tiaotiao tiaotiao
147
BLOG

Podeptane społeczeństwo

tiaotiao tiaotiao Społeczeństwo Obserwuj notkę 1
Kompromis aborcyjny nie zadowalał nikogo, ale był punktem wyjścia w dyskusji całego społeczeństwa. Na jego fundamencie powinniśmy ten delikatny temat ciągnąć, przesuwać, dostosowywać do opinii i światopoglądu większości społeczeństwa, starając się nie ranić stanowiska mniejszości. Stało się inaczej...

Nigdy nie miałem pewności co do aborcji. Byłem „przeciw, ale…”. Co prawda zawsze uważałem zabijanie dzieci za zbrodnię, nie szukałem ładnych eufemizmów, ale jednocześnie czułem, że są sytuacje w których i to najstraszniejsze rozwiązanie należy wziąć pod uwagę. W każdym razie powinno się dać matce prawo do jego rozważenia. Kwestią był czas. Do którego momentu mamy umówić się na to, że to jeszcze zygota, jeszcze niedojrzały płód, jeszcze nie człowiek…

Moje osobiste przemyślenia szły tymi samymi koleinami, co debata publiczna w Polsce. Widziałem w jakich bólach wykuwał się kompromis aborcyjny. Przechodziliśmy to razem. Jako, że batalia rozgrywała się także i w moim sercu, był to i mój kompromis. Żadna opcja spośród tych walczących we mnie nie była w pełni usatysfakcjonowana. Ba! Moje zdanie zmieniało się w czasie. Czasem było bardziej „Przeciw, ale…”, czasem bardziej „za, ale…”. We mnie, jak i w społeczeństwie, ciężko było o jakąkolwiek twardą decyzję. Tamten kompromis był wszystkim, na co było nas stać. W tak trudnym temacie nie byliśmy w stanie wynegocjować ze sobą nawzajem lepszego rozwiązania. Okopaliśmy się na pozycjach i w miarę pogodziliśmy gdzieś pośrodku, rozumiejąc że to po prostu pewien etap. Wszyscy, jako jedno społeczeństwo, potrzebowaliśmy dystansu. Umówiliśmy się chyba na to, że wrócimy do tematu, jak go nabierzemy.

Kiedy kilka lat temu wahadło opinii zaczęło się przechylać w jedną ze stron, naturalnie debata wymuszała na demokratycznie wybieranych organach, również sądowniczych, kolejne decyzje. Zmiany nie miały charakteru rewolucyjnego, były zgodne z prawem i z nastrojami społecznymi. Wydawało mi się wówczas, że robimy jako społeczeństwo kolejne kroki zmierzające do pełniejszego wyrażenia naszego, Polaków zdania. Na marginesie dodam, że nie do końca były obrazem mojego osobistego nastawienia. Chyba mojemu światopoglądowi bliżej było do utrzymania poprzedniego kompromisu. Mimo moich przekonań przyjąłem kolejne kroki w uregulowaniu sprawy aborcji jako poprawne, zgodne z prawem i chyba oczekiwaniami wyborców.

Po niewygranych wyborach władzę przejęła tęczowa koalicja wszystkich ze wszystkimi przeciwko poprzednikom. Wiele by pisać, dość powiedzieć że w Prezydium Sejmu zasiadają razem Szymon Hołownia, poczytny publicysta katolicki, z dorobkiem dwudziestu książek o tematyce religijnej i Włodzimierz Czarzasty, skrajnie odległy światopoglądowo od Hołowni. W tym samym Prezydium Sejmu zabrakło miejsca dla przedstawiciela największej partii opozycyjnej. Piszę o tym nie bez powodu. Chcę wykazać fakt słabego mandatu społecznego do podejmowania ważnych decyzji oraz swoistej impotencji tego układu w sferze światopoglądowej. Po przegranych wyborach i konieczności rządzenia w koalicji od ściany do ściany, obecna władza powinna się powstrzymać od dalekosiężnych decyzji w kwestiach, w których nawet wewnątrz jej układu nie ma konsensusu. Dodatkowo poglądy wyborców największego klubu parlamentarnego są biegunowo odległe od wiodącej prym w rządzie Platformy Obywatelskiej.

Tymczasem nowa władza postanowiła wypowiedzieć się w sprawie aborcji w sposób niezwykle stanowczy. Nie mając szans na osiągnięcie jakiegokolwiek kompromisu nie tylko w społeczeństwie, ale i we własnej koalicji, zmienili zasady nie zmieniając prawa. Zamiast wystąpić z inicjatywą ustawodawczą, przejść przez konsultacje społeczne, zadbać o wszystkie procedury, po prostu wysłali drogą e-mailową nową „ichnią” interpretację przepisów. Jak słusznie zauważył redaktor Robert Mazurek, podpisał się pod tym… nikt. Po prostu, 30 sierpnia 2024 roku dyrektorzy szpitali dostali mailem nowe wytyczne. Tak oto, bez żadnych procedur, podeptano wypracowywany przez ostatnie dekady kompromis społeczny.

Morderstwo dokonane w Oleśnicy przez nawiedzoną i żądną rozgłosu lekarkę, której nazwiska celowo nie wymienię, jest bezpośrednią konsekwencją tych wytycznych. Namówiona przez organizacje proaborcyjne matka spieszyła się, by zdążyć przed porodem. Gdyby dziecko się urodziło, zgodnie z prawem lekarze musieliby chłopca ratować. Prawdopodobnie był chory na wrodzoną łamliwość kości (natrafiłem jakiś czas temu na świetny profil YouTube prowadzony przez charyzmatyczną AniolNaResorach, osobę cierpiącą na tę samą chorobę; Bogusia świetnie potrafi przybliżyć realia niepełnosprawnych w Polsce; polecam). Trzeba było się spieszyć. Do porodu, nawet do ostatniego dnia dziewiątego miesiąca, to „tylko płód”. Można zabić, wyjąć i wyrzucić. Jeżeli przegapiłoby się ten moment, po urodzeniu byłoby to już dziecko. Problem. Dlatego, z normalnego szpitala w Łodzi, trzeba było przewieźć kobietę jak najszybciej do Oleśnicy. Udało się.

Tutaj powinna nastąpić pauza. Strasznie się to zagmatwało. Sformułowanie „udało się” oznacza sukces. Tyle, że zwycięstwo bohaterów tej opowieści oznacza w rzeczywistości bardzo bolesny zawał jeszcze nienarodzonego dziecka. Czytałem, że zaleca się uprzednie znieczulenie przed uśpieniem zwierząt chlorkiem potasu i że nie stosuje się go w wykonaniu wyroków kary śmierci, bo jest zbyt bolesny. W tej opowieści właśnie zamordowano tym samym chlorkiem potasu niczego niespodziewającego się małego chłopca i to jest czyiś sukces. O takich ludziach tutaj piszę i staram się właśnie zrobić jakąś odpowiednią pauzę, ale przepraszam, nie potrafię. Słowa same się piszą.

Zamiast pauzy opowiem może coś zupełnie innego. Ucieknę na chwilę i opowiem coś z własnego życia. Tak prawie, bo mnie wtedy jeszcze nie było na świecie. Pojawię się dopiero za kilka lat.

Miałem mieć jeszcze jednego brata. Trzy lata przede mną, jeszcze w latach siedemdziesiątych, moja mama donosiła Piotrusia do siódmego miesiąca. Nie udało się, niestety. Trafiła do szpitala tamtych czasów. Aparatura była, jaka była. Medykamenty też były na miarę PRL-u. Nie udało się zatrzymać akcji porodowej. Piotruś zmarł po dwunastu godzinach. Po wszystkim nie zgodzono się wydać mojemu tacie ciała dziecka. Powiedziano mu oficjalną formułką, że poniżej ósmego miesiąca to był tylko płód. Tata przyjął to z pokorą, wiedział, że nie ma co się kłócić. Pogadał jak człowiek z człowiekiem z personelem technicznym. Pomogły dwie butelki wódki. Wydali mu ciało jego syna tylnymi drzwiami, przy kontenerze na śmieci szpitalne. Przewiózł je zawinięte w kocyk, nocnym pociągiem z Torunia do naszej miejscowości. Obudził księdza i poprosił o pochówek. Dla księdza nie było żadnych wątpliwości. Tej samej nocy ciało Piotrusia spoczęło na cmentarzu, zawinięte wciąż w ten sam kocyk.

Odwiedzam czasem Piotrusia. Często o nim myślę. Wiem, że rodzice zawsze chcieli mieć dwoje dzieci. Czyli gdyby on był, to mnie by nie było? Nie wiem. Wiem na pewno, że Piotruś nie był nie ważny. Do teraz jego pamięć jest czczona. Urodził się w siódmym miesiącu, ale nikomu wówczas nie przyszło do głowy, że nie był dzieckiem, że był tylko płodem. Jedyni, jacy tak pomyśleli, byli wiedzeni procedurami bezdusznego autorytarnego państwa, które nie liczyło się z wolą ludzi.

Czy ja do tego muszę dopisywać jakieś podsumowanie? Czy to nie jest tak, że pointa właśnie napisała się sama?

tiaotiao
O mnie tiaotiao

Ojciec trójki dzieci, mąż, przedsiębiorca. Na co dzień posługuję się kilkoma językami. Takie mam zajęcie, że muszę dogadywać się z różnymi ludźmi; a żeby się interesy udawały, musiałem nauczyć się rozumieć różne punkty widzenia. 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo