Ustawa o obronie ojczyzny zwiększa nakłady na polskie wojsko – już w tym roku mamy osiągnąć 3 proc. PKB. Czy miliardowe nakłady na zbrojenia, szkolenia, nowe jednostki (jak 1. Dywizja Piechoty Legionów) to działania sensowne ze względu na wojnę na Ukrainie?
Jakie powinniśmy wyciągnąć lekcje z tej okrutnej wojny?
Ukraińska armia zawiodła w zakresie odstraszania, mimo że Ukraińcy zwiększyli liczebność sił zbrojnych niemal dwukrotnie w przedziale między 2014 a 2022 rokiem, a także przywrócili pobór. Dzięki temu około 250-tysięczna armia po inwazji w krótkim czasie nabrała masy i teraz mówi się o milionie ludzi pod bronią. Polska powinna stworzyć takie siły zbrojne, które nie zawiodą jako element odstraszania. Mamy ułatwione zadanie, bowiem działa jeszcze odstraszanie polityczne i sojusznicze NATO, jednak pamiętajmy o jednym. Dzisiejsze inwestycje w armię pozwolą na osiągnięcie celów rozbudowy sił zbrojnych dopiero po 2030 roku. Sprzęt kupowany dziś, będzie dostarczany przez kilka kolejnych lat. Około roku 2030 – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – będzie można stwierdzić, że posiadamy armię funkcjonującą jako jeden system obronny i dysponującą nowoczesnym sprzętem. Biorąc pod uwagę czasokres reform, budowy kadr, gromadzenia nowego sprzętu, to armia zbudowana w 2030 roku będzie nam służyć co najmniej do 2050 roku. Oczywiście można niuansować, ale z grubsza 20 lat można przyjąć jako średni „czas życia” maszyn. Wydajemy środki na siły zbrojne RP, które będą bronić Polski i kolejnych pokoleń nawet w roku 2050 i dłużej. Mając świadomość perspektywy czasowej, kto z nas odważy się zaprognozować, jaka będzie sytuacja geopolityczna Polski w roku 2050? Czy będzie jeszcze NATO? Unia Europejska? Jak będzie wyglądała sytuacja za naszą wschodnią granicą? To powinno prowadzić do konstatacji, że na bezpieczeństwie nie możemy dziś oszczędzać. Bo bez bezpieczeństwa kraju nie ma ani gospodarki, ani prosperity, ani pracy, ani dobrego życia. Ukraińcy boleśnie się o tym przekonują i nie mają wyjścia. Muszą walczyć do końca, Rosjanie bowiem pokazali, jakim są okupantem. Nie cofną się przez metodami stalinowskimi i ludobójstwem.
Który sprzęt zakupiony w minionym roku i zamówiony przez Polskę najbardziej się przyda? Czy będą to amerykańskie czołgi Abrams, wyrzutnie HIMARS, a może najcenniejsze są kontrakty zawarte z Koreą Południową, m.in. na Chunmoo i K2?
Czyli co Polska musi jeszcze zrobić?
Musi zbudować Siły Zbrojne jako system, i to on powinien zniechęcić potencjalnego agresora do ataku. Ten potencjał odstraszający będzie oczywiście tym większy, im więcej będziemy mieli uzbrojenia dającego możliwość oddziaływania na przeciwnika jeszcze na jego terytorium. Tak więc w tym zakresie HIMARS-y czy Chunmoo są cennym nabytkiem. Jednak można by oceniać wagę poszczególnych zakupów, gdybyśmy już posiadali gotowy system. My ten system dopiero budujemy.
W jaki sposób doprowadzić do tego, by więcej osób było zaangażowanych w wojsko i cywilną obronę? Plan rządu zakłada podniesienie stanu osobowego armii do 300 tys. do 2035 roku. To będzie do zrealizowania?
Zmienić wizerunek nie jest prosto. Jednocześnie wojsko jest pozytywnie oceniane przez zdecydowaną większość społeczeństwa – co roku tak wynika z badań CBOS.
Bo armia musi pozyskać profesjonalnych PR-owców, którzy będą tworzyli piękny, promocyjny kontent. Ludzie „kupują” wzrokiem. Nie może być tak, że grafiki zachęcające do wstąpienia do armii wyglądają tak, jakby stworzył je grafik z lat 90. Albo wojskowe strony internetowe przypominają grafiki z poprzedniej epoki! To wrażenie musi być piorunujące. Musi być odpowiednia jakość. Filmy reklamowe – jak z produkcji najlepszych filmów wojennych z Hollywood. Administracja ma być wydolna i profesjonalna. Jeśli młody człowiek wybierze się do WCR-u (Wojskowe Centrum Rekrutacji – przyp. red.), a tam zobaczy kolejki, chaos i pełną poczekalnię, to zrezygnuje. Tymczasem wydaje się, że nasza administracja jest nieprzygotowana do prowadzenia rekrutacji. Brakuje ludzi i nowoczesnych systemów informatycznych. Czasem jedna osoba musi realizować zadania, które dawniej w WKU były wykonywane przez kilka różnych osób na różnych stanowiskach.
To kolejny efekt wieloletnich zaniedbań, naprawianych obecnie?
Czy fenomen zdeterminowanej Ukrainy na froncie nie jest również efektem tamtejszych WOT-ów?
Nie. I nie postrzegałbym działań ukraińskich jako fenomenu. Ukraińcy mieli ogromne szczęście, bo Rosjanie nie byli przygotowani na wojnę. Operacja wojskowa – bez prowadzenia ciężkich walk – miała zakończyć się po kilku dniach. Z tego powodu rosyjska armia była kompletnie źle zorganizowana, nieprzygotowana, jednocześnie użyto zbyt małych sił do uderzenia na Ukrainę 24 lutego 2022 roku. Ukraiński WOT nie odegrał tutaj większej roli choćby z tego względu, że powstał zbyt późno – tuż przed pełnoskalową inwazją – i nie dysponował liczną kadrą. W pierwszym momencie sytuację uratowały wojska zawodowe. W ciągu kilku pierwszych tygodni do armii ukraińskiej wstąpiło 100 tys. ludzi, później przyszli kolejni i w krótkim czasie osiągnięto stan pół miliona żołnierzy. To nasycenie pola walki żołnierzem, a więc szybka rekrutacja i masowość, uratowały Ukrainę. Ale były też inne elementy: pogoda w momencie ataku, dostawy sprzętu z Zachodu. Decydującą rolę w tym aspekcie odegrał fakt, że w 2015 roku przywrócono pobór i corocznie kilkadziesiąt tysięcy osób było przeszkolonych. Jak łatwo policzyć, nawet poborowych było za mało. Spora część rekrutów to byli ludzie zupełnie bez przeszkolenia wojskowego. Ukraińcy mogli zagospodarować nowe masy ludzkie w armii wyłącznie ze względu na rosyjskie błędy i utknięcie okupanta.
Rosja szykuje się do wielkiej mobilizacji, a Władimir Putin rozkazał ministrowi Sergiejowi Szojgu i nowemu głównodowodzącemu inwazją Walerijowi Gierasimowowi odbicie Donbasu. Czy wysłanie „mięsa armatniego” na wojnę ma większy sens? Czy Rosja zyskuje tym tylko czas?
Jakie znaczenie mają walki o Sołedar i Bachmut, które toną w krwi „mobików”?
Krwawe walki o Bachmut należy postrzegać jako fazę przejściową. Rosjanie szykują się do większej operacji, do której z pewnością użyją ludzi odbywających teraz szkolenia. Mówi się również o kolejnej częściowej mobilizacji, która ma zostać ogłoszona w kolejnych tygodniach i może objąć kolejne 300 tys. ludzi, choć mowa jest również o półmilionowym poborze. Wszystko to świadczy raczej o realizowaniu jakiegoś konkretnego, większego planu, a nie o bezmyślnym rzucaniu kolejnych fal żołnierzy na rzeź. Starcia wokół Bachmutu mogą być jedynie elementem akcji angażowania ukraińskich sił, a jednocześnie pokazywaniem własnemu społeczeństwu, że Rosjanie posiadają inicjatywę na polu walki.
Czy Ukraińcy będą zdolni dzięki zachodniej broni nie tylko odeprzeć ofensywę Rosjan (potencjalną, również na Kijów), lecz także przystąpić do kontrataku i przejąć inicjatywę w Donbasie i na Krymie?
Henry Kissinger w Davos wyraźnie zmienił zdanie. W maju ubiegłego roku zachęcał Ukrainę do podjęcia negocjacji pokojowych, również z braniem pod uwagę utraty swoich terytoriów. Był sceptykiem wspierania militarnego dla Kijowa i wykluczał wejście Ukrainy do NATO. Dziś mówi, że to nieubłagany proces, którego nie da się powstrzymać, a USA wraz z sojusznikami muszą dostarczyć potrzebną broń na front. Skąd taka zmiana Pana zdaniem?
Bez gwarancji NATO Rosjanie będą prowadzili kolejne wojny do ostatecznego zajęcia Ukrainy. Wobec czego pójście na ustępstwa nie ma najmniejszego sensu, chyba że uznalibyśmy, że czas gra na korzyść NATO. Natomiast nie ma takiej sytuacji, w której czas grałby na korzyść Ukrainy. Kijów bez gwarancji NATO byłby pewny kolejnej inwazji. Problem w tym, że zdewastowane państwo i przetrzebiona armia mogłyby być znacznie słabsze od Rosjan przy trzecim już starciu. Ukraińcy nie mają wyjścia, muszą rozstrzygnąć kwestię swojej przyszłości już teraz. Dlatego przejawiają tak dużą determinację do walki aż do zwycięstwa.
Czy rzeczywiście grozi nam wojna nuklearna? Czy ten konflikt to już, jak mówią niektórzy, III wojna światowa ze względu na zaangażowanie NATO i Rosji?
Nie mamy do czynienia ani z III wojną światową, ani z zagrożeniem konfliktem nuklearnym. Należy pamiętać, że w czasach zimnej wojny mieliśmy do czynienia z konfliktami zbrojnymi. Wojna na Ukrainie to konflikt lokalny, który wybuchł m.in. dlatego, że Ukraińcy zrezygnowali z posiadania broni jądrowej. A ponieważ NATO taką broń wciąż posiada, to element odstraszania został zachowany. Bowiem nie jest tak, jak niektórzy zdają się myśleć, że tylko Zachód obawia się wojny nuklearnej. Rosjanie i decydenci z Kremla również się tego boją. Moskwa odczytuje uległość jako słabość, a więc zachętę do agresywnych działań.
Wywiad ukazał się w "Gazecie Polskiej" nr 4/2023
Komentarze
Pokaż komentarze (78)