Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990
2887
BLOG

Ceniony politolog po wyborach w Rzeszowie: To koniec politycznych bytów Gowina i Ziobry

Grzegorz Wszołek - gw1990 Grzegorz Wszołek - gw1990 Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Wybory w Rzeszowie pokazały, że Porozumienie i Solidarna Polska jako polityczne byty praktycznie nie istnieją. Muszą trwać we współpracy z PiS, ponieważ nie ma przed nimi perspektyw - ocenia bieżącą sytuację polityczną prof. Rafał Chwedoruk, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego.

Opozycja wpadła w ekstazę po ogłoszeniu wyników wyborów w Rzeszowie. To uzasadniona radość?

Rafał Chwedoruk: Radość w szeregach opozycji jest uzasadniona, aczkolwiek poza symbolicznym aspektem zwycięstwa nie ma powodów aż do świętowania. To, co powinno być źródłem satysfakcji dla opozycji to raczej potwierdzenie problemów po stronie Zjednoczonej Prawicy. Mówiąc dokładniej: PiS utraciło część poparcia już jesienią 2020 r., zmaga się tradycyjnie z problemem mobilizacją wyborców, a w dodatku słabiej wypada w dużych miastach niż poza nimi.

Wszystkie te zjawiska znalazły odzwierciedlenie w przedterminowych wyborach w Rzeszowie. Główne formacje opozycyjne potwierdziły natomiast zdolności mobilizacyjne i pozycję w metropoliach, natomiast zwracam uwagę na liczby bezwzględne. Liczba głosów oddanych na prezydenta Fijołka wyniosła prawie równo tyle, ile uzyskały PO, PSL i SLD w ostatnich wyborach sejmowych na terenie Rzeszowa.

Dlaczego Konrad Fijołek wygrał z taką przewagą nad resztą stawki? Przecież nie był bardzo znany w mieście, ani w polityce krajowej.

Liczba głosów wskazuje na to, że absolutna większość wyborców Platformy zagłosowała właśnie na niego, podobnie jak SLD, który jest od zawsze dość silny w Rzeszowie na tle większości Podkarpacia, a także elektorat PSL z 2019 roku. Paradoksalnie wielką rolę w zwycięstwie Fijołka odegrał Tadeusz Ferenc. Wielu jego zwolenników najprawdopodobniej zagłosowało na Fijołka, ponieważ jeśli z kimś tenże samorządowiec był związany politycznie, to akurat z Ferencem i to jeszcze od czasów aktywności w SLD. Były prezydent miasta mógł także zdemobilizować część głosujących i odciągnąć od poparcia dla kandydatki PiS.

Wyborcy Ferenca nie należeli tylko do elektoratu liberalnego. Z całą pewnością znalazło się sporo takich, którzy nie popierają opozycji w wyborach ogólnokrajowych. Tego typu wybory są często plebiscytem na temat rządzących krajem. Kiedyś w Elblągu, gdy PiS zmierzało do władzy, tamtejsze wybory oceniano tak, że skoro partia Kaczyńskiego może wygrać na Ziemiach Odzyskanych, to będzie zdolna dokonać tego wszędzie. I tak się później stało, choć prawica straciła z biegiem czasu Elbląg, a w Rzeszowie nigdy nie rządziła, odkąd istnieje PiS.

Warchoł w kampanii ciągle podkreślał nominację Ferenca. Na każdej planszy znajdowało się nazwisko byłego prezydenta Rzeszowa.

Kwestia kandydatury Marcina Warchoła pokazała skutki naiwnej wiary we wszechmoc marketingu politycznego i zastąpienie przez eventy polityki jako takiej. Kolorowe krawaty, efektowne konferencje i standardowe zapowiedzi ponadpartyjności miały wyprzeć idee oraz grę interesów między dużymi grupami społecznymi. Ktoś uznał, że wystarczy ściągnąć poważnego polityka, przysporzyć mu poparcia ze strony znanego lokalnego działacza samorządowego, wyświetlić kilka chwytliwych materiałów i dojdzie do cudu nad Wisłokiem.

Wielu polityków KO wieszczy teraz „koniec PiS” - nie brak głosów, że partia Jarosława Kaczyńskiego traci poparcie w Rzeszowie, zatem nastąpi odbicie w całym kraju. To takie proste?

Wszyscy dostrzegali, łącznie z politykami PiS, utratę poparcia w ubiegłym roku. Wybory rzeszowskie wniosły niewiele nowego do diagnozy problemu. W całej beczce dziegciu, którą musi wypić PiS, czyli kwestii związanych z demografią, miastami, demobilizacją wyborców - jest jednak łyżka miodu.

Okazało się, że koalicjanci Kaczyńskiego w rzeczywistości wyborczej praktycznie nie istnieją i nic nie mogą. Jeśli nawet poparcie ze strony arcypopularnego Tadeusza Ferenca skutkuje wynikiem tylko na poziomie Grzegorza Brauna, to Solidarnej Polski i Porozumienia politycznie nie ma.

PiS może przegrać wybory, ale przetrwa jako silna partia w opozycji w najgorszym razie, natomiast w dotychczasowej formule dla partii Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina zabraknie miejsca w wielkiej polityce. Muszą albo poddać się PiS, by przetrwać i zaakceptować zgodę na warunkach hegemona, albo odejść i związać się z innymi podmiotami politycznymi. Sęk w tym, że Jarosławowi Gowinowi nikt z opozycji nie może w chwili obecnej zagwarantować przyszłości, bo to nie jest analogiczna sytuacja do tej sprzed roku. W przypadku Ziobry mamy do czynienia z pytaniem, czy Konfederacja chciałaby się wiązać z koalicjantem PiS. 

Nawet Konfederacja straciła część poparcia w Rzeszowie względem ostatnich wyborów, mimo akcentowania tematów związanych z pandemią i krytyką lockdownu, co mogło pozornie wydawać się atrakcyjne dla wielu młodych wyborców. Strategia Konfederacji zupełnie nie zadziałała. 

Jarosław Gowin wciąż nie jest w stanie jasno się określić - co dalej z koalicją rządzącą. Czy chce współrządzić Polską, czy jednak nie?

Właśnie na tym polega jedyna szansa jego „przeżycia” w polityce (śmiech). To polityk, wkroczył na drogę, jaka przemierzali liczni chętni do roli konserwatywnych liberałów. Liberalne podejście gospodarcze wraz z konserwatywnym światopoglądem w skali makrospołecznej w Polsce prawie nie istnieje. Dlatego męki piekielne przeżywała cała fala partii politycznych prawicy po 1989 roku, gdy dołączały albo do AWS albo do środowisk liberalnych, tudzież dochodziło do rozłamów. Doświadczyli tego Jan Rokita, Aleksander Hall, nawet Bronisław Komorowski - trzeba w Polsce być po prostu socjalnym konserwatystą albo integralnym liberałem przy obecnych podziałach.

I to, że Gowin wciąż może funkcjonować w Sejmie jest efektem „cudu nad urną” - tego, że wszystkie startujące komitety uzyskały mandaty w 2019 roku. W efekcie podział mandatów wedle metody d’Hondt nie zadziałał tak, jak wcześniej. Jarosław Gowin ma jeden atut: może szachować kierownictwo PiS przejściem na drugą stronę. Byłoby to jednak możliwe tylko w przypadku złożenia poważniej oferty, dotyczącej przyszłości politycznej wicepremiera. PSL nie było w stanie nic zagwarantować Gowinowi, dlatego lider Porozumienia musi przypominać kierownictwu PiS o swoim istnieniu. Z kolei w przypadku Solidarnej Polski pozostaje tylko personalna popularność Zbigniewa Ziobry, a to trochę za mało do podjęcia poważnych negocjacji. Reasumując: PiS osłabł w Rzeszowie, ale wynik Marcina Warchoła stawia koalicjantów do pionu.

Paweł Kukiz zawarł właśnie porozumienie programowe z PiS. Arytmetyka sejmowa jest zabezpieczona dla koalicji?

To tylko doraźny środek nacisku na duet Ziobro-Gowin. Jeśli potraktować poważnie koalicję, to niewielkie koło parlamentarne, które weszło do Sejmu na barkach PSL, próbuje wymóc na partii rządzącej reformy, z których co najmniej jedna może oznaczać zmianę w konstytucji. Ponadto, np. zmiana ordynacji wyborczej z uwzględnieniem JOW to stary postulat… PO.

Jedno jest pewne: PiS musi twardo stąpać po minowym polu. Sukces tej partii opierał się na strategii antytezy prawicy z czasów AWS, a więc na dyscyplinie wewnętrznej i hegemonii PiS nad koalicjantami. Mnożenie wokół siebie, odległych programowo, drobnych sojuszników grozi powtórką ze scenariusza chaosu na prawicy, niezrozumiałego nawet dla jej najwierniejszych wyborców. 

Wywiad ukazał się w "Dzienniku Polskim" 

Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).  Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą. Grzegorz Wszołek Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka