Redliński w powieści "Awans" opisuje konflikt dwóch rodzin o gruszkę. W wyniku obrażeń od kija umiera syn jednego z gospodarzy. Kilka nocy później przeciwnik zakrada się do chaty z siekierą i po ciemku usiłuje zabić syna...
- Nie pomnis, jak cię Błażej za te gruski złoił? - ciągnął ojciec.
- Nu, a potem ja strząchnoł z tyj grusy Błazejaka, najstarsego... na ziemi kijami poprawił... i tak jakoś wysło, ze chłopca pochowali...
- Wysło! - mruknąłem, mroczniejąc na wspomnienie tej okrutnej historii... miałby dziś Antoś dwadzieścia dwa lata, tyle co ja.
- Nu i Błażej zawzioł się zgładzić syna za syna... - wspominał głośno ojciec. - Wleciał raz donas z siekierko, noco, ale po ciemku na Jadzie trafił, nie na ciebie...
- Uciekłem, trafiłem do szkół, wyuczyłem się, wróciłem i nie zamierzam babrać się w starych sprawach - oznajmiłem krótko, aby zakończyć nieprzyjemny temat.
- Ale nie wieś, ze Jadzi było dla Błażeja mało - odezwała się matka. - Wleciał jesce raz z siekierko. I zabił barana.
- Barana?
- Dla sprawiedliwości. Dziewcyne zgładzić i barana na dokładkę, to prawie jak chłopca - wyjaśniła.
Edward Redliński "Awans"
To tak nie działa. Zresztą nie chodzi o wyrównanie rachunków. Chodzi o dołożenie czegoś od siebie.
Hamlet - tragedia zemsty.
Szekspirowski lubił popisać o ludzkich namiętnościach. W zasadzie żaden z jego tekstów nie przechodzi obojętnie obok ciemnego lochu, w którym każdy trzyma swojego diabła. A jak już przechodzi to kijem po kratach przeciągnie, przy kłódce pogrzebie, a potem opowie co by się stało, gdyby diablisko na wolność wylazło.
Makbetowi podsyła stare wiedźmy z brodami, aby uświadomić mu, że mordercze widma bytujące dotąd jeno w jego wyobraźni, są to marzenia i aspiracje, świadczące o wielkości dzielnego rycerza. A że akurat król będzie nocował na zamku, to MIEJ ODWAGĘ SIĘGAĆ PO SWE MARZENIA - jak krzyknąłby średniowieczny trener rozwoju osobistego.
Inny bohater, Otello również ma słaby punkt. Za sprawą knowań demonicznego Jago staje się chorobliwie zazdrosny, a sprytne przełączenie kabelków poszlak, zdarzeń i domysłów, kieruje jego nienawiść w kierunku kochającej go i wiernej Desdemony. Gdyby to tylko tak zostało... Obrazy Desdemony robiącej dobrze kolejnym kochankom i mruczącej lubieżnie pod ich dotykiem wprawdzie popchnęły szlachetnego Maura do zbrodni, ale zabiła go dopiero prawda.
Każdy ma taką dziurkę - zda się mówić człowiek, którego znamy jako Bill Trzęsidzida (shake speare) - w którą zło może wsadzić swój wytrych i manipulować nim przy mechanizmach trzymających na uwięzi wewnętrznego diabła.
Hamlet to królewskie szczenię, brutalnie wepchnięte w przyspieszoną dorosłość. Inicjacja przebiega dość dynamicznie. Umiera ojciec Hamleta, z zawodu król, a mama - zawodowa królowa - hajta się z bratem ojca, czyli dotychczasowym wujkiem stryjem Klaudiuszem. Małżeństwo zostaje zawarte w trybie pilnym. Małolat nie potrafi tego ogarnąć rozumem, odczuwa dotkliwe poczucie straty... czegoś. Przy całej swej uwadze czytelniczej nie trafiłem w utworze na ślady głębokiej miłości synowskiej - tedy też poprzestańmy na "stracie". Cynicznie można by powiedzieć, że nasze królewiątko śluzuje i maże się gorzkimi łzami, gdyż utraciło prawo do sukcesji po zmarłym ojcu. Jednak tego również nie znajdziemy w tekście. Jednak duma jest duma, a nie ma nic groźniejszego od urażonej dumy młokosa, wchodzącego w dorosłość. I to młokosa, który z pozycji następcy tronu ląduje pomiędzy książęta. W zasadzie śmierć tego chwuja przywróciłaby... Nie idźmy tą drogą.
Nocne spotkanie z duchem ojca na murach odbywa się w realiach filmu sensacyjnego. Oko w oko, bez świadków, zjawa ( a może agent norweskiego wywiadu? Wszak Fortynbras dostanie koronę Danii, w przypadku zawieruchy wokół tronu) wyjawia Hamletowi, że śmierć ojca to dzieło stryja, romansującego z matką. Wszystko staje się jasne. Hamlet musi pomścić ojca. Matki ma jednak nie ruszać. Strzeżcie się chwil, gdy rzeczy stają się jasne i proste. To może być początek kłopotów.
Znamy dalszy ciąg zdarzeń. Małolat bierze się do roboty w sposób nieporadny i charakterystyczny dla sfrustrowanych młodzieńców z dobrych domów. Zaczyna udawać obłęd. Wie, że jego wewnętrzny mężczyzna powinien zabić nieutulone z żalu chłopię (jak trzysta lat później pisał Gombrowicz); lecz nie potrafi tego zrobić. Zresztą stoją przed nim zarówno problemy organizacyjne jak i prawne.
Po pierwsze w grę nie wchodzi jawne wystąpienie i powiedzenie:
- Z mojego stryja kawał wuja! Zabił mojego ojca, bo za mamą gania! Jechać z ciulem, co został królem!
Logicznym następstwem takiego postawienia sprawy byłoby pytanie:
- A skąd o tym wiesz młody człowieku?
- Powiedział mi to duch ojca, o północy, na murach...
Takie wyznanie nie wytrzymuje próby dowodu i prawdopodobnie skończyłoby się dożywotnim turnusem w jakimś ustronnym zamku z fachową obsługą, koszulami o przedłużonych rękawach i miękkimi obiciami ścian komnat.
Zatem trzeba działać. Sęk w tym, że Hamlet nie potrafi działać. Zamiast rozpisać sobie na kartce cele do realizacji, wraz ze środkami ich osiągania, to snuje się po zamku, udaje wariata (biednego chłopca, którego złamała śmierć ojca) i naraża się kolejnym osobom. Zamiast szukać dojścia do trucizn, najemnych sztyletników, planów komnat i ogrodów, skrzętnie zapisywać zwyczajów Klaudiusza - krąży wokół z zagadkową miną zamkowego przygłupa, czym ściąga na siebie uwagę zainteresowanych.
Oddajmy mu jednak sprawiedliwość: pomysł z teatrem był nawet niezły. Niestety zbyt pochopny i wykończony zupełnie po amatorsku, ani bez koncepcji ogólnej, ani bez doraźnej improwizacji na poziomie. Zbyt toporne, zbyt emocjonalne i zbyt amatorskie.
Zemsta to demon. Czyste zło, karmiące się emocjami i przybierające na sile w miarę upływu czasu i w miarę odczuwania bezsilności. Szalony książę zupełnie niechcący zabija swojego potencjalnego teścia, widzącego w nim jedynie rozkapryszonego czubka z wyższych sfer, a także doprowadza do samobójczej śmierci swoją dziewczynę, czym zaskarbia sobie dozgonną "wdzięczność" jej brata Laertesa. Zemsta raz puszczona w ruch nie zatrzyma się sama z siebie.
Dlaczego o tym piszę? W skali medialnej czytam i oglądam doniesienia ze Stanów Zjednoczonych. Po morderstwie dokonanym przez policjanta na zatrzymanym, zapowiada się na coś, co może przerosnąć skalą i intensywnością wydarzenia z Los Angeles z roku 1992. Zwłaszcza, że nasz świat przypomina dom, w którym kilka osób rozlewa benzynę jednocześnie krzycząc przez okna, żeby ktoś łaskawie wrzucił racę, bo pożar to najlepsze, co może się przydarzyć domownikom.
Na naszym politycznym podwórku również dokonuje się poetyka vendetty, a ugrupowania prześcigają się w hamletycznych gestach, świadczących raczej o pałaniu żądzą zemsty, niżeli o posiadaniu pomysłu na opanowania skomplikowanej sytuacji i zapewnienie stabilnej sytuacji społeczeństwu/gospodarce. W sumie od trzydziestu lat mamy sytuację, w której jedna strona zostaje Klaudiuszem, przejmuje koronę i może dymać Gertrudę spółek skarbu państwa; a druga przejmuje rolę Hamleta: maże się, dąsa i nieporadnie usiłuje kąsać - od czasu do czasu organizując teatralne prowokacje. Społeczeństwo, w zależności od koniunktury i dramaturgii, bierze na siebie inne role. Do wyboru: Ofelia - kocha Hamleta i wierzy, że kiedyś będą razem. Jednak on doradza jej udanie się do klasztoru. Poloniusz - ojciec Ofelii - uważający, że Hamlet do idiota, a córkę zaślepiła głupia miłość i słodkie obietnice księcia. No i jest jeszcze Laertes, który językiem sprawdza ostrzę szpady, wpatrując się w zdjęcie Hamleta. I tak od trzydziestu lat. Źle się dzieje w państwie duńskim.
Różnie w życiu bywało. Dobra książka, kawa, aktywność fizyczna. Wielbiciel swojej żony. Silna alergia na postęp, afirmację rozpasania i cwaniactwo ubrane w strój liberalizmu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo