Szybkimi krokami zbliżała się zagłada - rok 1933.
Mniej więcej od roku 1929 uczyłam się życia w nowym ustroju socjalistycznym. Poznawałam życie z najgorszej jego strony. Wiedziałam już, że siła, tupet i odwaga ogrywają najważniejszą rolę. Słabi, zrezygnowani i wrażliwi nie mieli żadnych szans na przetrwanie. Właśnie rok 1933 ostatecznie utwierdził mnie w tym przekonaniu.
Zaczynał nas nękać prawdziwy głód. Dom był całkowicie pusty. Nie było w nim ani ziarnka zboża, ani odrobiny tłuszczu. Długa i bardzo ostra zima dopełniła reszty. W kąciku spiżarni stały żarna - teraz całkowicie bezużyteczne. Towarzysze nie zabrali ich.
Ojciec na razie nie poddawał się, jeszcze walczył. To był bardzo dobry i szlachetny człowiek. Bardzo kochałam ojca. Ubóstwiałam wręcz tego człowieka. On był dla mnie wszystkim. I nie tylko dla mnie. Wszyscy - cała rodzina wierzyła w niego i kochała go, a on starał się nie zawieść naszego zaufania. Ojciec miał zawód, dzięki któremu udawało się przeżyć - był szewcem. Lubił swój zawód. Obuwie zrobione jego ręką było ładne i wygodne. W dawnych, dobrych czasach buciki, które wyszły z pod jego rąk były piękne, miękkie, lekkie - były dziełami sztuki. Ale wtedy obuwia nowego nikt nie szył i nie kupował. Sklepy z obuwiem i ze skórami już dawno nie istniały. Wobec tego ojciec reperował i przerabiał stare obuwie. Z dwóch lub trzech zniszczonych potrafił stworzyć jedną „nową” parę butów. Ludzie cieszyli się i płacili czym mogli. Często robił za „Bóg zapłać”, bo przecież nie wszyscy mieli czym płacić.
Aż trudno uwierzyć, że wbrew wszystkim przeciwnościom i ludzkiemu barbarzyństwu nasza rodzina przez początkowy okres nie głodowała. Ja po ostatnim „nalocie” szybko odzyskałam siły i byłam zdrowa. Ale to nie mogło tak trwać. My nie byliśmy przeznaczeni do normalnego życia. Miejscowe władze nie mogły na to pozwolić. Byliśmy przecież Polakami, ludźmi gorszej kategorii. Bardzo szybko więc nastąpił kolejny cios.
Chociaż poczynania władzy były tajne, a tajemnice pilnie strzeżone, to jednak zdarzały się przecieki. Właśnie ktoś - jakiś dobry człowiek, pomimo, że był komunistą, przyniósł wiadomość, że ojciec wkrótce będzie uwięziony. To już trzeci z rodzeństwa. Co robić? Zapadła decyzja! - trzeba uciekać! Może się uda!
- Dobrowolnie jak zwierzę nie pójdę na stracenie, nie poddam się - powiedział ojciec - będę uciekał.
Ta złowieszcza wiadomość zelektryzowała całą rodzinę. Zaczęło się nocne czuwanie, ponieważ aresztowania zawsze odbywały się w nocy. Ojciec sypiał jak zaszczuty zwierz. W każdej chwili był przygotowany do ucieczki. Spał siedząc. Dzień i noc miał na nogach obuwie, a wierzchnie okrycie leżało pod ręką. Czuwanie trwało dosyć długo - nic się nie działo, było spokojnie. Powstała nikła nadzieja, że był to fałszywy alarm.
Nadzieja jest jednak tylko nadzieją - i szybko pryska. Pewnej bezksiężycowej nocy rozległo się głośne łomotanie do drzwi. Ogromny strach i rozpacz sparaliżowały wszystkich. Gdy dobijanie się do drzwi stawało się coraz bardziej natarczywe, zrozumieliśmy, że ratunku już nie ma. Matka wystraszona i półżywa ze strachu szła do drzwi, a ojciec w ślad za nią. W duchu winił siebie, że dał się zaskoczyć.
Opowiadał nam po kilku latach, że wtedy postanowił nie czynić oporu i poddać się. Gdyby tak postąpił to pewnie niechybnie by zginął.
W ostatnim ułamku sekundy jednak uskoczył w bok. Drzwi otworzyły się na całą szerokość i zasłoniły go. Oprawcy szybko wbiegli do mieszkania nie sprawdzając luki za drzwiami. Ojciec wykorzystując ten moment nieuwagi zniknął w ciemnej smudze nocy. Pochmurne, bezksiężycowe niebo ułatwiło jego ucieczkę. Milicjanci szukali w każdym pokoju, w każdym kąciku mieszkania, na podwórzu, a on był już daleko poza zasięgiem ich wzroku.
Czy ucieczka udała się? Nie wiedzieliśmy. Nie zmieniało to faktu, że zostaliśmy sami... Matko Boża co z nami będzie?! Jak sobie poradzimy?!
Nadeszła wiosna. Jakże była inna od poprzednich. Nikt nie wyjeżdżał w pole, nikt nie cieszył się słońcem i kwitnącymi sadami. Zostaliśmy złamani. Już nigdy nie mieliśmy się podnieść z tego pogromu.
Zaczął się straszliwy głód...
Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje.
Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl
Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura