Nadeszła gorąca pora żniw. Dawniej były one świętem. Pomimo ciężkiej i znojnej pracy były radością. W roku 1933 żniwa nadeszły niezauważone. Walka o życie i przetrwanie zatarła, zniszczyła wszystko co kiedyś było ważne, co było radością, świętem, tradycją. Nikt we wsi nie myślał nawet o żniwach. Wszyscy wiedzieli, że ziemia już do nas nie należy, że nie mamy prawa mieć jakiejkolwiek własności.
Zapowiadało się, że zboże zostanie w polu i zmarnuje się, nie było bowiem wystarczającej ilości ludzi do pracy. Część zmarła z głodu, część gdzieś wyjechała, ratując życie, a niektórzy pracowali na plantacjach ziół.
Władza jednak dostała „prykaz”. Urodzaj musiał być zebrany. Po wsi biegał naganiacz - „diesiatnik” i wzywał na żniwa. Nawet kułacy musieli iść do pracy, chociaż jeszcze przed miesiącem nie mieli prawa. Nie wolno było „zachęty” zignorować, bo groziły kary. Głód wcale nie osłabił represji, wprost przeciwnie, stały się one jeszcze bardziej brutalne. Ja i babcia też poszłyśmy do pracy. Dwa sierpy naostrzone już leżały na stole, a babcia kończyła szyć moją spódnicę na podszewce - spódnicę worek.
W polu nie było tak źle, bo już od samego rana stał duży wojskowy kocioł pełny gęstej jęczmiennej zupy. I chociaż nie wyglądała ona apetycznie (była sinawa) to smakowała wyśmienicie. Kilkanaście kobiet w szeregu żęło sierpami żyto, a dzieci znosiły snopy i stawiały w półkopki.
Moja spódnica-worek przydała się. Co piękniejsze kłosy wrzucałam do środka przez kieszeń, a trofeum zanosiłam do domu. Po tygodniu pracy miałyśmy już woreczek żyta i woreczek pszenicy. Było również trochę jęczmiennej kaszy wystanej w długich kolejkach. Był to skarb nie byle jaki. Przecież w ubiegłym roku nie zostało w domu nawet ziarenka.
Pewnego poranka naganiacz przyłapał na „kradzieży” kłosów chłopca trochę starszego ode mnie. Musiał biedny ponieść okrutną karę. Dorosłych za taki czyn rozstrzeliwano, a on ze względu na młody wiek został wybatożony. Słyszałam jak jęczał z bólu, patrzyłam na pociętą batem koszulinę i krew na jego chudych dziecięcych plecach. Od tego czasu ze strachu przestałam chodzić na żniwa.
Czasem babcia wyprosiła dla mnie zupy. Będąc sama w domu nie siedziałam bezczynnie. Zwłaszcza, że byłam silniejsza niż wiosną (to pewnie zasługa mięsa - szkoda, że miałyśmy je tak krótko). Chciałam być użyteczna. Gotowałam zupę, którą częstowałam babcię po jej powrocie do domu. Sprzątanie warzyw z ogrodu też należało do mnie. Nareszcie czułam się potrzebna, pomocna i dlatego szczęśliwa. Czułam się dorosła i za coś odpowiedzialna.
Wyludniona wieś nie zdążyła zebrać wszystkich zbóż. Nawet naganiacze byli bezsilni. Dużo zboża pozostało w polu. Znowu marnowało się. Jak na złość padały deszcze. Nadeszła pamiętna niedziela. Niebo wypogodziło się. Pomimo jesieni zapowiadał się ciepły, a nawet gorący dzień - dzień babiego lata.
Chociaż niedziela była dniem roboczym, babcia odważnie została w domu. Modliłyśmy się klęcząc przed małym, cudem ocalałym obrazkiem Matki Bożej Berdyczowskiej. Czułam się odprężona. Nawet strach przycichł. Najważniejsze było to, że nie czułam głodu, bo już z samego rana zjadłam jarzynową zupę. Było w niej dużo marchewki, pietruszki i apetycznie pachniała koperkiem. Biegłam do ogrodu pilnować dyń. Dynie rosły w miejscu, gdzie miały być ziemniaki. Zamiast sadzeniaków do dołków wkładano trochę grubsze obierki z kiełkami. One nad podziw pięknie powschodziły. Na naszej urodzajnej czarnej glebie urosłyby na pewno i byłoby na zimę trochę ziemniaków, ale tak się nie stało. Ktoś bardzo głodny, a może złośliwy powyrywał wszystkie krzaki. Na tym miejscu babcia posadziła dynie. I o dziwo urodzaj był wspaniały. Całe poletko pokryło się dużą ilością wielkich złocistych dyń. Na zmianę pilnowałyśmy tych skarbów.
Dalej u sąsiadów rosły bujne konopie. Idąc zauważyłam, że ze środka poletka konopi unosi się dym. Bardzo zdziwiona i ciekawa szybko znalazłam się tuż przy ognisku. To co ujrzałam było tak makabryczne i nieludzkie, że nie potrafię opisać co poczułam będąc wszak jeszcze dzieckiem. Na samym środku grządki leżała rozścielona płachta, a na niej zwłoki małego dziecka, któremu matka bardzo nieudolnie i chyba bardzo tępym nożem obcinała chudą żółtą nóżkę. Trochę dziecięcego ciałka już gotowało się w garnuszku. Starsza córeczka mieszała łyżką zawartość garnuszka. Wyraźnie widziałam wynurzającą się rączkę.
Zimno mi się zrobiło, chociaż ranek był ciepły. Straciłam władzę w nogach, które ugięły się pode mną. Zjawili się jacyś ludzie, sąsiedzi, których ściągnął złowieszczy dym. Z trudem doszłam do domu. Tam z przerażenia i grozy zwymiotowałam wszystko, co rano zjadłam. Babcia myślała, że mam kłopoty z żołądkiem i szybko dała mi gorzki napój z piołunu, który służył jako lekarstwo na rozmaite biegunki. Gorzki napój przywrócił mi równowagę i jako taką przytomność. Wymioty ustąpiły i mogłam już opowiedzieć, co widziałam.
Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje.
Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl
Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura