Reportaż o Polsce na świecie i o świecie w Polakach.
Wychowaliśmy się w świecie, który opowiadał nam o niesamowicie strasznej przeszłości: pełnej zbrodni, okrucieństwa, zimnej stali i gorącej krwi. Trzeba było walczyć o swoje: czasem o mienie, często o życie. Świat był nieubłagany a jednostka była zerem.
Nasza młodość minęła w atmosferze i przekonaniu, że to się właśnie skończyło. Wreszcie nastała normalność i tak już miało pozostać. Wyszliśmy z tego zaklętego kręgu. Koszmar, jaki trwał tu przynajmniej od tysiąclecia, wieczne wojny, mordy, gwałt i traktowanie innych jak niewolników, podludzi, nie-ludzi, właśnie się skończył, bo upadł Związek Radziecki. Już od kilku lat żyło się dobrze i zapowiadało się, że tak miało pozostać na zawsze.
Żyjemy w teraźniejszości, która nieustannie zastrzega, że właśnie się kończy. Zaraz za rogiem czai się katastrofa, ale nie taka jak wojna atomowa, koniec świata, armagedon, błysk i śmierć. Raczej taka rozwleczona. Przyjdą trudne czasy, a wraz z nimi cierpienie, głód, konieczność ucieczki, choć przecież nie będzie dokąd uciec. Za chwilę. Teraz tylko nagle się okazało, że poprzedni świat był mrzonką i jak mogliśmy tego nie zauważyć? Teraz już klamka zapadła i będzie tylko gorzej. Oczywiście nie możemy nic z tym zrobić, pozostało tylko czekać. Można się oszukiwać, próbując niby to przygotować się na najgorsze, ale przecież wiadomo, że żadne przygotowania nie mają już sensu.
Przyszłości nie ma. Właściwie nikt nie mówi, jak to się skończy. Omiatają nas perspektywy nie-przyszłości, tylko bliskiej, tuż-za-rogiem teraźniejszości. Nie wiadomo w którą to pójdzie stronę, zewsząd tylko złe scenariusze, które się rodzą, wyrastają i wnikają w nicość, do której my wszyscy będziemy wrzuceni. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak. Wszystkie możliwości są katastroficzne. Europa chyli się ku upadkowi – śmierć naszej cywilizacji. Chiny zapanują nad światem – katastrofa. Ruskie wejdą – koniec. Planeta spłonie – nie ma o czym mówić. Nie tylko to, że nie ma pozytywnego scenariusza. Chodzi o to, że wszystkie negatywne są aż tak bardzo złe, że nie ma co myśleć o tym, jak się skończą. Myślenie o tym byłoby zbyt bolesne, by próbować. Jedyne co można zrobić, to do nich nie dopuścić, choć przecież, jak się już rzekło, zatrzymanie tych „złych procesów” jest niemożliwe…
Kiedy byliśmy młodzi, nazywano nasze pokolenia, i inne pokolenia młodych ludzi różnymi literkami. Pokolenie „X”, czy „Y”… Próbowano nam przypisać jakieś wspólne cechy i to się nawet zgadzało. Wspólne dla nas, dla tych nieco młodszych, i dla tych nieco starszych było ponoć to, jak mówili, że my nie mieliśmy o co walczyć. Dziadkowie walczyli na wojnie, rodzice z komuną, a my żyliśmy już w tak idealnym świecie, że nie było o co walczyć. Bardzo dziękuję za taki wstęp do dorosłości! Na głos tego nikt nie wypowiedział, ale pamiętam to uczucie, jakby co dzień rano ktoś mnie walił w pysk i krzyczał: „Zdrowie i życie za ciebie oddawaliśmy, a ty wszystko masz na tacy podane szczeniaku, więc do cholery masz być teraz szczęśliwy!” Po latach widzę, że ma to też bardziej odległe reperkusje. Od lat się nam wmawiało, że po pierwsze historia się skończyła i teraz mamy już tylko żyć i z wdzięcznością być szczęśliwymi, po drugie zaś, że jesteśmy mięczakami, którzy za młodu nie nasiąkli żadną walką.
Teraz, zaraz za naszą wschodnią granicą, jest Wojna. Wojna przez Wielkie „W”. Zabija się cywilów, torturuje więźniów, porywa się dzieci do specjalnie powołanych placówek indoktrynacyjnych, miasta literalnie równa się z ziemią, jak Warszawę w naszych koszmarach. Dzieje się to teraz, ledwie kilka godzin jazdy stąd. Na podobne odległości w innych kierunkach jeździmy na wakacje. W tle wciąż słyszę głos tego wieszcza, który rozbrzmiewa w uszach, jak głos druida z jakiejś fantastycznej powieści: „że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!” My widzimy to wszystko, widzimy jak się sprawdza. Widzimy drastyczne filmiki z frontu, widzieliśmy ulice Buczy, wiadomości z niezaangażowanych miast, jak Lwów, co raz to znienacka i nagle bombardowany: ten ojciec, co stracił w nalocie swoją żonę i córki, rozgrzebuje gruzy domu, szuka swoich bliskich. On taki namacalny tam, a my tacy fikcyjni tutaj, w naszym świecie.
Czy da się przygotować na taki scenariusz u nas? Z punktu widzenia takiego mnie jest to obezwładniające. Tym muszą się zająć specjaliści, którym odpowiednie zadania muszą zlecić politycy. Tu, na naszym poziomie nic z tego nie widać. Jesteśmy za nisko. Nie mamy perspektywy. Kontrakty na zakupy broni cieszą, ale co z nami? My też chcemy jakoś się przygotować. Gdzie jest jakaś obrona cywilna, wytyczne dla nas, plany ewakuacyjne… albo wręcz odwrotnie: plany mobilizacyjne? Jak to się zacznie, to co się stanie? Mam żonę i dzieci. Czy istnieje jakiś system, który powie mi: „Idź, walcz, może nawet giń. Tutaj wszystko będzie dobrze. Nawet, jeżeli front tu przyjdzie, nawet jeżeli bomby dolecą. Zajmiemy się twoimi bliskimi. Wiemy co robić. My, to nie tylko my. To cały zachód, Ameryka, wszystko wpięte w Wielki Plan. Idź i walcz.” A może inaczej: Może ja nie mam żony, tylko męża. Boję się, że kiedy jego wezmą na front, to sami sobie nie poradzimy. Ja i dzieciaki. Jest jakiś plan? Może akurat nasz domowy fragment Polski zostanie zajęty, objęty pożogą, niemożliwy do życia. Co mam zabrać ze sobą i gdzie uciekać z trójką dzieci? A jak nie będzie gdzie uciekać, a nadlecą bomby? Pewnie będzie słychać jakiś alarm przeciwlotniczy. Na Ukrainie takie mają, to pewnie i u nas. To gdzie mam wtedy zabrać dzieci, jak usłyszę ten alarm?
W mediach o tym cicho. Jakby wsłuchać się w to, co ważne o tej Wojnie, to że wszystko co na wschodzie to trzeba uważać, jak najdalej od nich. Ruskie, wiadomo, mordercy. Ukraińcy też nam ostatnio nieprzyjaźni, rozgrywają nas. Nie ma co już nawet patrzeć. Jakby tego było mało, ci zza zachodniej granicy to wspomagają tych ze wschodu: North Stream 1, North Stream 2, obchodzenie sankcji, dążenia do „biznes as usual”… to się wszystko trzyma kupy. Tamci z jeszcze dalszego zachodu, za oceanem, to chyba zostawią nas bez pomocy, bo walka z Chinami ważniejsza. Pozyskanie Rosji na sprzymierzeńca przeciw Chinom, choćby żeby po cichu nie przeszkadzała, warte takiej małej Polski. Prawda to? Nie wiemy. To też się trzyma kupy. Wszystko to się pięknie trzyma, a ten słynny artykuł piąty, to może właśnie ta kupa. Nikt jej nie chce, nikt się do niej nie przyzna.
A my w środku tego. Jak mamy sobie z tym poradzić? Wokół od trzydziestu lat się kłócą, o to kto bardziej sprzyja Ruskom. I ci i tamci wciąż o onucach. Jak my, normalni szarzy ludzie, mamy reagować? Chcielibyśmy się włączyć w politykę, bo czujemy że to bardzo ważny czas. Chcemy powalczyć, pokrzyczeć chociaż, ale oni nie krzyczą o tym, o czym my nie możemy już nie wrzeszczeć. Oni ciągle o onucach, o aferach, kto co ukradł, o wiek emerytalny, LGBT, aborcję i wybory… Bicie piany o nic. Do tego systematyczne wrzutki, czytelne, łatwe, podkręcające śrubę zaangażowania i strachu coraz wyżej. Ruskie już tu prawie są, planeta zaraz spłonie, migranci nas rozszarpią. Puste hasła po nas spływają, zostawiając tylko lepki śluz, który my próbujemy rozgarnąć by dostrzec cokolwiek ważnego. Widzimy, że oni walczą o nas, o nasze głosy. To my jesteśmy targetem. Nie Plany, nie Wojna, nie Pokój. Im wszystkim chodzi tylko o nasze głosy i powiedzą wszystko, co zechcemy usłyszeć. Zacietrzewieni w swojej wojnie kompletnie pomijają nas w swoich planach.
Gdyby chociaż był jakiś spokojny biegun, na którym można by się oprzeć. Ameryka na pewno nie, jesteśmy za daleko, kołderka US Army jest za krótka, a teatr chiński ważniejszy. Zrozumiałe. Może w takim razie Unia? Tyle, że zachód Europy jest jeszcze dalej od zdrowego rozsądku. Tam walczą z wiatrakami, pochłaniają energię na wymyślanie sztucznych podwyżek energii, żeby już nie tworzyć energii… zamiast tego kupują produkty od tych, których energia zanieczyszcza wyłącznie ich planetę „Ziemia”, gdzieś tam w Chinach, czy Indiach. Tam jest ich dwutlenek węgla. Tu jest nasz. Nasz jest czystszy. Sarkazm. Nie, stamtąd też nie ma ratunku…
Czy we wszystkich czasach jednostce wydawało się, że jest otoczona przez idiotów próbujących zarządzać chaosem? Czy nauka historii na tym właśnie polega, że dzięki dystansowi można dowiedzieć się o trendach, zobaczyć odległe efekty i zorientować się, czy któraś strategia miała sens?
Ojciec trójki dzieci, mąż, przedsiębiorca. Na co dzień posługuję się kilkoma językami. Takie mam zajęcie, że muszę dogadywać się z różnymi ludźmi; a żeby się interesy udawały, musiałem nauczyć się rozumieć różne punkty widzenia.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka