PiS uzyskało ponad 7,6 mln głosów w wyborach parlamentarnych. W każdych normalnych warunkach byłby to powód dla partii politycznej do świętowania, ale nie w polskich. Opozycja lewicowo-liberalna wraca do pozycji sprzed 2015 r. Nie ma aż takiej optycznej przewagi w sercach wyborców, więc przed Zjednoczoną Prawicą czas na szybkie wyciągnięcie wniosków. Przed nami w ciągu niecałego roku dwa maratony wyborcze.
Ponad 7,6 mln wyborców PiS stawiło się na głosowanie 15 października w wyborach, a aż 4,4 mln więcej odpowiedziało na pytania w referendum. Suche liczby wyglądają dla PiS znacznie lepiej niż liczba mandatów – tylko 194. Trzecia wygrana z rzędu w historii, scementowany elektorat, który wiernie trwa przy prawicy, wreszcie brak konkurencji po prawej stronie. Zarówno w wyborach samorządowych, zbliżających się wielkimi krokami, jak i w eurowyborach elektorat konserwatywny nie będzie miał wyjścia i jedyną alternatywą dla sojuszu z Donaldem Tuskiem na czele będzie PiS. Spoglądając na powyborczą mapę województw, w dziewięciu wygrała Zjednoczona Prawica, co – o ile poparcie utrzyma przez najbliższe pół roku – ma znaczenie w kontekście rywalizacji o sejmiki i prezydentów miast. I to tyle pozytywów z niedzielnych wyborów dla Zjednoczonej Prawicy.
Gorsza mobilizacja w matecznikach PiS
Przede wszystkim, choć mobilizacja po obu stronach była ogromna, to PiS nie wykorzystało swoich rezerw. Dobrze to widać na przykładzie Podkarpacia, gdzie frekwencja była trzecia od końca. To samo dotyczy Podlasia – mateczniki PiS na ścianie wschodniej nie przekroczyły 70 proc. frekwencji. Dominowała tam co prawda Zjednoczona Prawica z wynikami powyżej 40 i 50 proc., ale i tak z zauważalnymi spadkami poparcia, gdy porównamy je z pejzażem sprzed czterech lat. Dla przykładu rekordowa frekwencja w skali kraju objęła Mazowsze. I co z tego, że PiS uzyskało wynik w regionie 44,11 proc. głosów, czyli dwa razy więcej od KO, skoro poparcie dla partii Jarosława Kaczyńskiego spadło aż o 10 pkt proc. w porównaniu z 2019 r.! W Małopolsce sytuacja podobna – dominacja jest widoczna, 42,86 proc. wyborców postawiło na Zjednoczoną Prawicę. Tylko że i w tym mateczniku rządzący stracili 10 pkt proc. To ma oczywisty skutek w postaci utraty kilku mandatów, potrzebnych już nie tylko do samodzielnych rządów, co do manewrowania z jakimkolwiek ugrupowaniem opozycyjnym. Takich miejsc w skali kraju było znacznie więcej. W bastionach PiS urosła KO, natomiast na ścianie zachodniej ze świecą szukać podobnego trendu dla prawicy.
Osiem gwiazdek przyklejono do PiS
O to, dlaczego po ośmiu latach PiS straciło ok. 400 tys. głosów, a nikogo nowego nie przyciągnęło, można się spierać. Jednym z czynników są młodzi – elektorat w wieku 18–29 lat częściej wybierał KO, Lewicę, potem Trzecią Drogę i Konfederację. Owszem, jest go mniej niż starszych wyborców i nie wyraża aż takiej chęci pofatygowania się do lokalu wyborczego, dlatego nie przesądza, kto wygrywa w Polsce wybory. Ma jednak kolosalne znaczenie w określeniu, która partia zyska kilka, czasem nawet kilkanaście mandatów, a która je straci. To grupa ponad 5 mln osób – ok. 60 proc. z niej poszło na wybory 15 października – o wyraźnie liberalno-lewicowych poglądach.
Cztery lata temu PiS nie zdominowało poparcia wśród młodych, ale i tak było przez nich najchętniej wybierane (26,2 proc.). Teraz było najgorsze w stawce – zaledwie 14,9 proc., na co wpływ miała o wiele wyższa frekwencja niż wówczas. Zdecydowanie wzrosły za to notowania Koalicji Obywatelskiej i Lewicy w grupie młodych.
Wśród wyborców w przedziale wiekowym 18–29 lat i powyżej 30. roku życia jest wielu niezorientowanych w polityce. Nie interesują się nią na bieżąco, reagują w sieci tylko na najpoważniejsze wydarzenia – jak wojna na Ukrainie i właśnie strajki kobiet. Nie, sama zmiana prawa aborcyjnego nie odbiła się na wyniku PiS – wszak stan posiadania KO i Lewicy nie zmienił się ani na jotę, gdy przeanalizujemy wyniki z 15 października i z ostatnich wyborów. Co ciekawe, kobiety nie uważały, że żyją w piekle, jak często wmawiano w ostatnich latach – najchętniej głosowały na PiS (36,5 proc.) według exit poll. A jednak protesty poskutkowały – upowszechniły w młodym elektoracie i tym nieco starszym hasło „j… PiS” i szydercze osiem gwiazdek.
PiS znowu, tak jak w 2007 r., stało się dla milionów Polaków symbolem obciachu. Przecież praktycznie żaden z tysięcy uczestników czarnych protestów nie czytał uzasadnienia wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Ale emocje buzowały, co nakręcała opozycja, nieodżegnująca się w żadnej mierze od wulgarnego hasła.
PiS nie odkleiło już od siebie łatki partii, którą trzeba gardzić. Negatywna emocja, kryjąca się pod tym hasłem, dominująca w marszach opozycji i w mediach społecznościowych, scrollowanych przez niezorientowanych w polityce wyborców, została niedoceniona nie tylko przez sztabowców, ale też komentatorów – w tym niżej podpisanego.
Znani popierali tylko jedną opcję
Wulgarnym hasłem, ale też tymi łagodniejszymi z wiadomym podtekstem – jak „Nie śpij, bo Cię przegłosują” – posługiwali się też aktorzy, znani pisarze, celebryci. Oni zazwyczaj pomagali wbrew sobie w wyborach PiS – i niewątpliwie Barbara Kurdej-Szatan, Jerzy Stuhr czy Andrzej Seweryn wciąż działają na korzyść Nowogrodzkiej, ale w końcówce kampanii, gdy ważyły się losy przewagi PiS nad KO, siedzieli cicho w kącie. Reszta jak jeden mąż nawoływała do zmiany w sieci. Czy taką siłą rażenia chociaż w połowie dysponuje prawica w kulturze masowej?
Małgorzata Kożuchowska 1 października zamiast na zdjęciach z marszu pokazała się w czerwonej sukni. Wielu zwolenników opozycji zrobiło jej na Instagramie „piekło kobiet”, zarzucając, że w takim dniu powinna raczej przebywać na ulicach Warszawy. Niektórzy aktorzy, kojarzeni z produkcjami TVP, milczeli, nie zabierali głosu, nie wskazywali, na kogo głosować. Reszta tak masowo przekonywała, że żyjemy w dyktaturze i ważą się losy demokracji – choć ta ma się świetnie, co udowadnia blisko 75-proc. frekwencja – że podziałało to na wyobraźnię milionów, szczególnie młodych, którzy albo utożsamiają się z celebrytami, albo ich doceniają.
Drugim nośnym hasłem, obok ośmiu gwiazdek, było „PiS = drożyzna”. Jakaś część niezdecydowanych wyborców uznała, jak zwykle w takich przypadkach, że winę za ceny na półkach sklepowych ponosi partia rządząca. Warto jednak pamiętać, że inflacja, choć gwałtownie spadająca – wbrew zaklęciom liberałów, straszących, że przed wyborami osiągnie poziom 20 proc. – nie zniknie. A nie kto inny, tylko Tusk obiecał, że paliwo będzie jeszcze tańsze niż w okresie przed wyborami, a KO poradzi sobie z kryzysem gospodarczym w 100 dni po wyborach. Nic, tylko czekać.
Kampania KO była wręcz katastrofalna, czego zwieńczeniem był występ Donalda Tuska w debacie TVP. Dlatego też nie mogła ona wygrać z PiS, wbrew opowieściom o „mijance” i sondażom, które prezentował lider opozycji na ostatniej prostej przed wyborami. Gdyby tak silna partia jak Koalicja Obywatelska nigdy nie rządziła lub sprawowała władzę w latach 2007–2015 w sposób dużo lepiej oceniany i w dodatku prowadziła wiarygodną kampanię, wygrałaby z PiS siłą rzeczy w cuglach, biorąc pod uwagę inflację, wojnę na Ukrainie, odbijającą się również na cenach, postpandemiczną rzeczywistość i naturalne zmęczenie ludzi po ośmiu latach z jedną władzą. Opozycja wygrała nie dzięki Tuskowi, a niespodziewanie wysokiemu wynikowi Trzeciej Drogi i ogromnej frekwencji. Dzięki tym czynnikom, niebranym pod uwagę przez większość komentatorów przed 15 października, zatarło się fatalne wrażenie po rezultacie Lewicy.
PiS ma jeszcze szansę wrócić
Co teraz? PiS powinno dokładnie przeanalizować wyniki wyborów, raz na zawsze określić słabe punkty i – jeśli nie zdarzy się nic nieoczekiwanego – pełnić funkcję najmocniejszej w III RP i merytorycznej opozycji. Spojrzeć, kto był lokomotywą wyborczą, i postawić na nowe twarze w mediach. Tego zdecydowanie brakowało w drugiej kadencji.
Nie wiemy, ile potrwają i w jakim stylu będą rządy trzech ugrupowań pod batutą Tuska. Na szczęście dla prawicy jest jeszcze prezydent, więc przez dwa lata nowy rząd będzie mógł relatywnie niewiele bez mocy przełamywania weta. Jeśli PiS szybko opanuje kryzys do maratonu wyborczego, który rozpocznie się już wiosną, ma szansę powalczyć o sejmiki i jak najlepszy rezultat w eurowyborach. Za dwa lata najważniejsza rozgrywka, która zdecyduje o tym, kto będzie rządził po 2027 r. PiS musi znaleźć nowego Andrzeja Dudę w wyborach prezydenckich, które nadadzą ton biegowi wydarzeń w polskiej polityce. Któraś ze stron będzie po nich na uprzywilejowanej pozycji.
Tekst ukazał się w Gazecie Polskiej Codziennie
Fot. Jarosław Kaczyński/PAP
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka