Notka ta będzie po prostu fragmentem książki Piotra Plebaniaka "36 forteli. Chińska sztuka podstępu, układania planów i skutecznego działania". Zysk i S-ka. Poznań, 2017. (polecam całość, by zrozumieć naszą rzeczywistość i metody jakimi narzuca nam się marksistowski światopogląd)
"Z połową 1944 roku wojska sowieckie zbliżały się linii Wisły. Niemcy trzymali pod kontrolą zachodni brzeg, wraz z Warszawą. Dla polskiego rządu rezydującego w Londynie był to czas rozstrzygnięć. Na początku 1944 roku wiele wskazywało na to, że Polska znajdzie się w sferze wpływów Związku Sowieckiego. Choć nie znano ustaleń jałtańskich, już wtedy w polskim dowództwie przeczuwano, że Amerykanie, a wraz z nimi Brytyjczycy, przehandlują Polskę Sowietom. Rząd w takiej sytuacji nie miał co liczyć na przejęcie władzy w "wyzwolonej" ojczyźnie. Gdyby jednak mieć fakt dokonany w postaci wyzwolenia Warszawy z rąk Niemców przez Armię Krajową, sytuacja mogłaby zmusić aliantów - czy też stworzyć warunki Brytyjczykom, bo stanowiska Stanów Zjednoczonych raczej nic by nie zmieniło - do wynegocjowania ze Stalinem lepszego układu dla Polski."
"W lipcu 1944 roku dowództwo AK w Warszawie miało w rękach raporty z odbitych już Niemcom terenów przedwojennej Polski - były alarmując. Za współpracę z Armią Czerwoną przy walce z Niemcami ugrupowania AK w Wilnie i we Lwowie były nagradzane masowymi aresztowaniami i zsyłkami. Kolejny Katyń wisiał w powietrzu. Generał Anders, który przeszedł przez moskiewską Łubiankę, miał powiedzieć w rozmowie z Churchillem: "W Warszawie są nasze żony i dzieci, ale lepiej niech zginą, niż miałyby zyć pod bolszewickim jarzmem"
"Wszczęcie powstania oczywiście równało się wysłaniu podkomendnych na śmierć. Z ówczesnego punktu widzenia sprawa sprowadzała się do prostego do bólu dylematu: walka ze znienawidzonym okupantem i być może śmierć z bronią w ręku teraz... albo zdanie się na łaskę stojącego w pozycji siły Stalina pięć minut później. Należy pamiętać, że lipiec 1944 to niewiele ponad rok od ujawnienia sprawy Katynia."
"O ile powstanie wymierzone było militarnie przeciw Niemcom, a politycznie przeciw Sowietom, to moralnie wymierzone było przeciw aliantom. Zaangażowane w rozgrywkę strony świetnie zdawały sobie z tego sprawę.
[...]
Stalin zdawał sobie sprawę, że wkroczenie do ogarniętej powstaniem Warszawy postawi go przed dylematem: albo będzie musiał uznać powstańców za siły alianckie, albo ich wyaresztować, rozbroić, a nierokujących na podporządkowanie się - rozstrzelać. A tego, w obliczu powstania, po cichu zrobić się już nie dawało. I tak źle, i tak niedobrze."
"Stalin cierpliwie czekał, aż powstanie zostanie krwawo stłumione rękami Niemców. Jedynie świadomość dowództwa niemieckiego, że w obliczu szybko zbliżającej się klęski III Rzeszy nie mogą wymordować powstańców, uchroniła poddających się bojowników przed masowymi rozstrzelaniami. W myśl warunków kapitulacji podpisanej 2 października zostali potraktowani jako jeńcy wojenni.
Najdzielniejsi, ci, którzy mogli stawić opór nowej władzy sowieckiej zostali zabici lub wzięci do niewoli, a przy tym ręce Stalina pozostały czyste. Problem krnąbrnych Polaków został rozwiązany bez kolejnych historycznych niedogodności w rodzaju repety Katynia."
"Jedynie w polskim kazusie decydenci doczekali się kampanii piętnującej ze strony własnych ziomków, choć to właśnie oni jako jedyni nie mieli absolutnie żadnej alternatywy - stali pod murem i to praktycznie dosłownie. Ich zwycięstwo zostało osiągnięte w sferze moralnej. Stworzyli narodowy symbol, opłacony daniną krwi pokolenia kamieni rzuconych na szaniec, dumnie podpisany słowami "chwała zwyciężonym".
Współcześnie ten narodowy symbol jest dewastowany w cierpliwie prowadzonej kampanii inspirowanej przez ideowopolitycznych następców tych, którzy w czasach PRL daremnie próbowali wtrącić w zapomnienie "ten przeklęty Katyń". Należy tu pogratulować skuteczności agentom wpływu [...], realizującym polityczne i ideologiczne cele sił czekających za rzeką. Przykro jest jednak patrzeć na to, jak ochoczo i żenująco łatwo niektórzy kombatanci dali się wciągnąć do chóru... i śpiewają pieśni szkalujące symbol oporu zbudowany krwią swoich towarzyszy broni."
"Z uwagi właśnie na tę okoliczność, a więc osiągnięcie (jedynego) realistycznie postawionego celu, ale także ze względu na stworzenie ważnego symbolu narodowego, który przez następne dziesięciolecia, niczym ziarno piasku rodzące perłę, konsolidował opór narodu przeciw zwierzchnictwu ZSRS, POWSTANIE WARSZAWSKIE ODNIOSŁO SUKCES"
Ode mnie: Odpowiedzi na pytanie: czy te dzieciaki wiedziały co robią, jak będzie to wyglądało i czym się skończy? można udzielić trzech odpowiedzi.
1. Tak. Wiedziały. Ktoś im to wytłumaczył i gotowi byli pójść niemal z gołymi rękami na regularną armię.
2. Nie. Nie wiedziały. Nikt im niczego nie tłumaczył, ale były wściekłe na niemieckiego okupanta i na nadchodzącego kacapa.
3. Kogo to obchodzi? Mieli w sobie tytanowe charaktery. Pewnie, że ich bolało jak umierali. Pewnie, że się bali i być może żałowali tego, że nie siedzieli na dupie w domu, masując żuchwy pod sowieckie wędzidło i kark pod niewolnicze chomąto. Jednak poszli na ulicę i strzelali do tych, którzy przez ostatnie lata bezkarnie strzelali do dzieci, starców, kobiet.
Bez powstania propaganda sowiecka nie miałaby skrupułów i już w 1945 roku zostalibyśmy przedstawieni jako żydożerczy sprzymierzeniec Hitlera, którego należy zbiorowo resocjalizować w łagrach północy. Świat nasłuchiwał wiadomości z miasta, które miało odwagę posłać swoje dzieciaki do walki z armią, przed którą klękały ówczesne potęgi, a ich heroizm stawał się faktem, którego nie dało się zamilczeć. A sama "kotwiczka" wryła się jak cierń w dupsko czerwonych baronów przywiezionych na sowieckich tankach, tak mocno, że nie pomogły żadne zabiegi łącznie z chirurgicznymi. I jeszcze te piosenki, które przetrwały wszystko.
Najbardziej boli mnie to, co opisywał właśnie Bratny. "Śmierć po raz drugi" To można umrzeć dwa razy? Można. Ocalałych z powstania zabijano kilkukrotnie. Najgorszym rodzajem śmierci bywa dla nich zapomnienie, a niekiedy również pogardliwe parskanie nad ich grobami: "Pffff... Co za lamusy! Przez nich nie mamy oryginalnej starówki w Warszawie!" No właśnie. Bo mamy najbardziej zajebiste stare miasto na świecie. Mamy miasto odbudowane ze zgliszczy na podstawie obrazów włoskiego sentymentalisty. Nikt nie ma takiego. Miasto zniszczone w furii za to, że jesteśmy narodem szalonych mędrców i mądrych szaleńców. Za jaką cenę? Każdy płaci taką cenę na jaką go stać. Powstańcy warszawscy byli milionerami honoru. Wiem jak łatwo dzisiaj pucować się na racjonalistę, udawać, że największym cierpieniem jakiego można zaznać to wysokie podatki na złodziejskie państwo. Zazwyczaj w okolicach 1 sierpnia wzlatują w niebo komety blogerów, którzy z mądrymi minami dowodzą jak bezsensowny był ów zryw i ile to on nie przyniósł szkody. Cóż...
Dzisiaj wszyscy jesteśmy z Warszawy. Też tam będę o 17:00. Po drodze postaram się nagrać film na YT o obecności (nieobecności) Powstania Warszawskiego w polskiej szkole, a także prześliznąć się po książkach związanych z tematyką, które nasi światli edukatorzy, wespół z ZNP, wyrugowali z kanonu lektur. Ktoś umiałby odnieść się do czegoś więcej niż "Kamienie na szaniec", których akcja kończy się PRZED powstaniem, czy "Kolumbami rocznik 20" - których mogą pamiętać starsze roczniki uczniów? Wiecie jak wyglądał "powstańczy ślub" w wersji Niemców i ich zbrodniczych sojuszników? No właśnie.
/El Malchico
Różnie w życiu bywało. Dobra książka, kawa, aktywność fizyczna. Wielbiciel swojej żony. Silna alergia na postęp, afirmację rozpasania i cwaniactwo ubrane w strój liberalizmu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura