W Rosji to zjawisko jak najbardziej rzeczywiste: usprawiedliwia się wojnę i cierpienie, jeśli są prowadzone w słusznej sprawie. Wtedy ofiary padające po drugiej stronie uznaje się za „naturalne”. Akceptację Rosjan do przemocy wzmacnia przekaz zakorzeniony od dawna w historii. Bo jeżeli „nasza władza” ma prawo zabijać nas, to dlaczego nie ma unicestwiać obcych? To swoisty fenomen – mówi prof. Andrzej Nowak w rozmowie dla "Nowego Państwa".
Z czym Panu Profesorowi kojarzy się Rosja? Gdy słyszy Pan nazwę tego państwa, podróżował Pan na Wschód, jakie pierwsze skojarzenie przychodzi na myśl?
Mam dwa różne, a jednocześnie mające wspólną podstawę skojarzenia: jedno to Iwan Groźny i Józef Stalin, a drugie – Aleksander Puszkin i Dmitrij Szostakowicz. Dlaczego łączę sfery imperialnej polityki i kultury? Otóż wspólnym mianownikiem jest imperium i siła, służące wielkości miłośnikom rosyjskiego imperium. A wielkość jest uzasadniona dzięki temu, że chroni, propaguje i sprawia, że cały świat podziwia kulturę. Dlatego ci, którzy wydają się symbolami tego, co najpiękniejsze w kulturze rosyjskiej, sławią w swoich utworach najgorsze cechy rosyjskiego imperializmu.
Jakie to cechy?
„Borys Godunow”, ten zapewne najsłynniejszy dramat Puszkina, rozprawa o władzy carskiej i zagrożeniu interwencją ze strony Polaków na początku XVII wieku. To pełne usprawiedliwienie całkowitej rozprawy z wrogimi interwentami. W utworze dostrzeżemy wizję spisku jezuicko-polskiego, który czyha na wielkość Rosji, czyli podstawę światowej kariery Puszkina. Drugą ważną częścią spuścizny puszkinowskiej będzie zestaw wierszy, napisanych w czasie powstania listopadowego. Antypolska trylogia wzywa nie tylko do brutalnego stłumienia Polaków, lecz jest także wyznacznikiem do ideologii wiecznej wojny Rosji z Zachodem. Ciągle przewija się ten motyw pretensji oświeconego Rosjanina, który zastanawia się, dlaczego świat zachodni nie docenia imperium, a popiera tych, którzy się buntują przeciw mocarstwu. To pretensja oświeconej Rosji, niemogącej zrozumieć, że ktoś z zewnątrz może wyrażać poparcie dla tych, których Rosja depcze, unicestwia. Wreszcie, Szostakowicz – mamy do czynienia z kompozytorem o pochodzeniu wskazującym na istotę imperium rosyjskiego. Jego pradziadek był polskim powstańcem, dziadek zachowywał polskie korzenie – dopiero po zsyłce na Syberię wrósł w tamtejszą historię i w wielowiekową tradycję represji. Stopniowo dziadek Szostakowicza uległ asymilacji do rosyjskości. Pamiętajmy, iż nie wszyscy pozostawali bohaterami do końca życia, walczącymi z rosyjskim imperium, niektórzy stali się Rosjanami. I to był ten przypadek części Szostakowiczów. Kompozytor w swoich utworach sławił wręcz terror i przemoc za czasów Józefa Stalina. Szostakowicz bał się mu przeciwstawić, dlatego pisał koszmarne pieśni i opiewał rewolucję, Lenina. Okazał się sługą totalitarnego reżimu, choć na Zachodzie postrzegano go jako prześladowanego twórcę. On i Puszkin wyrażają ten sam fenomen: Rosja to wielkie imperium, którego kultura i wielkość splecione są razem w syndromie przemocy. Dlatego należy usprawiedliwiać zadawane cierpienie i ofiary, które zostały poniesione, zwłaszcza jeśli byli nimi obcy, spoza Rosji.
Rosja łączy się z cierpieniem, które sprawia od wieków. To państwo od zarania nastawione jest na podbój, zniszczenie i terror zarówno wrogów wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Zgodzi się Pan Profesor z taką tezą?
To nie jest oryginalne stwierdzenie, należy wziąć pod uwagę też różne zastrzeżenia. Przypomnę jednak, że taką koncepcję sformułował słynny antropolog Władimir Boczarow w książce pt. „Antropologia przemocy”, wydanej kilkanaście lat temu. Rosjanin zauważył, że obok europejskiego stosunku do przemocy, gdzie wobec własnych obywateli jest nieakceptowana – wszak wobec obcych wszędzie stała się akceptowalna, a podboje nie są wynalazkiem Rosji – to uznanie prawa do terroru wobec własnych poddanych wydaje się czymś zupełnie niespotykanym. Boczarow porównuje to do azjatyckiej antropologii przemocy. W Rosji to po prostu zjawisko jak najbardziej rzeczywiste: usprawiedliwia się wojnę i cierpienie, jeśli są prowadzone w słusznej sprawie. Wtedy ofiary padające po drugiej stronie uznaje się za „naturalne”.
Przemoc i cierpienie są usprawiedliwiane od zarania kultury rosyjskiej. Akceptację Rosjan do przemocy wzmacnia przekaz zakorzeniony od dawna w historii. Bo jeżeli „nasza władza” ma prawo zabijać nas, to dlaczego ma nie unicestwiać obcych? To swoisty fenomen, który można przeanalizować na różnych etapach historii Rosji. Poczynając od Rusi Kijowskiej, czyli państwa utworzonego przez Waregów w IX wieku na wschodnich rubieżach Słowiańszczyzny. Wówczas pojawił się szczególny układ między władzą a społeczeństwem, gdyż poddani są ludem podbitym.
Symbolem tego słowa w rosyjskim języku jest „knut” o pochodzeniu skandynawskim – knutem traktuje się własną ludność. Od momentu przyjęcia chrześcijaństwa na Rusi w 986 roku to podejście jest wyraźnie łagodzone, ale obcość władzy wobec poddanych i możliwość zadawania im cierpienia – to charakterystyczny rys tamtych dziejów. Ten czynnik wzmacnia się bez porównania bardziej po dwuipółwiekowej okupacji mongolskiej na ziemiach, które staną się kolebką Rosji. Niewola trwała tam 250 lat, zatem dwa razy dłużej niż w Rzeczypospolitej. Panowanie mongolskie odzwierciedla język rosyjski, poniekąd też polski: kałdany (kajdany), dyby (drewniane pęta) – więc symbole terroru wobec podbitej ludności, bezwzględnie wyzyskiwanej.
A z drugiej strony, mamy obraz podziwu ze strachu dla władzy, zainstalowanej gdzieś daleko, na dalekosiężnej wysokości. Symbolem ciągłości władzy już w Moskwie – księstewku rozwiniętym po mongolskim spustoszeniu – jest Czapka Monomacha, korona władców, począwszy od Iwana Groźnego w 1547 roku. To korona pochodzenia mongolskiego, środkowoazjatyckiego, symbolizująca władzę, opierającą się na zastraszeniu. Terror przybiera podwójne oblicze, gdy mowa zarówno o stosunku do własnych poddanych, jak i podbojów w sposób najbardziej wyrazisty w epoce Iwana Groźnego.
Kolejny ważny symbol z XVI wieku pozycji imperialnej Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, przekształcający je w carstwo z pretensjami do roli imperium, to rozprawa z Nowogrodem. Była to konkurencyjna formuła dla rosyjskiego państwa i kultury, ale bez stosowania przemocy. Należy pamiętać, że taka alternatywa też istniała, otwarta na Zachód, jednocześnie oparta na prawosławiu i Rusi. Iwan Groźny ostatecznie ją niszczy, mordując kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców republiki kupieckiej, organizując sąd w Moskwie i osiedlając w okolicach Nowogrodu ludność z centrum państwa moskiewskiego.
I wreszcie organizowano terror wobec całego społeczeństwa – opryczninę. Iwan tępił w ten sposób choćby potencjalną opozycję i dlatego stał się odnośnikiem dla Stalina, który nakazał nawet nakręcić film propagandy ideologicznej pt. „Iwan Groźny. Spisek bojarów” w reżyserii Siergieja Eisensteina. To pozycja wyjątkowa w dziejach światowej kinematografii, bo pochwala opryczninę, terror stosowany przez policję polityczną. Nawiasem mówiąc, sam Władimir Putin nie powstydziłby się sięgnąć do takiego repertuaru propagandy. Zabijanie własnych braci w filmie jest usprawiedliwiane przez jedno: prowadzenie świętej wojny z Zachodem, z Polską w pierwszej kolejności. Wobec tego Rosja musi wytępić wszystkich potencjalnych zdrajców i uzurpuje sobie prawo do zabijania każdego podejrzanego o współpracę z zachodnimi wrogami. Taka jest myśl tej ideologii. Drugą część tej strategii, którą przedstawia „Iwan Groźny. Spisek bojarów”, wyraża wizja podbojów zewnętrznych. W filmie przedstawiono najpierw walki o Astrachań i Kazań, gdzie zastosowano metody terroru rodem z Nowogrodu: wywiezienie elit, masowe represje i wezwanie do „świętej wojny” wobec Polski i Litwy.
Jak dużą rolę w historii zadawanego okrucieństwa odgrywał aparat policyjny, nieodzownie kojarzący się – obok widoku czołgów – z Rosją?
Jedną z instytucji emblematycznych w historii Rosji już wymieniłem, czyli opryczninę. W ciągu ośmiu lat Iwan Groźny poddał terrorowi połowę swojego państwa w latach 1564–1572. Tamta policja miała na sumieniu dziesiątki tysięcy ofiar. Jej symbolem, który wciąż budzi podziw Władimira Putina i jego służb, był psi łeb przymocowany do siodła każdego oprycznika na koniu.
Był to symbol determinacji w zabijaniu i wierności carowi.
Tak, każdego można było pozbawić życia, torturować, jeśli car wyda stosowny rozkaz. Ten obraz jest podtrzymywany w rosyjskiej kulturze m.in. przez wspomniany film Eisensteina z czasów Stalina. Policja polityczna w Rosji została unowocześniona i zmodernizowana przez Piotra I, który otworzył się bardziej na Zachód. To on wprowadził bardziej nowoczesne metody policyjne, sam zresztą na początku XVIII wieku torturował jedynego syna, Aleksego, i doprowadził do jego śmierci. Mało jest takich odnośników w innych kulturach, prawda?
Własne dziecko zabił przecież też Iwan Groźny. Ciągłość instytucjonalna została potwierdzona już w XIX wieku przez III Oddział Kancelarii Jego Cesarskiej Mości, utworzony w 1826 roku przez Mikołaja I, zaraz po powstaniu dekabrystów. Mowa o pierwszej tak nowoczesnej policji politycznej na rosyjskiej ziemi, która tworzyła sieć agentury, donoszącej na temat rozmaitych zjawisk, niepokojących władzę. Towarzyszył jej Korpus Żandarmów – zajmował się egzekwowaniem policyjnych celów na życzenie cara.
Oczywiście należy zastrzec, że XIX-wieczna policja była złagodzona w formie i działaniu, przy całej swojej brutalności, zarówno w stosunku do opryczniny, jak i aparatu z czasów sowieckich. Powodem tego było głębokie wejście Rosji w Europę i częściowa europeizacja elit. I to powodowało, że brutalność III Oddziału i Korpusu Żandarmów nie ma porównania w stosunku do XVI i XX wieku. Nie zapominajmy jednak, że z samej Polski po trzech zaborach i Kongresie Wiedeńskim z 1815 roku, represjom politycznym poddano nie mniej niż milion osób w ciągu XIX wieku! Ponad 100 tys. zesłano na Syberię – od konfederatów barskich, powstańców kościuszkowskich, żołnierzy Napoleona, po powstańców listopadowych i styczniowych. Setki tysięcy trafiło do więzień, najcięższe warunki panowały w Cytadeli Warszawskiej, zbudowanej na polecenie Mikołaja za środki mieszkańców Warszawy w 1835 roku.
Repertuar terroru w rosyjskim wydaniu nie ograniczał się tylko do zadawania przemocy?
Warto dodać, że przemoc i okrucieństwo nie mają tylko wymiaru zabijania i tortur. W XIX wieku dokonała się niezwykła operacja siłami państwa rosyjskiego – wielka zmiana społeczna, wymierzona przeciwko polskości. A mianowicie degradacja 400 tys. drobnej szlachty, związanej z tradycją Rzeczypospolitej. Carat zdegradował ją do pozycji chłopów, licząc, że pozbawiając tę silną grupę społeczną kultury i praw, należnych szlachcie, przekształci w wiernych sobie chłopów. Jak wiemy, ten plan się nie powiódł, bowiem znaczna część szlachty stworzy kontyngent przyszłego narodu białoruskiego czy ukraińskiego i dołączy do miejscowej większości chłopskiej. Sama operacja pozbawienia tożsamości kulturowej ogromnej masy społecznej to także element przemocy i okrucieństwa.
Nasze dzieje są nieustannie powiązane z Rosją, również za sprawą położenia geograficznego. W czasach wielkiej smuty wojska Rzeczypospolitej pod wodzą hetmana Stanisława Żółkiewskiego dotarły na Kreml w 1610 roku. Co prawda radość z sukcesu wojsk polsko-litewskich trwała krótko, bo dwa lata. Tamte wydarzenia według niektórych historyków – na przykład Janusza Tazbira – posłużyły jako pretekst do odwetu na Polakach w czasie rozbiorów. Czy to była niewykorzystana szansa na poskromienie rosyjskich dążeń do podbojów?
Koncepcja Janusza Tazbira jest dość przestarzała. Należy też rozwiać mit, że Rzeczpospolita zdobyła wówczas Kreml – Polacy zostali tam zaproszeni przez część elit rosyjskich, które uznały, iż lepiej mieć polskiego cara niż dalszą wojnę domową i groźbę rewolucji społecznej. I to, co naprawdę działo się na początku XVII wieku oraz dwa lata polskiej obecności na Kremlu, wiąże się nie tyle z pytaniem, czy Polska mogła podbić Rosję i obezwładnić jej potencjał z zewnątrz, narzucając polską kulturę z wolnością obywatelską dla szlachty, a z kwestią, czy rosyjskie elity były wystarczająco zdeterminowane, liczne i gotowe, by czerpać z polskich wzorów? Odpowiedź brzmi: nie.
Część rodów bojarskich współpracowała z Polską, chciała utrzymać królewicza Władysława IV na tronie, ale jednak zdecydowana większość poszła za głosem tradycji prawosławnej i tożsamości: wróg czyha na Zachodzie. Nie wolno zatem przyjmować władcy, wpływów kulturowych ze świata łacińskiego, bo oznaczałoby to śmierć duszy rosyjskiej. Skutkowało to wybuchem dwóch powstań przeciwko Polakom w 1611 i 1612 roku, które ostatecznie zakończyły się kapitulacją polskiej załogi na Kremlu w listopadzie 1612 roku. To rzeczywiście pogrzebało szansę na zmianę Rosji – nie przez podbój, a ugodę z Polską i wybór cara, potrafiącego zmienić kulturę rosyjską z zachodnim modelem politycznym.
Znakomity semiotyk Jurij Łotman opisał kiedyś istotę dwóch kultur politycznych: tej rosyjskiej i polskiej. W tej pierwszej charakterystycznym rysem jest powierzenie się przez poddanych władcy. Z kolei w Polsce i na Zachodzie istniała kultura umowy – władza zawiera obowiązującą obie strony umowę ze społeczeństwem. Rosjanie w XVII wieku, wahając się przez chwilę, wybrali kulturę powierzenia siebie z powodu nieskrywanej wrogości wobec zachodniego świata, katolickiego, utożsamianych z anty-Rosją. Do tego kompleksu nawiązuje polityka pamięci w szczególnych momentach. Wyobraźmy sobie, że przez następne około 170 lat w ogóle do tamtych wydarzeń w Rosji się nie wraca, smuta nie wywołuje silnych wspomnień i wstrętu, zaś na dworze rosyjskim zapanuje model na polskość. Wszystko pod warunkiem, że Polacy pozostaną słabsi i nie zagrażają Rosji politycznie. Gdy pojawia się wielka armia Napoleona u progu Rosji w 1806 i 1812 roku, przypomniano właśnie Polaków na Kremlu i uruchomiono machinę propagandową z wykorzystaniem kultury: oper, poematów, obrazów. Po dwóch wiekach przypomniano o tamtym okresie, by zmobilizować do walki z Zachodem. Ten motyw wraca w czasach II wojny światowej, kiedy Stalin eksploatuje model walki przeciwko zagrożeniu nadciągającemu z zewnątrz, gdy na Związek Sowiecki nacierają Niemcy Hitlera w 1941 roku. Stalin w taki sposób usprawiedliwia rozprawę z lat 1936–1938 w postaci wielkiego terroru – bo udało mu się uniknąć kolejnej smuty, nie ma przecież bojarów, którzy zaprosiliby wroga na Kreml, zostali „w porę” wymordowani. Społeczeństwo rosyjskie to akceptuje.
Wydarzenia z 1610 roku są obecne w dzisiejszej rozgrywce propagandowej Rosji. Widać to po niedawnym liście byłego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa do Polski, w którym zaatakował nasz naród i elity polityczne.
Władimir Putin wrócił do czasu przypomnienia polskiej obecności na Kremlu. Dość powiedzieć, że wprowadził święto państwowe w rocznicę wypędzenia Polaków z Moskwy. Obchodzona jest ona po 400 latach po wielkiej smucie, jako Dzień Jedności Narodowej. Rosja nawiązuje do tamtego okresu nie tylko z powodu strachu przed agresją z Zachodu, utożsamionej z Polską, lecz także z chęci zjednoczenia Rosjan, by już nigdy nie było wśród nich zagranicznych agentów, którzy wpuszczą Polaków na Kreml. To jest prawdziwe przesłanie święta ery putinowskiej.
Rosjanie za każdym razem przekonują światową opinię publiczną i przede wszystkim własnych obywateli, że chodzi jedynie o „wyzwolenie”. Kiedyś było to „wyzwolenie” Polski z rąk nazistów, które zamieniło się w piekło i utratę znaczących terytoriów na wschodzie Rzeczypospolitej. Teraz dokładnie to samo słyszymy w kontekście Ukrainy.
To głęboka zakorzeniona świadomość, mentalny nawyk postrzegania własnego kraju, który poszerza własne imperium, strefę dominacji i zawsze w sposób uzasadniony niesieniem pomocy „uciśnionym”. Dobitnie ukazała to Katarzyna II, nie tylko w odniesieniu do Rzeczypospolitej, lecz także ziem wschodnich – Kazachstanu. Zwracała się do przywódców chanatów na tamtejszych terenach, mówiąc, że oddalili się od narodu. W następstwie, jak pisała, pomagała narodowi kazachskiemu wyzwolić się spod wpływów złych, lokalnych chanów. Dokładnie taki sam cel przyświecał ideologii Targowicy – zaproszenie rosyjskiego wroga, by uratował u nas wolność i ochronił przed despotyzmem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i zagrożeniami, jakie w ich mniemaniu niosła Konstytucji 3 maja. Targowiczanie – „miłośnicy wolności” – prosili o zewnętrzną interwencję i w takim duchu Katarzyna „wyzwalała” Rzeczpospolitą. Szerzej, Rosja „wyzwala” ludność nieelitarną, masy, spod panowania zdradliwych elit. Katarzyna twierdziła, że niesie wyzwolenie dla mas, uciśnionym przez polską, katolicką szlachtę. Po trzecim rozbiorze kazała nawet wybić medal z przesłaniem, że oto słusznie odbiera to, co jej się należy, z rąk „katolickiej ciemnoty”. Podobnie działał Stalin we wrześniu 1939 roku – „wyzwolenie” mas ukraińskich i białoruskich spod panowania Polski. W tym samym duchu przedstawia się agresję na Ukrainę – bracia Rosjanie, Ukraińcy, powinni odejść od „zdradzieckich”, prozachodnich i wręcz „pronazistowskich” elit. U bardzo dużej części obywateli Rosji przekaz kulturowy wzmacnia tenże resentyment.
Czy w historii imperium rosyjskiego rządził taki władca, który pragnął je „ucywilizować”, odżegnując się od polityki terroru i okrucieństwa?
Możemy wspomnieć o okresie, który propaganda putinowska nazywa „przeklętymi latami 90.”, gdy owa tendencja mogła się ziścić. Nie twierdzę, że Borys Jelcyn nie miał krwi na rękach, ale jego polityka w pierwszych trzech latach urzędowania do 1994 roku służyła otwarciu na kontakty z Zachodem i twarde rozliczenie z dziedzictwem totalitarnego komunizmu jako zbrodniczego dziedzictwa. To z kolei pozwoli Rosji – w myśl koncepcji jelcynowskiej – znaleźć się po moralnej stronie historii XX wieku. Pojawiali się też rosyjska Partia Rewolucjonistów i Socjalistów, która dążyła do pewnych reform w kraju. Z nią chciał współpracować choćby Józef Piłsudski – wśród jej członków należy wymienić Borysa Sawinkowa, współpracującego z Piłsudskim. To grono uważało, że Rosja nie musi być imperium, a może przekształcić się w kraj federacyjny, dający wolność nawet Ukrainie, co jest nie do przyjęcia od zawsze dla imperialistów rosyjskich.
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka