Czy Donald Tusk zaprowadzi nas na dno? Śmiały wywód prowadzący do wniosku, że Donald Tusk widzi podwójne dno.
Minął niemal rok od przejęcia władzy przez nową koalicję. Moja sytuacja jest o wiele gorsza. Sytuacja moich bliższych i dalszych znajomych, będących tak jak ja, przedsiębiorcami, też jest o wiele gorsza. Są duże problemy z płatnościami od kontrahentów, obroty wszystkim spadły, koszta wzrosły, a sytuacja na rynku uniemożliwia podniesienie cen. Jesteśmy, na naszym handlowym poletku, zgniatani przez konkurencję dużych firm z zachodniej Europy.
To jest zły czas nie tylko dla przedsiębiorców. Rozmawiałem niedawno z kuzynem, który żyje z pensji; i on, i jego żona. U nich też nie jest wesoło. Jakiś czas temu ich wynagrodzenia nie tylko pokrywały wszystkie miesięczne wydatki czteroosobowej rodziny. Oszczędzali na tyle, by w zeszłe lato polecieć na dziesięciodniowe wakacje gdzieś w Afryce. Teraz, żeby zamknąć budżet muszą się nieco nagimnastykować: umawiają się na przemyślane zakupy w dużych marketach, korzystają z aplikacji, gazetek, promocji. Literalnie planują domowe zakupy pod dostępne w marketach promocje, w których sieciówki sprzedają towar po dumpingowych cenach. Dzięki temu jakoś zamykają budżet. O wakacjach chyba nie będzie mowy.
Objechałem jakiś czas temu ważniejszych klientów swojej firmy. Rozmawiałem z kierowniczkami w sklepach. Na moje pytanie o spadające ostatnio obroty wszędzie słyszałem podobne odpowiedzi: „Ludzie kasy nie mają”. Czasem było to tylko to, czasem z dodatkowym opisem, że prąd do góry poszedł, że przedszkola podrożały, że w ogóle niepewnie jest… A dlaczego „niepewnie” to już nikt nie wie, ale jest.
Rozmyślałem o tym jadąc na spotkanie z jednym z naszych ważniejszych klientów, na Słowacji. Przejeżdżałem przez wsie i małe miasteczka tego niewielkiego kraju. Tam jest naprawdę o wiele gorzej, niż u nas. Widać to po chodnikach, a raczej po ich braku. W Polsce dawno byłby już ekran dźwiękochłonny, chodniki po obu stronach… a może inaczej, ruch byłby puszczony dwupasmową obwodnicą. Na Słowacji jest, jak jest. Międzynarodowy ruch TIR-ów puszczony przez centrum miasteczka, przez główne drogi przypadkowych wiosek… Przejeżdżałem wolno, zgodnie z ograniczeniami. Było ubogo, ale czysto i schludnie. Schemat był jakby kopią odbitą z tej samej matrycy typowego słowackiego miasteczka: wielki parking przed Lidlem, często też z Rossmanem albo drogerią „DM”, dużo ogłoszeń „Do Wynajęcia” i jeden „Cinsky Obchod”, czyli chiński sklep. Jeżeli był jakikolwiek, rodzimy biznes widziany z drogi, to tylko kwiaciarnia, albo restauracja, lub częściej bar.
Kokosów to tam nie ma, widać to na każdym kroku, choćby po rocznikach zaparkowanych samochodów, starej stolarce okiennej w wielu domach. Wiem zresztą od moich polskich klientów mających sklepy blisko granicy, że pokaźną część ich portfela stanowią właśnie klienci ze Słowacji, którzy do nas przyjeżdżają na wszelkie zakupy. U nas taniej. Ja sam mieszkam godzinkę od czeskiej Ostravy, półtorej godziny do pierwszego większego słowackiego miasta. Do głowy by mi nie przyszło, żeby planować zakupy i analizować z żoną sobotni wypad za granicę, bo pomimo przeliczenia kosztów paliwa wyjdzie nas taniej zakup ziemniaków, mięsa, warzyw, czy bucików, zabawek, zeszytów. Słowacy od przyjęcia euro wykształcili w sobie umiejętność tego typu myślenia. Wydaje się, że mieli sprzyjające temu okoliczności.
Przejeżdżając przez Słowację uderza mnie zawsze to samo wrażenie, że tam nic nie ma. Kiedy niemal w każdym miasteczku widzi się piękne, stare, jeszcze austro-węgierskie budynki, popadające w ruinę, z wybitymi oknami, z drzewami wyrastającymi przez dziurawe dachy. W Polsce podobne nieruchomości dawno już zostały przez kogoś kupione, wyremontowane i przynoszą jakiś zysk. Przynajmniej są zabezpieczone i stanowią czyjąś lokatę kapitału. Tam widać, że są niczyje. Pozostaje w człowieku to wrażenie, że tam nie ma tempa, nie ma o co walczyć, nie ma o co się spieszyć.
Gdyby okazało się, że przyszłaby w tamte tereny jakaś wielka wojna, żadnej ze stron konfliktu nie chciałoby się ruszyć, by burzyć, bombardować te budynki. Po co? Ludzi niewiele, a ci co zostali niewiele mają, niewiele stanowią, łatwiej byłoby ich przeoczyć, zostawić.
Co innego u nas. Kapitał gołym okiem widać na naszych ulicach, choćby z naszych reklam, z szyldów firm. U nas tkanka społeczno-biznesowa wrze, bulgocze. Widać to przede wszystkim wtedy, gdy się wraca po całym dniu na Słowacji. Już po kilku kilometrach od przekroczenia granicy szyldy, ilość samochodów, ich jakość, szerokość dróg, chodniki, rodzaj okien w domach, docieplenia budynków, fotowoltaika na dachach… Przez tatrzańskie wsie, beskidzkie przedmieścia miasteczek, nie da się przejechać nie zauważając energii tych ludzi. Nie da się przeoczyć, że całe hektary zamieszkałych terenów wyspecjalizowały się w kapciach góralskich, w elementach okuć mebli, w produkcji zniczy, w nabijaniu szczotek, manufaktury małego AGD z drewna – deski do krojenia, kije do mioteł, dziadki do orzechów, w innych wsiach – kilka wsi pod rząd – więźby dachowe, dalej wkładki do butów, albo w ogóle obuwie, a w ich okolicach akcesoria do produkcji butów. Wszędzie tam, jak się ktoś wgryzie, to do każdej dziedziny w okolicy znaleźć można importerów maszyn do produkcji i inżynierów do tych maszyn.
Wszędzie tam tworzy się pieniądz. W tych wsiach wianuszkowo rozkładają się usługi, bo mają podatny i zasobny rynek. Są okazałe restauracje, hotele, prywatne przedszkola i szkoły języka angielskiego, siłownie i spa, różnorodni pośrednicy: ubezpieczeń, turystyki, niewielkie galerie z żabką, fryzjerem, kawiarnią, nieodzownym kebabem… A nade wszystko wszędzie szyldy i reklamy firm budowlanych i około-budowlanych. Konkurencja między nimi jest świetnym wyznacznikiem koniunktury. W takich seriach wiosek, złączonych, ale jeszcze nie stanowiących jednego miasteczka, jest kilku kierowników budowy, kilku elektryków z uprawnieniami, gazowników i hydraulików, wielu budowlańców i wykończeniowców. I o ile wiem, to do wszystkich są kolejki.
Widząc tę poprawną, pozytywną strukturę biznesową naszych małych społeczności, można być szczęśliwym, odczuć nawet coś na kształt dumy. Można sobie wyobrazić, że w razie realnego niebezpieczeństwa to nie będą nieświadome i bezbronne masy. My mamy historię stawiania oporu, a ci ludzie dotychczas byli panami swojego losu. Są zaradni, przedsiębiorczy i sprawni. Tak, jak potrafili zapewnić sobie byt i prosperity w ramach pokojowego życia w Unii Europejskiej, tak mogą przekierować te same umiejętności, zasoby i kapitał na utrudnienie życia ewentualnemu najeźdźcy. Jesteśmy butnym i nieugiętym narodem, co poprzednie pokolenia nie raz już pokazywały.
Tak, jak gołym okiem widać bezsens w ewentualnym marnowaniu środków na bombardowanie, czy inne siłowe pacyfikowanie terenów Słowacji, tak w przypadku Polski równie nieuzbrojonym okiem widać tego konieczność, z punktu widzenia ewentualnego najeźdźcy. Jeżeli coś niebezpiecznego wydarzy się na tych terenach, to brutalne uspokojenie tych miejsc będzie dla usiłującej osiągnąć dominację strony po prostu konieczne.
Donald Tusk prawdopodobnie dostrzegł tę samą zależność. Być może po przejęciu władzy i po pierwszym od ośmiu lat kontakcie z polskimi służbami otrzymał informacje, które popchnęły go w tym kierunku. Wszak zapowiedzi jego rządów z działaniami tuż po przejęciu władzy, pokazuję tę zmianę. Jestem daleki od podejrzeń wobec Donalda Tuska o kłamstwa podczas kampanii wyborczej. Zakładam jego uczciwość. Zakładam szczere zamiary realizacji obietnic, w tym stu konkretów na sto dni. Przy takim, przychylnym wobec niego założeniu, jedyne co mogło go skłonić do postępowania tak bardzo niezgodnego z wcześniejszymi deklaracjami mogą być powzięte już po przejęciu władzy jakieś dramatyczne informacje.
Natychmiastowe opanowanie rynku obiegu informacji, ewidentnie niepotrzebne w ramach powszechnie dostępnej w owym czasie wiedzy. Rzucenie wszelkich możliwych kłód pod rozpędzone nogi polskiej gospodarki. Nie tylko złamanie wielkich projektów, jak CPK, Świnoujście, kanał Odry, atom, Izera, komputer kwantowy, projekty naukowe, naukowo-techniczne, interdyscyplinarne pomysły mające dać efekty po upływie lat. Również małe, miejscowo ważne procesy zostały nagle zatrzymane. Jakby celowo chciano zaciągnąć hamulec rozwoju i prosperity. Czy tak robi wytrawny polityk? Zarówno zwolennicy, jak przeciwnicy Donalda Tuska zgodzą się zapewne z moim osądem określającym go jako wytrawnego polityka. Ktoś taki musi myśleć o zdobyciu i utrzymaniu władzy jak najdłużej. W państwie o ustroju demokratycznym działania polityka powinny być wymierzone przede wszystkim w najbliższe wybory. Natomiast Donald Tusk zachowuje się tak, jakby było coś ważniejszego, niż wybory. Ryzykuje własną przegraną. Co może być powodem?
Odrzucam wszelkie spiskowe teorie zajadłych przeciwników Donalda Tuska, o jego agenturalności na rzecz Niemiec, o domniemanym akcie sprzedaży własnej ojczyzny dla unijnych stanowisk, czy spłacaniu niespisanych długów nienazwanym elitom europejskim. Staram się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego wytrawny polityk, po niezwykle skutecznej akcji powrotu na krajową scenę polityczną, od pierwszych dni po przejęciu władzy, wykonuje ruchy przeciwne wektorom własnych interesów. Odpowiedzią może być właśnie dotarcie do niego wiadomości, o których my nie mamy jeszcze pojęcia.
Proszę zwrócić uwagę na to, że wszystkie projekty z czasów PIS zostały bezlitośnie przekreślone. Wymienia się kadry do poziomu sprzątaczki, rozwiązuje się zespoły, nie podpisuje się kolejnych etapów rozpędzonych projektów, zwija się wszystko. Wszystko, prócz obronności. Tam sprawy toczą się dalej. Może nieco innym torem, z trochę innym pomysłem, ale idą do przodu. Powie ktoś, że to dlatego, że poparcie społeczne dla spraw wojskowych było zbyt duże by je przerwać? Cóż… poparcie dla CPK było tożsame poparciu dla zakupów dla armii, a projekt CPK został bezlitośnie zaorany.
Ministrowie tego rządu są powołani nie ze względu na jakieś szczególne cechy, czy umiejętności. Ewidentnie głównym kluczem doboru są stosunki panujące wewnątrz koalicji, co potwierdzą chyba nawet najwierniejsi zwolennicy Donalda Tuska. Dlatego właśnie mamy panią Ministrę Siemens, Ministrę Zdrowia nierozumiejącą podstawowych zasad ekonomii na poziomie gospodarstwa domowego, itd. Proszę jednak zauważyć, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych zostało obsadzone przez osobę odpowiednią. Radosław Sikorski to osoba, którą ciężko obejść. Z dobrym wyczuciem, kontaktami, autorytetem i doświadczeniem. To pokazuje, jak ważnym dla Donalda Tuska są sprawy ładu międzynarodowego i jak marginalnymi wszystkie pozostałe, poza obronnością.
Ostatni przykład to sprawa granicy z Białorusią. Donald Tusk świadomie naraził własną reputację na wielki szwank, zmieniając orientację o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy to nagle zaczął popierać chronienie tej granicy. Przecież to gigantyczna wpadka wizerunkowa, która nie zdarzyła się bez powodu. Moim zdaniem możemy w tym odczytywać, z jakiego kierunku Premier spodziewa się ataku. Zadecydował poświęcić własną reputację dla utrzymania wysokiego stanu ochrony tej granicy.
Wszystko inne zostało powstrzymane. Premier zrozumiał, że musi odebrać naszym wrogom powody do zaatakowania naszego Państwa. A jeżeli już muszą atakować, to niech tutaj zobaczą raczej Słowację. Najlepiej gdybyśmy zdążyli przyjąć Euro. To by nas zastopowało na amen. Wówczas nikt nie widziałby sensu w demontażu naszego Państwa, bo właściwie to nie byłoby już czego demontować. Z powstrzymaną gospodarką, w więzach Euro i bez wielkich projektów, agresorowi pozostałoby już tylko dogadać się co do naszego stanu z Berlinem, Brukselą. Ktoś powiedziałby może, że to źle, ale Premier Donald Tusk wybrał taką drogę, uważa ją za słuszną. Być może ma rację. Wszak dzięki temu ocalimy to, co najważniejsze, czyli tkankę narodową. Ma do podejmowania tego typu ważnych decyzji bardzo silny mandat, legalnie i uczciwie zdobyte 30,7% ważnych głosów!
Należy zauważyć, że często więcej można dowiedzieć się z tego, czego nie ma, niż z tego, co jest. Otóż nie ma naturalnego trzymania przez Premiera w garści ważnych spraw. Donald Tusk jest zajęty rzeczami, o których nie mamy pojęcia. Dlatego nie ma czasu zająć się tym, czym jako wytrawny polityk powinien się zajmować, jak na przykład sprawa małżeństwa Państwa Myrtów. Nie raz już i niejeden polityk utonął na tego typu małych aferach, a raczej przez przemilczanie tych afer i niewyciąganie z nich konsekwencji. Premier Donald Tusk milczy, nie reaguje, jakby wiedział, że to wszystko nieważne. On prawdopodobnie ma ważniejsze sprawy.
Obrzydzić Polskę ewentualnemu agresorowi, powstrzymać wszelkie pozytywne sygnały. Powódź pokazała wszystkim obserwującym nasz kraj, jacy jesteśmy słabi. Niejeden nieprzychylny obserwator nazwałby działania rządu i samego Donalda Tuska sabotażem. Mnie się wydaje, że było to rzeczywiście działanie celowe, ale o podwójnym dnie. Takie pokazanie przeciwnikowi, że nie radzimy sobie w sytuacjach kryzysowych, być może skłoni go do pomniejszenia środków zaplanowanych na zbrojną inwazję na nasz kraj.
Świetnie wpisuje się to w opisywaną tu strategię Donalda Tuska obniżania progu wejścia w nasz kraj. Daje nam to realną perspektywę łagodnego przejścia przez nieuchronną wojnę, o jakiej przestrzegają wszystkie ośrodki badawcze. Inną strategią, ostatnio bardzo agresywnie lansowaną przez co niektóre środowiska, jest strategia odstraszania. Pamiętajmy jednak, że to Premier ma wgląd do wszystkich danych, nie my. Co jeżeli z danych tych wynika niezbicie, że w porównaniu potencjałów przegrywamy z ewentualnym najeźdźcą? Czy powinniśmy ryzykować życiem i zdrowiem całego Narodu nie mając matematycznych szans na zwycięstwo? Czy chcielibyśmy, by ktoś ryzykował bez pokrycia? Chyba dostarczone w wyborach pełnomocnictwo wydane przez 30,7% suwerena upoważnia go do podjęcia decyzji o bezwarunkowej kapitulacji kraju zanim zaczną się jakiekolwiek walki i zniszczenia. Czy nie czujecie Państwo, że Donald Tusk działa w naszym dobrym imieniu?
Inne tematy w dziale Polityka