszałe. Z kolei ze zdaniem, iż sądy dbają głównie o własne interesy, zdecydowanie zgodziło się 15 proc. badanych, zaś "raczej tak" odpowiedziało kolejne 45 proc. Natomiast 10 proc. pytanych zdecydowanie zgodziło się z oceną, iż sądy są przekupne; kolejne 47 proc. na takie stwierdzenie odpowiedziało: "raczej tak" - opisywała "Rzeczpospolita".
I co zrobiła z tą wiedzą pierwsza prezes SN od marca 2016 (nie mówiąc już, że druzgocące sondaże na temat polskich sądów publikował choćby CBOS już kilka lat temu), pani Gersdorf? Zaproponowała jakiś pakiet zmian, wyczuwając pismo nosem, czy może uznała, że "po nas choćby potop"?
Andrzej Duda stanął na wysokości zadania. Reforma sądownictwa nie może polegać tylko na wymianie kadr, przeprowadzonej przez jedną partię. Jego propozycja jest krokiem do przodu w tym całym histerycznym sporze. Teraz twardy elektorat PiS będzie zapisywał Dudę do grona "Targowicy", a część opozycji zapomni o bluzgach i inwektywach - nie piszę w tym miejscu o krytyce - do których niechybnie wróci: "Adriana", "sługusa", "rezydenta", "pisowskiej pacynki", "maliniaka", "marionetki" itd. Tyle, że Andrzej Duda nie jest prezydentem jedynie opozycji lub tylko sporej części elektoratu PiS.
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka