Wyciekają coraz to nowe sensacje z postępowania ws. afery taśmowej. Pierwszy Wojciech Czuchnowski w "Gazecie Wyborczej" opisał w swoim stylu zeznania kelnerów, skądinąd bardzo ciekawe, ale z tekstu wszystkie media uwypukliły frazę o rzekomo bliskich związkach Marka Falenty z PiS. Teraz "Wprost" i "Do Rzeczy" ujawniły nowy materiał, obciążający de facto polityków PO, PSL i SLD, za co z kolei prokuratura chce ich ścigać. Ujawnili przecież tajemnicę państwową.
Publikować informacje, stanowiące dowód w postępowaniu, czy nie? Odkąd pamiętam, trwa w tej sprawie gorąca dyskusja. Tak było, gdy dziennikarze publikowali wbrew prokuratorom wojskowym nowe informacje ws. Smoleńska. Niektórzy mogą tego nie pamiętać, ale w 2010 r. za analogiczne do sprawy taśmowej "przestępstwo", śledczy bardzo chcieli, a nawet postawili zarzuty Krzysztofowi Skórzyńskiemu (TVN) i Mariuszowi Gierszewskiemu (wtedy "Zetka) - za opublikowanie zeznań prokuratorów na temat przecieku z akcji CBA, dotyczącej Andrzeja Leppera. W tę sprawę włączyli się zresztą prezydent Lech Kaczyński i Rzecznik Praw Obywatelskich, Janusz Kochanowski. Skoro oni usłyszeli zarzuty za ujawnienie czegoś opinii publicznej - co jest kwintesencją dziennikarstwa - to podobny los czeka Gmyza, Latkowskiego i, tak, tak, Czuchnowskiego.
I to jest właśnie absurd. Mowa o nagraniach, którymi najważniejsi politycy i biznesmeni mogli być, byli lub będą szantażowani. Przez lobbystów, przestępców, obce służby specjalne - ze szczególnym wskazaniem na te za wschodnią granicą. Jeśli w rzekomo prywatnych rozmowach ministrowie lub nawet były prezydent rozmawiają o kluczowych sprawach, dotyczących bezpieczeństwa Polski (sprawa więzień CIA), strategicznych inwestycji (prywatyzacja CIECH-u, Pendolino i PIR) i kolesiostwa na linii polityk-biznesmen (najbogatszy Polak, który szuka na gwałt od premiera i jego ludzi wsparcia w prowadzonych inwestycjach), to nie mówimy już o prywatnych rozmowach w prywatnych miejscach, ale jak najbardziej interesujących - z punktu widzenia opinii publicznej i obywateli - sprawach.
Należy nam się wiedza: dlaczego Kulczyk ma w zwyczaju pielgrzymować do Krzysztofa Kwiatkowskiego, by ten pomógł mu w rozwiązaniu problemów prawnych tak, by jego biznes lepiej prosperował. I szef NIK, jak potulny baranek - według kelnerów - wskazał konkretnych ludzi, którzy spełnią prośbę biznesmena. Nie mówimy o kumplu-prawniku Kulczyka, a o szefie instytucji, która kontroluje organy administracji państwowej, a sama najwyraźniej powinna zostać skontrolowana.
Nie inaczej sprawa się ma z Radosławem Sikorskim, który - według przesłuchanych kelnerów - zapragnął w knajpianej rzeczywistości być unijnym komisarzem ds. energetyki i dbać o interesy najbogatszego Polaka. Skończyło się na marszałkowaniu i ciosach, zadawanych mu zewsząd w ciągu ostatnich miesięcy. Jeśli jednak minister spraw zagranicznych dogaduje się z biznesmenem i planuje osiągnąć wysokie stanowisko, żeby dopilnować jego interesów, to mamy do czynienia z kimś, kto najwyraźniej nie rozumie swojej roli. W przypadku Sikorskiego - nic dziwnego, chciałoby się rzec.
I creme de la creme afery taśmowej. Knajpiana rozmowa pomiędzy Aleksandrem Kwaśniewskim i Leszkiem Millerem, której zapis z pewnością stał się łakomym kąskiem dla zagranicznych służb. Panowie, podobnie jak Kulczyk i reszta, myśleli, że w zaciszu domowym nie wypada rozmawiać o czekających ich zarzutach, oskarżeniach, wyrokach zagranicznych trybunałów. Postanowili więc o talibach i tajnych więzieniach CIA - a może raczej o ustaleniu wspólnej linii obrony - pogadać w restauracji. To nagranie może mieć najsilniejsze pole rażenia. I jeśli to prawda - a zakładam, że kelnerzy w tej materii nie kłamią, skoro i jeden i drugi polityk mają status pokrzywdzonych w śledztwie - dowodzi, że nawet wytrwani politycy "popisują się" głupimi błędami. Co jak co, ale po Sławomirze Nowaku można było się spodziewać, że chlapie na prawo i lewo o swoich zegarkach, interesach, problemach żony. Ale wydawało się, że Kwaśniewski i Miller - choćby ze względu na doświadczenie polityczne - do poziomu zegarmistrza nie dobili.
Wojciech Czuchnowski w konwersacji z Gmyzem pisał, że publikowanie informacji ze śledztwa - np. igraszek jednego z wiceministrów z prostytutką w VIP Roomie restauracji - to babranie się w "g...".
Oni w to "g..." wpadli po uszy w momencie wypowiadania zdań i chamskich zachowań przy włączonych dyktafonach i kamerkach. Mimo że nagrania uzyskano w sposób nielegalny, jeśli zawierają one informacje na temat bezpieczeństwa Polski, przestępstw, politycznych nacisków, konszachtów między polityką a biznesem - a już po ujawnionych w czerwcu materiałach możemy spokojnie założyć, że tak jest - to wszystkim należy się solidna informacja.
Zatem - pozostaje ujawnienie notatek, zeznań i materiałów, które obciążają nasze elity polityczne. Taki zastrzyk informacji może spowodować zmiany daleko głębsze w III RP, aniżeli afera Rywina.
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka