„Naprawdę nie możemy wiedzieć,
czy nie przebywamy teraz w domu wariatów”
Georg Christoph Lichtenberg
- Pan zwariował?!
Policjant patrzył na K. z płynącym z dobrego serca współczuciem, pomieszanym z lekkim rozbawieniem.
K. ochoczo się z nim zgodził.
- Tak, oczywiście. Mam pan posterunkowy rację. Pan dobrze wie, pan mnie zna i pan widzi, że ze mną nie jest wszystko w porządku, więcej, że ze mną jest bardzo źle. Niech im pan to powie, niech pan zaświadczy, jak ze mną jest naprawdę, bo ja już nie mam sił. Co mam więcej zrobić, żeby oni zrozumieli, gdzie jest moje miejsce?! Mam zrobić coś złego?!
Gdy K. mówił, policjant poprawiał się na krześle. Nie było wygodne, ale musiał na nim siedzieć, bo to było jego przydziałowe krzesło, wpisane na stan, z wymalowanym białą farbą na brzegu oparcia numerem ewidencyjnym. Kiedy K. skończył, posterunkowy machnął ręką.
- Nie, lepiej niech pan nie robi nic złego, bo wtedy zamiast tego miejsca, gdzie pan tak usilnie stara się dostać, trafi pan za kratki. A tam pan chyba nie chce się znaleźć? Wie pan, co się tam dzieje...? – niejasno pogroził.
- Wie pan co, panie posterunkowy, mnie już jest wszystko jedno. Chyba nawet w wiezieniu jest lepiej niż tu, na tej rzekomej w o l n o ś c i – ostanie słowo wymówił przeciągle i z takim obrzydzeniem, że nawet posterunkowemu zrobiło się niedobrze.
Policjant, w randze posterunkowego, Mikołaj Kowalczyk, lat 30, 4 lata nienagannej służby, podrapał się po rudym jak wiewiórka wąsie.
- Który to już raz pana ujęliśmy?! – spytał zrezygnowany.
- Piąty, panie posterunkowy.- skwapliwie podpowiedział K.
- No to mamy mały jubileusz... – pozwolił sobie na żart policjant. Ale K. się nie zaśmiał.
Policjant popatrzył na K. z lekkim wyrzutem, bo liczył na inną reakcję. „No tak, ten facet jest już na takim etapie wyczerpania emocjonalnego, gdy człowieka już nic nie śmieszy." K. był mężczyzną w średnim wieku, z dokumentów wynikało, że skończył 45 lat, i do niedawna pracował na posadzie urzędniczej w gminie; nie miał żony, ani dzieci. Przed kilku laty popłynął finansowo, bo zainwestował w nieruchomości. Ceny, jak wiadomo, spadły na mordę, a po uiszczaniu odsetek od kredytów i bieżących opłat nic mu nie zostawało, a długi i tak rosły. Tylko na wódkę mu starczało, ale, jak wiadomo, mężczyźni na alkohol zawsze znajdą kilka groszy, bo przecież wódka, to jest najważniejsza rzecz w życiu zestresowanego faceta, który wydatki na nią uważa za tzw. sztywne koszty, czyli takie, które należy uiścić w pierwszej kolejności. Tak więc K. zaczął pić. A jak już zaczął, to się w tym piciu, wiadomo, zupełnie zatracił. Bywało, wysikał się pod średniowiecznym murem miejskim gorsząc stare kobiety, albo nockę spędził na ławce w parku miejskim, tarmoszony przez patrol straży miejskiej, który nie kierował sprawy do sądu, bo funkcjonariusze znali K. i z dobrego serca szli mu na rękę. Do czasu, gdy zjawisko się nasiliło i następowała niemal codzienna recydywa. W końcu nie wytrzymał szef, znaczy burmistrz i K. zredukowali... A ten nawet specjalnie nie protestował. Tak, historia K, nie była specjalnie oryginalna, policjant znał takich wiele; niemal wszystkie kończyły się podobnie, nasileniem choroby alkoholowej, przymusowym leczeniem, potem schroniskiem dla bezdomnych, a w dalszej perspektywie grobem ziemnym na cmentarzu komunalnym. W przypadku K. znalazły się wszakże elementy były oryginalne, które nakazywały traktować jego przypadek, jako wyjątkowy i przez to interesujący.
- Naprawdę uważa pan, że tam jest lepiej?! Zdziwiłby się pan, gdyby pan wiedział jak tam jest naprawdę... – zaczął tłumaczyć.
K. nie chciał tego słuchać.
- Pan zna, panie posterunkowy, moją sytuacją. Ja jestem zdesperowany. Będę szczery z panem, ja długo im się, tym tam, za murem, przyglądałem, nim podjąłem decyzję. Oni mi... – szukał słowa – zaimponowali, tak, dobre słowo, zaimponowali mi olimpijskim spokojem. Kiedyś się zastanawiałem, co o oznacza olimpijski spokój? Przecież właśnie na olimpiadzie powinny być największe nerwy, toż to najważniejszy start dla sportowca?! Jak można być wtedy spokojnym?! Teraz wiem, o co chodzi. Chodzi o olimpijskie złoto w spokoju! Naprawdę długo im się przyglądałem, tym zamkniętym. Pan sobie nie zdaje sprawy, jacy oni są szczęśliwi. Oni nic nie wiedzą o tym parszywym świecie, o tej parszywej, gnijącej rzeczywistości. Nic nie wiedzą, nie chcą wiedzieć i nie muszą wiedzieć. . Ja im najbardziej zazdroszczę właśnie niewiedzy. Ja sobie oczywiście zdaję sprawę, że już jestem tym naszym światem, że tak powiem, skażony. Wiem, będzie mi ciężko o olimpijski, czyli mistrzowski spokój, ale nawet nie olimpijski, zwykły spokój, który – jestem tego niemal pewien – byłbym w stanie osiągnąć, to już byłoby coś. Byłbym uratowany. Inaczej zwariuje! I pewnie zrobię coś, co już nie będzie zwykłym szaleństwem, jakiego doświadczam, ale coś złego, pierwotnego, nie chcę straszyć, bo kodeks znam i wiem, co to są groźby karalne, ale ja walczę w tym momencie o swoje ocalenie. Ocalenie mojego człowieczeństwa, które chce mi się odebrać, co aj mówię, które mi odebrano!
Policjant chciał w tym momencie wtrącić kontrapunkt, celnie punktujący błąd logiczny w wypowiedzi, że nie można ocalić czegoś, co już zostało unicestwione, ale K. nie dawał sobie wejść w zdanie.
- Nienawidzę tego kraju… Źle, nie to chciałem powiedzieć, kraj jeszcze obleci, ale ludzie, ludzie tym krajem rządzący, ci, którzy rządzą teraz, ci, którzy rządzili przedtem i ci, którzy będą rządzić w przyszłości, oni wszyscy mnie zawiedli. Oni mnie wykorzystali, a później zniszczyli, zgnietli, jak kartkę papieru i wyrzucili do kosza. Nikt mi nie chce pomóc. Z całym szacunkiem dla pana pracy, panie posterunkowy, wiem, pan tylko wykonuje swoją robotę, ale ja to muszę powiedzieć – instytucje naszego państwa działają głównie po to, by gnębić obywateli tego państwa. Mam więc dość tego państwa i jego instytucji. Mam dość urzędów, które szukają dziury w całym, choćby najdrobniejszych potknięć obywateli, by ich potem z satysfakcją rozgnieść obcasem. Już nie mogę słuchać polityków, których czcze obietnice obrażają moją inteligencje. A najbardziej mam dość bierności obywateli tego kraju, tego pochylenia karku i obcierania rękawem plwocin z twarzy, w którą pluje nam kto chce. Żyjemy w kraju, który się uwziął na nas, własnych obywateli i chce nas wykończyć, a ludzie siedzą po domach, zamiast powiedzieć „dość”, wyjść na ulice i ruszyć na sejm, senat, pałac prezydencki, by ruszyć z posad tę bryłę świata, która w istocie jest zaschniętym gównem. Powinniśmy się zbuntować, pan też, panie posterunkowy nie powinien stać z boku. Wie pan, w naszej sytuacji, bezczynność to zdrada, zdrada samego siebie. Teraz to może i pana nie dotyczy, ma pan pracę, osiągnął pan małą życiową stabilizację, ale to się zmieni. Powiem więcej, to jest iluzja, w której pan tkwi, tak jak ja tkwiłem latami i tkwi cały ten ślepy i głupi naród. Ale to się skończy, gdy ludzie przejrzą na oczy i wylegną na ulice, by przegnać w siną dal tę naszą - za przeproszeniem – klasę polityczną. Nikogo nie oszczędzając. Nie wiem, może powinniśmy ustanowić monarchię albo anarchię? Tak, albo jeden ustrój, albo drugi, do wyboru, bo prawda jest taka, że demokracja w wydaniu polskim się nie sprawdza. Kiedyś oglądałem film o systemach politycznych w krajach ameryki łacińskiej. Był czas gdy nam obiecywano budowę drugiej Japonii, w najgorszym wypadku drugą Koreę Południową, a my mamy drugi Honduras albo Ekwador, albo nawet trzecią Panamę.
K. na chwilę zamilkł, jakby sam nie wiedział czy ma mówić dalej czy też uznając, że to już jest odpowiednia pora, przejść do błagań i ubolewań. Jednak zawahanie minęło i wnet kontynuował wywód.
- Wiem, myśli pan, iż sam sobie przeczę, bo jednocześnie nawołuję do buntu, a z drugiej chcę się ukryć przed rzeczywistością, pośrednio z niej nawiać. I tak i nie. Duszę się w tym kraju i marze o buncie, ale, co przyznaję z bolącym sercem, nie mam w sobie dość sił, by ten bunt zainicjować. Inne wyjścia również nie dla mnie; osiągnąłem nazbyt zaawansowany wiek, więc ciężko mi myśleć o emigracji; poza tym nawet gdyby mi się udało wyjechać, to bym się już nie zaaklimatyzował w nowej rzeczywistości. Poza tym czy mam pewność, że gdzieś jest rzeczywistość, która by mi odpowiadała? Za duże ryzyko, żeby sprawdzać w ciemno. Ale, wie pan, dziwię się młodym, takim jak pan, którzy tu jeszcze zostali. To czyste szaleństwo i nieodpowiedzialność! Was, którzy moglibyście, a jeszcze stąd nie wyjechali, gorzej, nie zamierzacie wyjechać, powinno się pozamykać w takim miejscu, do którego ja chcę się dostać. W ogóle wszystkich, którzy tu siedzą z własnej nieprzymuszonej woli, a nie mają znajomości, i nie załapali się na konfitury z ukrytego przed innymi źródła...
Kolejne zawahanie K. wykorzystał posterunkowy, mówiąc: - No dobra, powiedzmy, że mnie pan przekonał, jak tu, na wolności, jest źle. Szczerze panu powiem, mnie też się wiele rzeczy nie podoba. Mógłbym wymieniać to, co mi się nie podoba, chyba nawet dłużej od pana, ale ja się nie staram dostać tam, gdzie pan, bo nie widzę w tym miejscu, do którego mury pan tak usilnie stara się sforsować, nic pociągającego... Chce pan żyć w zamknięciu, w odseparowaniu od n o r m a l n e g o świata, pod przymusem, przestrzegając regulamin, który będzie ograniczy do minimum pańską wolność osobistą?! Zapewniam, że tam nie będzie miał pan pola do popisu dla ewentualnego buntu, bo tam bunt jest z gruntu nieskuteczny, gdyż oni nie są tak pobłażliwi, jak ja! Naprawdę pan tego chce? Chodzenia w kółko, zamykania w pomieszczeniach bez okien, bez wyjścia…
K. aż klasnął w dłonie. Oczy mu się zaświeciły.
- Tak, właśnie, tego chcę, chcę żyć w odseparowaniu od świata! Na cholerę mi okna, skoro nie widzę dla siebie perspektyw. Na co mi drzwi, skoro jestem w sytuacji bez wyjścia. Męczcie się dalej z tym światem sami – beze mnie. Proszę bardzo, chcecie, to męczcie się z rzeczywistością, którą stworzyliście. Mnie do tego nie zmusicie. Wysiadam z tego tramwaju na stacji szaleństwo.
- Jak widzę, żadne argumenty do pana nie trafiają. Uparł się pan i tyle. Idą lepsze czasy, coś drgnęło w gospodarce, handel zagraniczny rośnie, za to przestało rosnąc bezrobocie, koniuktura się poprawia - policjant choć niezbyt wierzył, że przekona K., to jednak, jak każdy, liczył na cud. Ale cudu nie było. K. chyba czytał mu w myślach.
- Panie posterunkowy, pula cudów w tym kraju wyczerpała się w 1989 r. Lepiej nie będzie, najwyżej będzie tak samo źle. A i to ekonomiści, banda niedouków i kabotynów, uznają za sukces. W przyszłym tygodniu będą mnie licytować, komornik odbierze mi ostatnią rzecz, jaka mi została - maleńkie mieszkanie po rodzicach; trafię na bruk. Myśli pan, że wtedy ten świat zyska w moich oczach? Zacznę go bardziej akceptować, gdy będę zmuszony głębiej go doświadczać, czyli pod postacią deszczu, śniegu, chłodu, lub skwaru i duchoty?! A tam, proszę pana, tam jest spokój. Ja im się długo przyglądałem, wspinałem się na drzewo i zerkałem przez mur. Patrzyłem i oczom nie wierzyłem, że można żyć w takiej równowadze. Nic z zewnątrz do nich nie dociera, nic ich nie rozprasza, mogą się skupić na tym, na czym im najbardziej zależy, na śpiewie trznadla, na fakturze kory jesionu czy brzozy, wreszcie na sobie, na odbudowie kruchej struktury, jaką jest nasz wewnętrzny świat. Nam się zdaje, nam się wmawia, że jesteśmy bogami, albo prawie równi bogom, bo na ich podobieństwo stworzenie, ble, ble, ble! My nic nie możemy, sami sobie nie możemy pomóc, ani zapewnić spokoju ducha. Jacy z nas bogowie?! Dupy wołowe jesteśmy, nie bogowie! – krzyknął na koniec.
Policjant od dłuższego czasu czuł się jak dupa wołowa, sprowadzony do roli biernego słuchacza, tak więc K. trafił w sedno. Wszelako owym celnym strzałem nie zakończył wypowiedzi.
- Pan tak ładnie mnie słucha. Z wyrozumiałością, którą można pomylić z pobłażliwością. A to mnie wnerwia, bo pobłażliwość jest dla mnie gorsza od faszyzmu i komunizmu razem wziętych. Musze zmyć z pana oblicza ten grymas, który mi się nie podoba. Zmyję go pytaniem: miał pan kiedyś kłopoty ze skarbówką, albo z bankami?!
- No, mam kredyt hipoteczny... – jąknął policjant, prywatnie mąż i ojciec dwuletniej Patrycji.
K. zamilkł. Patrzył na posterunkowego Kowalczyka z troską, jak na kogoś mu równie bliskiego, jak brat.
- Dużo....? – docisnął.
- Lepiej niech pan nie pyta. Wystarczy, jak ja się martwię i codziennie kilka razy zaglądam do tabeli z kursami walut...
- I co? Nie ma pan czasami ochoty rzucić tego wszystkiego?! Niech pan przyzna! Tak, z ręką na sercu, czy ta sprawa nie leży panu na wątrobie? Nie ma pan ochoty – nie mówię, ze zawsze, ale od czasu do czasu – zostawić tego wszystkiego? – teraz już dociskał posterunkowego kolanem.
- Nawet jeśli mam, to panu nie powiem, bo raz, jestem na służbie, a jako policjant, na służbie, nie mogę namawiać do działań anarchizujących nasze życie społeczne. Gdyby wszyscy wszystko rzucili, pracę, to kto robiłby na nasze emerytury?! A dwa...
K. nie pozwolił na drugi argument.
- Jakie emerytury, pytam, jakie?! Nie będzie żadnych emerytur! Kto na to da pieniądze?! Te rządy nieudaczników, potrafiących tylko podnosić progi zadłużenia budżetu?! Oni nie mają jednego pomysłu na rozkręcenie gospodarki! A wie pan, co jest najgorsze?! Że oni się uważają za liberałów. To są żarty z pogrzebu! Zrozumiałbym, gdyby komuniści zadłużali i rozkradali nasz kraj, od stu lat, gdy tylko mogą, robią to z upodobaniem tam, gdzie dochodzą do władzy, no ale żeby to robili politycy uważający się za liberałów, to mi się w głowie nie mieści! Ich, ich też powinno się wsadzić do miejsca odosobnienia i pilnować, bo są zagrożeniem, prawdziwym zagrożeniem dla państwa, nie tak jak ja i mnie podobni, którzy państwu w niczym nie zagrażamy. Ale oczywiście nikt tego nie zrobi... Wszyscy stąd uciekną, albo pogrążą się w marazmie czy wewnętrznej emigracji, a ci będą się tuczyć na krzywdzie narodu, dzielić ludzi, zamiast zasypywać podziały w społeczeństwie... I nie ma dla nas nadziei, bo ci, co po nich przyjdą, nie są lepsi, ani gorsi, są tacy sami. Oni się dawno umówili, że podziela się władzą. Raz jedni rządzą, a drudzy wieszają na nich psy, a potem jest na odwrót. O, w tej jednej kwestii – nie to, co w gospodarce - udało nam się, Polsce, papudze narodów, kogoś wielkiego podrobić, Amerykę, gdzie rządzą raz republikanie, raz demokraci. Tylko którzy u nas to republikanie, a którzy demokraci?!
Policjant miał już dość szaleńca. Ta piosenka nie miała puenty a tym samym końca..
- No tak, znowu się pan rozkręca... – posterunkowy ostentacyjnie popatrzył na zegarek. – Do diabła, już tak późno!
Minęła dziewiątej.
- Dobra. – policjant uderzył dłońmi o blat biurka. - Wypuścimy pana, ale to będzie ostatni raz. Umawiamy się, że następnego nie będzie. Jeśli jeszcze raz będzie się pan próbował dostać do Placówki Lecznictwa Psychiatrycznego, Odwykowego i Neurologicznego w Odorkowie, nieważne, powietrzem czy wodą, po ziemi czy podkopem, to sprawa trafi do sądu, który – jestem o tym przekonany - nie będzie się z panem cackał. Proszę o tym pamiętać...
K. spoglądał na posterunkowego z przerażeniem. Miał mocno zaciśnięte usta, a w oczach łzy. Tak, to był moment, kiedy K. musiał uderzyć w inny ton.
- Niech mnie pan nie wypuszcza! Błagam, niech mnie pan skieruje na powtórne badania. Teraz już się uda. Mówię panu, zapewniam pana, mnie się pogorszyło. Nie jestem normalny. Przecież normalny człowiek nie zachowuje się tak, jak ja?! Normalni ludzie są ze wszystkiego zadowoleni. Chwalą polityków i ich rządy, cieszą się z sytuacji gospodarczej, z pozycji Polski w Europie i świecie...
Nie skończył. Policjant nie miał pewności czy K. nie mówił tego, co właśnie powiedział, ironicznie. Zaskrzypiało krzesło, gdy nachylił się nad K.
- Nie mógł pan tak gadać podczas ostatnich badań?! Wtedy byłaby szansa na to wytęsknione przez pana przymusowe leczenie w psychiatryku. – doradził szeptem posterunkowy.
- Tak pan myśli?! – zadumał się K.
Policjant jeszcze ściszył głos.
- Proszę się zastanowić nad swoim zachowaniem. Radzę panu po starej znajomości. Strategia, którą pan obrał, jest nieskuteczna. Chyba się pan już o tym dostatecznie przekonał. Trzeba więc ją zmienić. Pan chodzi, narzeka, piekli się, strofuje, wyklina i myśli, że dzięki temu umieszczą pana w domu wariatów, gdzie będzie pan sobie żył jak pączek w maśle. Panie, wszyscy chodzą i narzekają, wielu obywateli jest bardziej sfrustrowanych od pana, gdyby wszystkich takich zdegustowanych rzeczywistością i naszym rządem kierować na leczenie psychiatryczne, to taniej by wyszło otoczenie Polski murem i utworzenie z tych „normalnych” – nie wiem, czy by ich starczyło? – oddziałów wartowników. Zrozumiał pan już swój błąd? Czy to przekracza możliwości pana percepcji?!
K. aż sobie usiadł. Przed chwilą, choć mówił, co mówił, to jednak był w ferworze, o coś walczył, teraz poczuł się stary, zmęczony i zrezygnowany. Tak już się przyzwyczaił do roli ofiary, że proponowana przez policjanta wolta zdała mu wyzwaniem ponad jego siły. Nie był przygotowany do zmiany metody oporu.
- To byłaby zdrada samego siebie... – wyszeptał bardziej dla swoich uszu niż posterunkowego.
Policjant wzruszył ramionami. „Kur… , a co mnie to obchodzi? Zrobi co uzna za stosowne” – irytował się w myślach. Naraz zrobił się zły na siebie, że „sprzedał” metodę, z której sam mógłby skorzystać, gdyby - nie daj Bóg! - sytuacja tego wymagała. „Kto wie, kiedyś coś tak sprytnego mogłoby się przydać” – uzmysłowił sobie. W swoim przekonaniu zrobił głupotę; niejako zjadł zapasy na czarną godzinę, nawet więcej, dał je komuś do zjedzenia.
- To ja już sobie pójdę... – powiedział zrezygnowany K.
Ale kto go tam wie, co mu się roiło w głowie.
– Rozumiem, że mogę wyjść...
- Tak. Proszę iść – potwierdził policjant.
W drzwiach K. odwrócił się, patrząc posterunkowemu prosto w oczy, powiedział:
- Pan wie, co ja teraz zrobię...
- Wiem – pokiwał głową policjant.
To prawda, wiedział.
- To zazdroszczę, bo ja nie wiem... – skrzywił się K. i wyszedł na pastwę samotności i nocy pełnej niepotrzebnie świecących gwiazd.
Byłem cieciem na budowie, statystą filmowym, ratownikiem wodnym, ogrodnikiem, dziennikarzem itp. Obecnie "robię w sztuce". Nie oczekuję, że zmienię świat; problem w tym, że on sam, zupełnie bez mojego wpływu, zmienia się na gorsze. Mrożek pisał: "Kiedy myślałem, że jestem na dnie, usłyszałem pukanie od spodu". To ja pukałem! Poprzedni blog: http://blogi.przeglad.olkuski.pl/nakrzywyryj/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości