„Słabością naszą jest, że bezpośrednią siłę uczuć zastępujemy konwenansami, kodeksami, specjalnie wybranymi postawami bądź zasadami uprzejmości.”
Georges Bataille „Miłość istoty śmiertelnej”,
w: „Historia oka i inne historie”, Kraków 1991, tłum. Ireneusz Kania, s. 298.
Wlazł jak do siebie. Żadnego „dzień dobry”; nawet: „w dupę mnie pocałuj” mi pożałował. Rozejrzał się po mieszkaniu, jakby swoje oglądał – pańskim okiem. Odsunął mnie i wszedł po schodach na piętro, chwilę się tam poplątał i zlazł. Po twarzy nie mogłem ocenić, czy mu się u mnie podoba. Zaglądnął jeszcze do sypialni na parterze.
- To będzie mój pokój – rzucił krótko, w ultymatywnym tonie.
Próbowałem być koncyliacyjny. Babcia mnie tego nauczyła – bądź dla wszystkich grzeczny, to będą grzeczni dla ciebie, stara wariatka z niej była i dawno wącha kwiatki od spodu, więc co ona mogła wiedzieć.
- Jest już przygotowany dla pana miły, ciepły i słoneczny pokoik na piętrze…
Samemu zachciało mi się rzygnąć od nadmiaru słodyczy w moim głosie. On tylko pokręcił przecząco głową. Koncyliacyjnym nie był nawet za grosz.
- Niedoczekanie! Nie będę chodził po schodach. Podoba mi się ten pokój. Tu będę mieszkał.
Od razu się pogodziłem z jego wyborem i przeprosiłem. Postanowiłem więcej do sprawy nie wracać.
- Jestem głodny – stwierdził.
- O, przepraszam. Nie zaproponowałem… Już idę coś przygotować.
Popatrzył na mnie beznamiętnym wzrokiem. Ja w taki sposób patrzę na drzewa, albo na ogrodzenia z gotowych betonowych elementów, nie, chyba nawet drzewa budzą u mnie większe zainteresowanie. Poczułem się niedoceniony.
- Najpierw napiłbym się piwa. Nie jadam na pusty żołądek. - zarechotał. - Masz piwo?
- Mam – potwierdziłem.
- To dawaj. Na co czekasz?!
- Już daję!
Wyjąłem piwo ze spiżarki pod schodami. Kiedy wziął puszkę do ręki, popatrzył na mnie ostro.
- Jest ciepłe… - stwierdził fakt.
- Nie tak bardzo… W spiżarce jest dość chłodno, oczywiście w lodówce byłoby… - próbowałem tłumaczyć, ale nie pozwolił mi skończyć.
- Włóż więcej piwa do lodówki. Następne mają być zimne – wydał mi polecenie i otworzył zawleczkę.
Pił prosto z puszki, patrząc na mnie uważnie i bez skrępowania. Z kolei ja nie pozostawałem mu dłużny i patrzyłem jak miarowo poruszała się jego grdyką. Smakowało mu moje piwo.
Otarł usta.
- Coś ci się nie podoba? – spytał, ale w jego tonie nie było agresji, może normalnie był zainteresowany moją opinią na zaistniałą sytuację.
- Nie, skądże! – zaprzeczyłem. – Wszystko jest ok! Mogę ci jeszcze w czymś pomóc?
Uśmieszek, jakim mnie poczęstował, był bardzo ironiczny.
- Pieprzysz! Gdybyś nie był ofermą, to byś mnie zabił.
Byłem oburzony jego posądzeniem. Ale nic nie powiedziałem. Co mogłem zrobić, skoro nic ode mnie nie zależało.
- Pieprzyć jedzenie! - rzucił jakby od niechcenia. - Gdzie jest twoja kobieta? – padło kolejne pytanie.
Poczułem chłód na karku. W momencie się spociłem. Dłonie miałem mokre i zimne jak wyciągnięta z przerębli ryba. Wtedy chyba tak naprawdę zacząłem się bać. Z drugiej strony tylko pytał. „Może po prostu jest ciekawy?” – tak pomyślałem; wiem, jestem naiwnym dupkiem.
Kolejne łyki piwa. Odjął puszkę od ust.
- Ty nie pijesz?
Pokręciłem głową.
- Nie przed obiadem… - wyjaśniłem.
Znów jego drwiący uśmiech.
- Masz staroświeckie zasady…
Wzruszyłem ramionami.
- Dobra. Pożartowaliśmy. Gadaj, gdzie jest twoja kobieta! – zmienił ton.
Starałem się nie dać po sobie poznać, jak bardzo się boję.
- Już ci raz mówiłem, nie mam kobiety…
Spoważniał.
- Masz mnie za idiotę? – powiedział i spoliczkował mnie. Szybki był, skurwiel.
Właściwie nawet nie poczułem bólu, to był taki dyscyplinujący policzek, który miał mnie jedynie rozmiękczyć. Gdyby chciał mi zrobić krzywdę, zrobiłby to.
- W łazience są różowe ręczniki i dwie szczoteczki do zębów, a na parapetach zadbane kwiaty. Zresztą w całym domu widać ślady kobiety, i czuć ją tu.
Zmrużył oczy i jednocześnie rozszerzyły mu się dziurki w nosie, niemal widziałem, jak wciąga powietrze ze śladami zapachu Barbary.
- Opuściła mnie…
- I nie wzięła rzeczy?
Błyskawicznym ruchem chwycił mnie za gardło.
- Nie graj ze mną w wiesz co…!
Zabrakło mi tchu. Chyba lekko mnie uniósł. Dla każdego faceta to nie jest miłe doświadczenie. Już tego doświadczyłem, a i tak nie przywykłem.
- Postaw mnie – wydusiłem. – Proszę…
Puścił mnie, a ja upadłem. Nachylił się nade mną i patrząc mi prosto w oczy swoimi błękitnymi niczym greckie niebo źrenicami wycedził:
- Obrażasz moja inteligencję! Masz mnie za idiotę? Przecież cię znam i wiem o tobie wszystko. Wiem, kiedy przestałeś lać w gacie, kiedy przestałeś się brandzlować i ile piw wypijasz każdego dnia, także przed obiadem! Łachudro, nie jesteś pierwszym, którego mam pod opieką. Wiem jak się z takimi jak ty, cwaniaczkami z miodem w uszach, obchodzić.
Wciąż leżałem, on tymczasem wyprostował się i stanął mi prawą nogą na klatce piersiowej, dokładnie w tym miejscu, gdzie najbardziej boli.
- Mogę cię zabić w trzy sekundy…. – wymamrotał z obrzydzeniem.
- Potrzebujesz do tego aż trzech sekund?! – pozwoliłem sobie na sarkastyczny ton.
- Nie, wystarczą dwie, jedna na zamach, druga na ukatrupienie… Trzecia to byłoby już bezczeszczenie zwłok! – ryknął śmiechem.
Nie skomentowałem jego ponurego poczucia humoru. Jeszcze chwila jakiegoś zawieszenia, zatrzymania akcji i sprawy zaczęły wracać do normy.
On zdjął ze mnie nogę, wyciągnął dłoń i pomógł mi wstać.
- Dzięki – rzuciłem strzepując kurz z ubrania. On otrzepał mi plecy.
- I jak było? Zadowolony jesteś ze mnie? – zapytał.
Liczył, że go pochwalę. Ale przecież zasłużył na pochwały, więc dlaczego miałem mu ich szczędzić.
- Byłeś świetny! – potwierdziłem.
Uśmiechnął się. Spoważniał i palcem wskazującym prawej dłoni pokazał górę.
- Ale jemu nic nie mówimy, dobrze? On nie lubi…
Tym razem to ja nie dałem mu skończyć.
- To się rozumie samo przez się. Biorę to na siebie i na swoją wolną wolę.
Znów się uśmiechnął.
- Masz specyficzne poczucie humoru – powiedział – Lubię z tobą pracować.
Odprowadziłem go do drzwi.
- Masz dziś wolne. Skocz na dziewczynki, zagraj sam ze sobą w statki, nalej wrzątku do wanny i utop w nim swojego sąsiada, tego, co to dzień w dzień leje swoją żonę, przez co nie możesz się wyspać... A jutro bądź jak zwykle o wschodzie, bo będziemy kontynuować. I tak co dzień, aż do skutku.
- A jaki będzie skutek?
- Nie wiem, poznam skutek po przyczynie.
Nim wyszedł, jeszcze raz na mnie popatrzył, jakby z niedowierzaniem pokręcił głową i rzekł na pożegnanie:
- Myślisz, że jakby co, to ci to w czymś pomoże?
- Wiem, że nie zaszkodzi.
Patrzyłem jak odchodził lekkim krokiem. Dziwne, wyglądał jak każdy z nas, a nie był nikim z nas. Miał mnie strzec, jak oka w dupie i – przyznaję - był w tym dobry, bo wiedział, że musi mnie strzec przede wszystkim przede mną samym. A potem zamknąłem drzwi i wyjąłem z kieszeni komórkę. Musiałem wykonać ostatni telefon. Gdzie dzwoniłem? A co was to obchodzi! Bywa, że i od operatora naszej sieci komórkowej dowiemy się czegoś cennego.
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości