Kończyło się szczęśliwe lato, nadchodziła jesień i zima. Gromadziliśmy opał, chociaż lasu już nie było. Na łąkach przy rowach melioracyjnych rosły wysokie wierzby i to one ten opał stanowiły. Na bazarze kupiłam zielony, pomimo, że już nie nowy, ale ładny płaszcz zimowy. Ojciec wyczarował za starych piękne nowe buty. Tylko on to potrafił. Ze starego białego swetra zrobiłam ciepły beret i szalik na szydełku i już byłam ubrana. Szef nie będzie mi ubliżał, że wyglądam niechlujnie.
Nadeszły Święta Bożego Narodzenia i Nowego 1943 Roku. Zdawało mi się, że bieda chwilowo nas omijała. Mieliśmy własny, ciepły kąt, a dom był czysty i nie głodny. Po wielu, wielu latach nareszcie bez strachu śpiewaliśmy kolędy, a na stole stały naczynia ze świątecznymi potrawami. Były ryby smażone, ryby w galarecie, kutia z miodem, uszka z kapustą. Czyż to nie luksus? Wciąż przecież trwała wojna. Ludzie wciąż ginęli, a u nas w domu taki dobrobyt.
Oprócz tego w chlewiku stoi maskotka, czarno-biały byczek, przyzwyczajony do ludzi i rozpieszczany przez nas wszystkich, a szczególnie przeze mnie. Mówiłam, że jest inteligentny, tylko nie umie mówić. Nawet w pracy mniej dźwigałam, bo kto miał zamiar wrócić do domu, ten wrócił na święta. Spóźnialskich było mało.
Święta mijały szybko, a życie toczyło się dalej. Praca, praca, bardzo ciężka praca wypełniała całe dnie, a nawet noce. Najgorsze były zmiany nocne. Pracowałyśmy we dwie. Gdy ja pracowałam w nocy moja rówieśnica - Zosia Olanin z Płoskirowa w dzień, i tak na zmianę. W nocy częściej zatrzymywały się pociągi z rannymi. Nareszcie i dla Niemców wojna stała się krwawa. O każde miasto, o każdą wieś, o każdy skrawek ziemi toczyły się zacięte walki. Lała się krew i to nie tylko nasza, ginęli również Niemcy.
Mrozy stały się naszymi sprzymierzeńcami.
- A dobrze wam tak - myślałam. - To za młodzież, która zginęła na placu w Połtawie i nie tylko. To za męki i śmierć w obozach. To za Żydów mordowanych bez końca.
Miałam wrażenie, że Niemcy wstydzili się swoich porażek. Oni, zwycięzcy „bogowie wojny” przewożeni byli w bydlęcych wagonach, nie starczało dla nich wagonów osobowych. Przyszła pora i na nich - nareszczie! Musieli cierpieć i umierać, bo Hitler tak chciał. Dopóki byli młodzi i zdrowi, dopóty byli potrzebni. Stawali się mięsem armatnim. Cóż może znaczyć krzyż zasługi i order, gdy żołnierz zostaje ranny?
Ohydne i bluźniercze „Gott mit uns” na pojazdach. Po co zasłaniali się Bogiem?
Ale tacy to oni byli, niczym Krzyżacy w dawnych wiekach. Powoli, ale skutecznie karta się jednak odwracała. Musiało to nastąpić wcześniej czy później. Zima najbardziej dawała się im we znaki, a była długa i ciężka również dla mnie. Denerwowały mnie i męczyły ciężkie walizy i paki. Każdy Niemiec coś targał - czego nie zdążyli zniszczyć komuniści, to wywieźli hitlerowcy.
Prawie codziennie jechały transporty z rannymi. Ci oprócz ran nie mieli nic, żadnych bagaży. Zima powoli odchodziła. Topniały śniegi i lody, a słońce przygrzewało coraz mocniej. Słoneczne, jasne dni ożywiały całą przyrodę. Ja również wtedy czułam się doskonale, zapominając o wojnie.
Nasza maskotka, byczek był tłuściutki, wesoły i zadziorny.
- Czas najwyższy zamienić go na krowę, bo w końcu nas pobodzie - powiedział ojciec.
Za parę dni zamiast byczka, w obórce stała chuda i nędzna biało-czerwona krowa. To zwierzę okazało się bardzo spokojne i niewybredne. Miało duży apetyt i szybko odzyskiwało „formę”. Szef rzeźni miał rację, żądając od ojca dopłaty. Ona u kogoś po prostu z trudem przetrwała zimę, głodowała i dlatego tak wychudła. Liczyło się jedynie to, że mieliśmy swoje mleko.
Tak więc w czasie niemieckiej okupacji zaczęliśmy żyć jak ludzie. Czy to nie śmieszne? Niemcy zajęci sobą i swoimi porażkami na froncie nie interesowali się naszym dobytkiem i tak zostało. A może to dzięki sołtysowi, który chronił swoich?
Jak już wspomniałam krowa odżyła, wyładniała i dawała dużo mleka. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze nam się powodziło. Może jeszcze przed rokiem 1933? Mleka i przetworów starczało nie tylko dla nas, można było nawet trochę sprzedać. Ludzie przychodzili do nas do domu i kupowali.
Znajomi Żydzi z miasta nie mieli pieniędzy, ale po kryjomu dostali od babci mleka albo masła. Niemcy pod karą śmierci zabraniali wspomagać Żydów, ale babcia nie pomna na zakazy i zastraszanie robiła swoje. Jeszcze gdy byłam w obozie nauczyła się dyskretnie i niepostrzeżenie podrzucać paczki, pakowane w szary, nie rzucający się w oczy papier, w krzaki lub zarośla. Na pewno nie każdy pakunek trafił do osoby dla której był przeznaczony, ale ktoś biedny na pewno skorzystał.
Na nic się jednak zdała babcina pomoc. Tego lata bowiem, całą społeczność żydowską miasteczka Płoskirów, Niemcy wymordowali w parę dni. Już zawczasu zostały wykopane długie niczym okopy, doły. Ludzie spodziewali się, że hitlerowcy coś knują. Niektórzy twierdzili, że są to faktycznie okopy, bo cofający się okupant zamierza tutaj stawić odpór nacierającym wojskom.
Żydzi jednak wiedzieli co ich czeka. Niektórzy popełniali samobójstwa. Bardzo znany i ceniony lekarz (niestety nie pamiętam jego nazwiska), który ostatnio leczył rannych Niemców, zginął wraz z rodziną. To było rodzinne samobójstwo. Mąż, żona i dwoje dzieci usnęli przy stole zastawionym trunkami i jadłem. Odświętnie ubrani, z gwiazdami Dawida na piersiach siedzieli z głowami opartymi na stole. Nieletnie dzieci pewnie się nawet nie domyślały, że umierają. W takich pozycjach zastał ich woźny, który przyszedł sprawdzić, dlaczego lekarz nie zjawił się w pracy.
Lekarz, mądry i szlachetny człowiek nie pozwolił, by oprawcy drwili I szydzili z ludzi w chwili śmierci. Umarł jak bohater, jak człowiek wolny. A pogrzeb miał taki, na jaki z pewnością zasłużył. Wszyscy, całe niemal miasto i wieś szli w kondukcie, a orkiestra grała marsz żałobny Chopina. Zewsząd słychać było płacz, to pewnie łkali ci, którym uratował życie. Sam jednak musiał zginąć.
Mimo, że cmentarz żydowski wyglądał dzięki faszystom jak pobojowisko, to właśnie tam pochowaliśmy naszego dobroczyńcę. Znalazł się nawet kamieniarz, który wykuł na nagrobku napis po hebrajsku, zgodnie z ostatnią wolą doktora.
Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje.
Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl
Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura