Byłam jedynym dzieckiem moich rodziców, więc kochali mnie jak tylko jedynaczkę kochać można. Przeżyłam najpierw najszczęśliwsze, a później najokrutniejsze, najsmutniejsze lata dzieciństwa. Bardzo wcześnie nauczyłam się walczyć o życie i przetrwanie. Los chciał, że walkę wygrałam - po prostu miałam szczęście. Niewielu nas ocalało. Miłość i przywiązanie do rodzinnych stron pozostały mi na całe życie. Ciągle i ciągle powraca tęsknota za utraconą Ojczyzną, bo Podole ma coś w sobie takiego, że się o nim nie zapomina.
Było to dawniej urodzajne, szczęśliwe i ukwiecone miejsce na ziemi. Każda pora roku była piękna, urokliwa i cudowna. Zima otulała idealną bielą osiedla ludzkie, otoczone drzewami owocowymi, na których śnieg i szron tworzyły koronkowy pejzaż. Błękitnawy lód na rzece Boh w promieniach porannego słońca mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Dzieci z miasta i ze wsi ślizgały się po tym lodzie - nawet w niedzielę idąc do kościoła nie przechodziłyśmy przez most.
Wiosna przychodziła również od rzeki. Pękały lody, kry odpływały do morza, a słońce grzało coraz mocniej. Wiosna szła z początku trochę nieśmiało, ze śpiewem ptactwa i klekotem bocianów, ale już w kwietniu królowała niepodzielnie na łąkach, w sadach i w polu.
Cudownie pachniały pokryte bielą kwiecia - sady owocowe i białe czeremchy na łąkach. Pracowite pszczółki uwijały się zbierając miód i brzęcząc nieustannie. Łąki, pola, zagajniki i las żyły pełnią życia. Wszystko śpiewało, cieszyło się ciepłem i słońcem. Czarna jak heban ziemia parowała, pachniała wiatrem, świeżością i przyszłym urodzajem. Wokół wiejskich chat, w sadach owocowych śpiewały słowiki, a wtórował im głos kukułek. Staw i rzeka żyły również bujnym życiem. Żabki urządzały wieczorami swoiste koncerty, kumkając w różnych tonach i na wiele głosów. Tak było... Było wesoło, było pięknie. Moje wczesne dzieciństwo było szczęśliwe i wesołe.
Gdy kukułki przestawały kukać - zaczynało się lato. Zbliżały się żniwa, sianokosy i zbiór owoców. Dawniej żniwa rozpoczynały się procesją. Pola pszeniczne lśniły w słońcu jak najprawdziwszy złoty kruszec. Cała wieś wyjeżdżała w pole. Sierpami i kosami zbierali ludzie plon swojej pracy. żaden kłos, żadne ziarnko nie miało prawa się zmarnować. Tu i ówdzie rozlegał się śpiew żeńców i kosiarzy.
Tak było kiedyś - tyle zapamiętałam będąc dzieckiem. Doskonale pamiętam widok z okna mojego pokoju. Zimową porą podziwiałam zachody słońca. Ogniście czerwona tarcza wynurzała się zza kościoła. Cały kościół wydawał się płonąć czerwonym słonecznym blaskiem tak długo, aż słońce nie wzniosło się ponad nim. Wtedy wspaniałe zjawisko znikało. Patrzyłam na wschody słońca - cud budzącego się dnia - z ogromnym zachwytem i zauroczeniem. Był to dla mnie najprawdziwszy „cud”.
Kiedy kościół przez komunistów został zburzony i pozostały jedynie sterczące mury i gruzy, zjawisko budzenia się dnia stało się niesamowicie makabryczne i upiorne. Słońce tak samo jak dawniej wynurzało się na horyzoncie, zapalając gruzy i kikuty zburzonych murów, krzyży. Letnie mgły znad rzeki tworzyły milczące postacie duchów białych i czerwonawych. Gdy słońce wznosiło się wyżej - duchy ginęły w obłokach, ulatywały do nieba. Wspomnienia radosne przeplatają się ze smutnymi
W późniejszym czasie wesołych wspomnień już nie było. Lata 1928 i 1930 były już tak ciężkie i okrutne, że wspomnienia wywołują uczucie grozy. Tak jakby bajkowy potwór szedł i wszystko kruszył, niszczył i palił. Wielkimi i szybkimi krokami zbliżał się ten potwór do mojej rodziny, do mojej wsi. Bardzo hałaśliwe i kolorowe było to monstrum. Wszystkie słupy ogłoszeniowe w miastach, płoty i ściany wiejskich chat obklejano bardzo czerwonymi plakatami, na których widniał napis:
„ELEKTRYCZNOŚĆ + KOLEKTYWIZACJA = KOMUNIZM”
Autorka Kim jestem? Polką, ur. 1921 r., żyjącą do 1945 r. na terenie ZSRR. Przeżyłam głód, czystki, zesłania, II wojnę i PRL. Teraz chcę o tym opowiedzieć, bo pamięć jest najważniejsza. Elektroniczną wersję pamiętnika prowadzi mój wnuk. Wszystkie zapiski pamiętnika zrobione zostały ręcznie, w szkolnych zeszytach. On je przepisuje.
Redaktor Całość strony redaguje ja, od autorki pochodzi jeno tekst. Wspomnienia będę umieszczał w częściach co dwa dni, czasami może codziennie. Księga pierwsza ma ok. 100 stron A4, więc jest co dzielić. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania do Zofii Pawłowskiej to proszę śmiało pytać, postaram się uzyskać na nie odpowiedź. Aktualny kontakt e-mail (wnuk): jediloop@tlen.pl
Spis treści: - Wstęp - 1.1 - Piękne Podole i komunizm - 1.2 - Arużje jest? - pierwsze tortury - 2.1 - Rozkułaczanie - 2.2 - Zabili konie - 3.1 - Pani nie przyszła na lekcje - 3.2 - Msza pożegnalna - 3.3 - Rabunek do ostatniego ziarnka - 3.4 - Kot przy zamkniętej komórce - 4.1 - Ojciec ucieka - 4.2 - Rok 1933 - 4.3 - Głód - 4.4 - Śmierć (i życie) w mieście - 5.1 - Pora żniw - 5.2 - Orszak pogrzebowy - 5.3 - Dlaczego ocalałam? - 5.4 - Ojciec wraca - 6.1 - Błogosławieństwo pracy - 6.2 - Portret Pawlika Morozowa - 7.1 - Zepchani do bydlęcych wagonów - 7.2 - Ognisko w cerkwii - 7.3 - Nowy "dom" - 7.4 - Szukając szkoły - 7.5 - Nowa zabawka - 8.1 - Wiosenna odwilż - 8.2 - Kolejna ucieczka - 8.3 - Mijając wymarłe wsie - 8.4 - Pociągiem do Połtawy - 9.1 - Machina terroru - 9.2 - Duch pod oknem - 9.3 - Umrzeć aby życ - 10.1 - Znowu chce się żyć! - 10.2 - Wrzesień 1939 roku - 10.3 - Niewłaściwa narodowość - 11.1 - Bombowce nad miastem - 11.2 - Pakunki z chlebem - 11.3 - W niemieckiej niewoli - 11.4 - Na rodzinnej ziemi - 12.1 - Śmierć z honorem - 12.2 - Wracają "swoi", a z nimi strach - 12.3 - "Dobrowolne" zesłania - 12.4 - Pociąg z polskim wojskiem - 12.5 - W wojsku "polskim" - 13.1 - Końce i początki - 13.2 - Powroty - Epilog ... - Stare zdjęcia ... - Interludium
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura