Wydawałoby się, że doszło do zdarzenia w gruncie rzeczy neutralnego – człowiek opowiadał o swojej karierze i sukcesach zawodowych, a jednak to wystarczyło, by znalazł się w oku cyklonu światopoglądowej wojny, w której nie bierze się zakładników. Sędzia piłkarski Szymon Marciniak był blisko absurdalnego wykluczenia z finału Ligi Mistrzów i złamania kariery po donosie lewicowej organizacji. I jest żywym dowodem na to, jak działa w praktyce lewacka kultura unieważniania, w tym wypadku wybitnych osiągnięć zawodowych osoby będącej wizytówką polskiego sportu, gdy tylko pojawił się cień podejrzenia o jej nieprawomyślność.
Najlepszy polski arbiter mógł zakończyć przedwcześnie karierę po donosie – bo taki byłby skutek odsunięcia go od prowadzenia sobotniego finału europejskich pucharów, w którym zmierzą się Manchester City i Inter Mediolan. Szymon Marciniak byłby skazany na infamię środowiskową – jako ten, który popiera antysemityzm, rasizm i dyskryminację osób o innej orientacji seksualnej. „Polski Pierluigi Collina” dopiero co sędziował finał mundialu w Katarze. Dla niego – ze względu na umiejętności i charyzmę, jaką ma wśród piłkarzy – zrobiono wyjątek i pozwolono mu rozdzielać zawodników półfinału Ligi Mistrzów, a następnie przydzielono mu ostatni mecz tych rozgrywek. Dotąd niepisana zasada była taka, że jeśli arbiter prowadzi 1/2 finału, to finał przypada w udziale komuś innemu. Mimo to, a może właśnie dlatego, stowarzyszenie Nigdy Więcej postanowiło budować swoją popularność na postaci Marciniaka i donieść do UEFA. Organizacja natomiast, jeśli wierzyć relacji dziennikarza sportowego Tomasza Smokowskiego, po zapoznaniu się z oskarżeniami przychylała się do zmiany sędziego głównego w Stambule.
Złe kontakty, zła publika
Główną przewiną Marciniaka był występ na spotkaniu biznesowym „Everest” organizowanym przez Sławomira Mentzena. Sędzia przez kilka minut opowiadał, jak odnieść sukces w życiu zawodowym. Konferencja nie miała nic wspólnego z polityką – Marciniak ze sceny nie nawoływał do popierania jakiegokolwiek ugrupowania. Nigdy Więcej jednak tak zmanipulowała w donosie UEFA, że włodarze europejskiej federacji piłkarskiej najwyraźniej uznali, że Marciniak popiera „piątkę Mentzena” i jest kandydatem Konfederacji. Inaczej trudno sobie wyobrazić, by komuś przemknęło przez myśl nałożenie kary na sędziego. Tymczasem w żadnych regulaminach piłkarskich nie jest napisane, że arbiter nie może przychodzić na konferencje organizowane przez polityków. I gdyby Marciniak pojawił się 4 czerwca na marszu opozycji w Warszawie, zapewne pies z kulawą nogą nie interweniowałby w tej sprawie. Sędzia byłby bohaterem narodowym dla lewicowców i liberałów. A tak przyprawiono mu gębę antysemity i homofoba, igrając z wizerunkiem polskiej piłki – i nie ma co się oszukiwać, również Polaków – w Europie.
Przy tym Marciniak był blisko śmierci zawodowej. Taki byłby efekt akcji szerzej nieznanej wcześniej organizacji Nigdy Więcej, którą śmiało można nazwać szkodnikami i donosicielami. Konferencja biznesowa z końca maja, w której uczestniczył Marciniak, nie miała nic wspólnego z – to prawda, głupimi – poglądami Mentzena z jego słynnej „piątki”. A sędzia piłkarski ma za zadanie podejmować słuszne decyzje na boisku. Jakoś lewicowcom z Nigdy Więcej nie przeszkadza widok innych sędziów, i to tych w togach, na politycznych wiecach. Zerknijcie na zdjęcia z niedzielnego marszu, bo tam jest znacznie większy problem i – choć przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości mają prawo do swoich poglądów – jawne łamanie konstytucji i zasady apolityczności. Lepszego dowodu na hipokryzję towarzystwa z Nigdy Więcej nie ma.
Cancel culture nie bierze zakładników
Marciniak nie jest jednak pierwszym i z pewnością ostatnim poszkodowanym, który znalazł się na celowniku lewicowych rewolucjonistów. Pod koniec 2021 r. aktywiści LGBT próbowali usunąć z Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Magdalenę Grzyb, ekspertkę od kryminalistyki, a prywatnie osobę popierającą ruch feministyczny. Otóż wykładowczyni podpadła tym, że nie zgodziła się na zastąpienie płci biologicznej płcią odczuwalną i podawała przykłady w tekście dla „Krytyki Politycznej” z życia wzięte – m.in. z więziennictwa. Progresywni studenci natychmiast określili Grzyb jako „TERF-a”, czyli feministkę wrogą środowisku transseksualistów. Urządzali polowanie na kobietę – organizowali protesty pod Uniwersytetem Jagiellońskim, wulgarnie wyzywali rektora UJ, prof. Jacka Popiela, wreszcie przedstawili żądanie usunięcia prelegentki z konferencji na temat kryminalistyki. Grupka radykałów chciała po swojemu urządzać świat na uczelni wyższej – dokładnie tak, jak stowarzyszenie Nigdy Więcej w piłce nożnej. Ostatecznie świat akademicki nie dał się złamać i podporządkować hunwejbinom.
Jeśli krakowski przykład nie przemawia jeszcze do wyobraźni, to warto przypomnieć o problemach Jakuba Dymka, którego dosłownie zatopiła grupa donosicielek na łamach „Codziennika Feministycznego”. Publicyście, który robił dużą karierę na lewicy, zniszczono życie, oskarżając go o gwałt. W polskiej przestrzeni publicznej nie ma bardziej wykluczającego zarzutu, bo dla gwałcicieli nie ma tam miejsca. Dymek przeszedł przez piekło – podziękowano mu za współpracę w redakcjach, przyjmując narrację oskarżycielek. Jego kariera legła w gruzach.
A jaki finał miała ta sprawa? Prokuratura umorzyła śledztwo, nie dopatrzyła się popełnienia przestępstwa, a sądy przyznają rację Dymkowi, który seryjnie wygrywa procesy o zniesławienie. Autor jakoś sobie radzi, wyszedł na prostą, prowadzi dość popularny kanał na YouTubie, ale lewicowe rozgrzane głowy przypięły mu łatkę, która już będzie się za nim ciągnęła całe życie. U nas jeszcze można mówić o jednostkowej skali, ale wystarczy spojrzeć na Black Lives Matter. Czymże on jest, jeśli nie próbą zaprowadzenia rewolucji na własnych zasadach i wyrugowania z przestrzeni publicznej wszelkich oznak kultury i tradycji „białego” człowieka? Wystarczy spojrzeć na obrazki z USA sprzed trzech lat, gdy masowo protestujący niszczyli pomniki, uważając, że to odpowiednia droga do walki z rasizmem i domniemanym wykluczeniem czarnoskórych za oceanem.
Samokrytyka przeczołganego
Marciniak musiał złożyć samokrytykę przypominającą tę z czasów słusznie minionych. To mały sukces skompromitowanej organizacji Nigdy Więcej. Bez niej sędzia zapewne nie poprowadziłby finału, więc wybrał mniejsze zło i ratunek dla własnej kariery. „Zawsze odcinam się od przejawów rasizmu i antysemityzmu, i braku tolerancji, co pokazuję na meczach, na których sędziuję. Zawsze mówię stop nienawiści i będę propagować, że najważniejsze jest bycie dobrym człowiekiem” – napisał sędzia w opublikowanym oświadczeniu. Na własne oczy mogliśmy zatem obserwować, jak się kończy lewicowa nadgorliwość i cancel culture w praktyce. Zgoda z tymi, którzy twierdzą: „Nigdy więcej organizacji »Nigdy Więcej«”. Ich miejsce jest co najwyżej w niszowych grupkach w mediach społecznościowych, a nie w mediach. Szymonowi Marciniakowi wypada natomiast życzyć, aby puścił manipulatorów z torbami.
Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport