Nie napracowało się zbytnio 11 wybrańców rządu do badania rosyjskich powiązań w Polsce - najłagodniej mówiąc. To, co można przeczytać w podsumowaniu jej dotychczasowych, ponad dwumiesięcznych prac, jest kpiną z obywateli, podatników i wszystkich zainteresowanych tematem. Mamy ponad stronę banalnych wniosków, a w tym: "Komisja rekomenduje stosowanie przez organy ścigania, w tym prokuraturę i inne służby, przepisów zakazujących propagowania rosyjskiej wojny napastniczej w Ukrainie oraz używania i propagowania symboli lub nazw wspierających agresję Federacji Rosyjskiej na Ukrainę". Przecież propagowanie choćby symbolu "Z", nieodłącznego elementu wojny na Ukrainie, jest w Polsce niedozwolone. Za posługiwanie się nim grozi grzywna. Członków komisji odsyłam do ustawy z kwietnia 2022 r. o szczególnych rozwiązaniach w zakresie przeciwdziałania wspieraniu agresji na Ukrainę oraz służących ochronie bezpieczeństwa narodowego, bo może im umknęła.
Raport miał być gotowy jeszcze latem
Premier przesunął datę publikacji czegoś, co będzie przypominać "ostateczny raport" - w maju deklarował, że komisja powołana w czerwcu będzie działać błyskawicznie i opublikuje w ciągu kilku tygodni pierwsze dokumenty, "na pewno latem". Z czerwca i lata zrobił się 29 października. A gdy Donald Tusk mówi, że nie będzie ona batem na opozycję, to wypadałoby mu wierzyć. Tylko że jakoś nie wierzę ani trochę - tak, jak nie wierzyłem w to, że komisja weźmie się porządnie do tematu, błyskawicznie opublikuje naukowy dokument oparty na źródłach i dokładnie prześwietli 20 lat rosyjskich wpływów, a także, że zrobi to już latem.
Zresztą, warto też odnotować kontekst opublikowanego ponad stronicowego raportu wstępnego. Otóż, komisja zadziałała nagle, gdy w mediach i sieci toczyła się dyskusja o ukraińsko-rosyjskiej asystentce społecznej szefa rządu, która najwyraźniej nie została właściwie prześwietlona przez służby po platformerskiej miotle i nadal nikt jej nie odwołał ze stanowiska. Po drugie, komisja Stróżyka przypomniała o swoim istnieniu po niekorzystnej z punktu widzenia Donalda Tuska dyskusji o wymianie z Pawłem Rubcowem vel Pablo Gonzalezem. Niewygodnej, bo Polska nie otrzymała niczego w zamian, a część środowisk opozycyjnych broniła rosyjskiego szpiega tylko dlatego, że złapały go służby za rządów PiS. Mało tego, dziennikarka z zarzutami o pomocnictwo dla Pabla ma nieskrępowany dostęp do instytucji rządowych w tym KPRM i robi Tuskowi zdjęcia w czasie wizyty kanclerza Olafa Scholza. To szokujące - z jednej strony opowiada się z mównicy sejmowej, że prawica to "płatni zdajcy, pachołkowie Rosji", tworzy się naprędce komisję "lex Tusk 2.0", a z drugiej ma się pod nosem kogoś z zarzutem o pomocnictwo w szpiegostwie.
Świstek papieru
Czy i te rosyjskie wpływy zostaną szeroko omówione z zastrzeżeniami na przyszłość przez komisję Stróżyka? Odpowiedź nasuwa się sama. Niestety, jedyne, co zrobi to wybrane wprost przez polityków gremium, to "spali" ważny dla badaczy temat. Każdemu radzę porównać świstek papieru opublikowany w minionych dniach z ponad 100-stronicowym raportem komisji ds. rosyjskich wpływów poprzedniego składu, którego Tusk chce unieważnić.
Artykuł został opublikowany też na portalu Niezalezna.pl
Komentarze
Pokaż komentarze (57)