Sprawa pani Joanny z Krakowa, jak się ją najczęściej w mediach określa, nie jest przykładem systemowej opresji funkcjonariuszy policji wobec bezbronnej kobiety. Historia pokazana w „Faktach” TVN uległa głębokiej dezaktualizacji, bo zwyczajnie jest nieprawdziwa. Po ogłoszeniu „marszu miliona serc” przez Donalda Tuska lider PO w kolejnych dniach nie wrócił do pomysłu, a tymczasem pani Joanna zorganizowała swój pochód przed komendą krakowskiej policji.
W przekazie TVN i proaborcyjnej organizacji Federa opowieść o wydarzeniach z krakowskiego szpitala miała wyglądać tak: pani Joanna zażyła tabletki wczesnoporonne, do czego miała prawo. W reakcji na telefon od lekarki pod numer alarmowy 112 zjawili się w domu pacjentki policjanci. W asyście funkcjonariuszy kobieta pojechała na SOR, gdzie została upokorzona, przeszukana, a jej sprzęt – telefon i laptop – zarekwirowano. Wszystko dlatego, że żyjemy w kraju, który ściga za zażycie pigułek wczesnoporonnych. Przy okazji lekarka – po czasie wyszło, że psychiatra, doskonale znająca problemy pacjentki – miała ujawnić tajemnicę lekarską.
Polityczny pretekst
Lawina ruszyła, hejt wylał się w sieci strumieniami. Internauci zostali rozgrzani do czerwoności, basowali im politycy opozycji, bacznie spoglądając na reakcje na materiał „Faktów” TVN. Polskie życie publiczne nagle stanęło z powodu jednego, nie do końca szczegółowego reportażu! Donald Tusk wykorzystał tę okazję do „zwiecowania” dramatu pani Joanny i zapowiedział na 1 października „marsz miliona serc”.
Data zapewne wybrana przypadkowo, sęk w tym, że na kilka tygodni przed spodziewanymi wyborami parlamentarnymi. Sam Onet podawał, że lider KO zamierza powtórzyć wariant z demonstracją 4 czerwca, która choć na chwilę napędziła sondażowo największą formację opozycyjną kosztem mniejszych ugrupowań. Żaden z komentatorów kibicujących Tuskowi nie przejął się, że były premier de facto wykorzystuje politycznie ludzki dramat. Ot, dzień jak co dzień w biurze. Nie takie rzeczy w polskiej polityce widzieliśmy.
Tymczasem jednak pojawiły się problemy narracyjne, z powodu których marsz 1 października będzie miał mało wspólnego – jeśli w ogóle – z krakowską historią.
Fałszywe oskarżenia wobec policji
Okazało się, że policja mogła naruszyć prawa pacjentki, ale tylko w zakresie zarekwirowania telefonu. Tak orzekł sąd, mimo że sędzia – to też ma jakieś znaczenie w sprawach ocierających się o światopogląd – był związany z Iustitią. Bo, jak sama przyznała pani Joanna, lek wczesnoporonny zakupiła przez internet – wskazano w uzasadnieniu. Działania wobec notebooka nie zostały przez sąd podważone, co powinno skłaniać do tezy, że policja miała prawo sprawdzić, skąd kobieta miała pigułkę i czy nie pochodzi ona z nielegalnego obrotu lekami.
Policjanci nie siedzieli w karetce z pacjentką, by ją „upokorzyć”, jak sugerowali komentatorzy. To sami ratownicy medyczni – ze względu na pobudzony stan kobiety – prosili funkcjonariuszy o asystę. Ci pojechali za pogotowiem do szpitala. Lewicowe aktywistki grzmiały, że policja „grzebała w majtkach” zrozpaczonej kobiety, mimo obecności lekarzy. Do scysji mundurowych z personelem rzeczywiście doszło, co potwierdzają obie strony, ale na SOR były policjantki i to one chciały dokonać przeszukania z powodu zgłoszenia o samobójczym nastawieniu pani Joanny. Na domiar złego dla obrzucających błotem wszystkich, którzy nie są z nimi i czekają na fakty, funkcjonariuszka odstąpiła od czynności po rozmowie z personelem.
Największa manipulacja w tej historii dotyczy jednak tego, że wmówiono, jakoby policja interweniowała jedynie w związku z faktem zażycia tabletki wczesnoporonnej, a nie zgłoszenia możliwości podjęcia próby samobójczej przez kobietę znajdującą się pod wpływem alkoholu. Na wypadek tych okoliczności policja miała obowiązek sprawdzić, z jakiego źródła pochodzi pigułka, którą zażyła pani Joanna będąca w ciąży i która wywołała efekt w postaci wizyty na SOR. Tego wszystkiego nie dowiedzieliśmy się jednak z materiału „Faktów”.
Co TVN wiedział, a nie powiedział
A jednak gdyby to wszystko zostało powiedziane po trzech miesiącach od zdarzenia, reakcje byłyby mniej impulsywne, a bardziej merytoryczne. Uwaga skupiłaby się nie na manipulacjach i fałszywych teoriach, ale na tym, jak powinni reagować policjanci z chwilą otrzymania wiadomości o potencjalnej próbie samobójczej ze strony kobiety. Media powinny też mówić o negatywnych skutkach zażywania tabletek wczesnoporonnych dla zdrowia bez konsultacji i opieki lekarskiej. Dyskusja na ten temat kompletnie nie istnieje. W zamian otrzymaliśmy ideologiczną bijatykę.
A oto, co pisała witryna tvn24.pl w sprawie szkodliwości środków wczesnoporonnych zakupionych przez internet 10 lat temu. Warto sobie odświeżyć: „Tabletki wczesnoporonne zawierające substancje czynne, takie jak mizoprostol i mifepriston (RU486), są w Polsce nielegalną formą aborcji. Jednak pacjentki, które decydują się na ich zakup w internecie, ryzykują znacznie więcej. Pozbawione jakiejkolwiek kontroli medykamenty mogą bowiem zawierać w swoim składzie niemal wszystko. – Stosowanie tych leków zagraża bezpośrednio życiu pacjentek – ostrzega Zofia Ulz, główny inspektor farmaceutyczny” – podawano.
To odpowiedź na pytanie, dlaczego pani Joanna wylądowała na SOR kilkanaście dni po tym, jak zażyła tabletkę o niewiadomym pochodzeniu.
Performerki droga do sławy
W dodatku do sieci wyciekły publikacje pani Joanny: z wizerunkiem małego dziecka, zdjęcie z urną z prochami między nogami i wulgarnymi treściami proaborcyjnymi. Wtedy historia o pigułce – w połączeniu z aktywnością performerki – stanęła kompletnie pod znakiem zapytania. Nie wiadomo, czy nie jesteśmy świadkami przynajmniej częściowego performance’u radykalnej zwolenniczki usuwania ciąży na żądanie. Sam fakt, że skandal, który miał wstrząsnąć całą Polską, został nagłośniony aż trzy miesiące po fakcie, a pełnomocniczka pacjentki dopiero teraz składa zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez policję, jest kpiną z logiki.
Scenariusz dopisało samo życie. Tusk ogłosił marsz, ale w ciągu kolejnych dni milczał na temat pani Joanny – bo wraz ze sztabowcami nie odrobił researchu w jej sprawie. A kobieta ma swój pomysł na aktywność publiczną. – Ja nie jestem polityczką. Wiem o marszu Tuska, ale mogę powiedzieć o swoim marszu. Ta cała narracja o trosce… Jeśli się ktoś o mnie troszczy, to chodźcie na ten marsz. Jak Tusk chce, to też niech przyjdzie – powiedziała w Tok FM bohaterka reportażu „Faktów” TVN.
Lider opozycji powinien się sto razy zastanowić, nim kogoś weźmie na sztandary, i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto „wiecować” każdą sytuację w Polsce, która na pierwszy rzut oka może zaszkodzić oponentom.
Tekst został opublikowany w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo