Z każdym dniem było tych „chłopców” coraz mniej. Znowu jak dawniej zwłoki wywożono gdzieś w pola, do zbiorowych mogił. Ludzie pojmani w czasie łapanek kopali doły i zasypywali zmarłych. Gdzieś w głębi serca odzywało się głupie sumienie.
Jak to tak może być, by jedni żyli, mieli chleb, ciepły kąt, a drudzy ginęli? Trzeba koniecznie ich ratować! Może chociaż kilka osób ocaleje. Myślę, że dla uspokojenia sumienia usiłowałam coś robić, nie czekać z założonymi rękami.
Pewnego razu po naradzie, ja i moje trzy przyjaciółki postanowiłyśmy działać. Pakunki z chlebem, sucharami i cukrem trzeba było jakoś podać jeńcom. Może chociaż paru z nich przedłużymy życie i oczywiście - cierpienie. Do dziś nie wiem czy to było mądre.
Chęć niesienia pomocy jednak, okazała się silniejsza od rozsądku. Miałyśmy zamiar dziewczęcą młodością i żartami uśpić czujność Niemca. I prawie się nam to udało. Paczki w szarym papierze z łatwością udało się przerzucić przez zasieki w zacienione miejsce. Żartowałyśmy i wygłupiałyśmy się jak niemądre. Dziwnie to wyglądało, bo bardzo słabo znałyśmy język niemiecki, ale wartownikowi się chyba podobało, bo zaśmiewał się do rozpuku. Jeszcze chwila i spokojnie mogłybyśmy odejść, ale niestety kilku niesamowicie brudnych, zarośniętych i najbardziej zdesperowanych spośród więźniów-kościotrupów rzuciło się na paczki wyrywając je sobie. Dlaczego tak robili? Przecież wiedzieli co ich czeka, nie był to przecież pierwszy raz? Myślę, że niesamowity głód i zimno odebrały im zdrowy rozsądek. Oni już nie byli podobni do normalnych ludzi. A może było to po prostu samobójstwo?
Rozległy się strzały. Polała się krew. Pierwszy odruch - ucieczka! Rozpierzchłyśmy się w różne strony, ale Niemcy zablokowali wszystkie ulice wokół placu i motorami, samochodami gonili i wyłapywali wszystkich znajdujących się na ulicach. Ta łapanka nie trwała długo. Załadowano wielu ludzi na więzienny, ciężarowy samochód, a nas razem z nimi.
Ulice opustoszały. Samochód ruszył. Nikt nie wiedział dokąd nas wiozą. Każdy myślał o najgorszym. Ale nie było aż tak źle. Nie jechaliśmy długo. Samochód zatrzymał się nagle. Rozległ się zgrzyt otwieranych drzwi i brutalne okrzyki rozwścieczonych Niemców.
- Raus, raus, schnell, schnell - wrzeszczał nie młody już Niemiec.
Poznałam miejsce do którego nas przywieziono. Zobaczyłam szereg starych, drewnianych baraków, wybudowanych jeszcze prze swoich. Nie tak dawno w tych barakach więziono „politycznych”. Zbudowano je bardzo pośpiesznie i niezbyt dokładnie. Więzienia były w tym czasie bardzo przepełnione. Tu właśnie nas wyrzucono.
Strach mnie ogarnął. We wnętrzu baraków było brudno, cuchnęło pleśnią i zgnilizną. Podwójne prycze straszyły swoim wyglądem. Okropnie się czułam, bo uświadomiłam sobie, że łapankę sprowokowały cztery głupie i naiwne dziewczyny. Nie tylko nikomu nie pomogłyśmy, ale przede wszystkim poważnie zagroziłyśmy życiu swojemu i wielu innych ludzi. I jak się z tym pogodzić i przyznać do tego? Wszyscy by nas przecież znienawidzili. Jakież to było tragiczne i jednocześnie głupie.
Nie miałyśmy czasu zastanawiać się i rozmyślać, bo trzeba było szukać jakiegoś ratunku. Zbliżała się noc, a w barakach było mokro, zimno i odrażająco. Odruchowo tuliliśmy się do siebie ogrzewając się wzajemnie własnymi ciałami. Taka była pierwsza noc.
Nawet wartownicy pomarzli. Oni zresztą nie mieli najcieplejszych ubrań na sobie. Ich płaszcze wojskowe i mundury nie były przystosowane do chłodów. Może to właśnie przesądziło o tym, że skoro świt opuściliśmy niegościnne baraki i czwórkami niczym wojsko wróciliśmy do miasta. Nasze nowe lokum znajdowało się teraz w szkole, bo przecież dzieci wówczas do szkoły nie chodziły.
Pomyślałam sobie, że znowu zrobiłam głupstwo nie uciekając z baraków. Na pewno niektórzy to zrobili, a ja głupia trzęsłam się z zimna zamiast korzystać z dogodnej sytuacji. Przecież nie byliśmy nigdzie zanotowani. Nikt o nas nic nie wiedział. Pomimo młodości czułam, że siły mam coraz mniej. Byłam głodna. Już mijała doba od ostatniego posiłku. Myślałam o rodzicach. Oni wiedzieli dokąd poszłam, a babcia pomagała mi nawet robić pakunki. Na pewno poszukują mnie.
Miałam nadzieję, że coś się odmieni. Nie chciałam wierzyć, że zginę. Nie chciałam znaleźć się w sytuacji ludzi, którym chciałyśmy pomóc. Całe szczęście, że opuściliśmy baraki. To nie dla nas Niemcy to zrobili. To im było zimno i niebezpiecznie. Nas było dużo więcej niż strażników. Ze zniszczonych przez czas i ludzi baraków ucieczka nie przedstawiałaby żadnej trudności.
W szkole mieliśmy dach nad głową, było nam trochę cieplej, a Niemcy mieli nas wszystkich za drzwiami pod kluczem. Jedną ciężką noc miałam za sobą i wciąż czekałam na ratunek. Szwaby nie traciły czasu. Wygoleni, umyci i prawie pachnący wyśmiewali się z nas, bo po ciężkiej, nieprzespanej nocy nie wyglądaliśmy najlepiej.
Zaczęła się segregacja. Ładniejsze i młodsze dziewczyny z jednej strony, a brzydsze i starsze z drugiej. Z mężczyznami Niemcy nie zadawali sobie tyle trudu i zachodu. Ja niestety trafiłam do drugiej żeńskiej grupy. Widocznie mój wygląd zewnętrzny nie był korzystny. Nie podobałam się Niemcowi. Nawet moje blond włosy nie zostały zauważone. Czułam się upokorzona i gorsza! Zapamiętałam to na całe życie.
Grupa ładniejszych dziewcząt trafiła do kasyna niemieckiego i do sprzątania koszar, a my gorsze myłyśmy podłogi, malowałyśmy ściany i drzwi. Niemcy bowiem, szykowali pomieszczenia dla wojsk, których się spodziewali.
Jak długo wytrzymam bez jedzenia? Oczy zachodziły mgłą, w uszach szumiało. Zbliżała się następna noc i co dalej? Gdy jedna z dziewcząt zemdlała narobiłyśmy szumu. Przecież w końcu muszą nam dać coś do jedzenia, bo nie będziemy mogły pracować.
Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje.
Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl
Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura