Jest w polskiej tradycji dobra zasada, by o – ile to możliwe – o zmarłych mówić dobrze lub wcale („ciszej nad ta trumną”). Powodowany tą zasadą – zmarłych niech ocenia Bóg, nie my, którzy pozostaliśmy – w kontekście śmierci Waldemara Chrostowskiego, kierowcy księdza Jerzego Popiełuszki, zamierzałem milczeć. Ani skala kłamstw, podłości ani brednie medialnych łgarzy z GW na czele, ani gloryfikowanie nieszczęsnego kierowcy, przez ostatnie dwa tygodnie nie zmieniały mojego postanowienia. A jednak każdy ma jakąś tam swoją granicę odporności. Poznałem swoją, gdy dowiedziałem się, że jutrzejsza, pożegnalna, Msza Święta Waldemara Chrostowskiego ma zostać odprawiona w kościele Świętego Stanisława Kostki – parafii i ziemskim miejscu spoczynku Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki, którego Waldemar Chrostowski – takie są, niestety, fakty – zdradził. Mając świadomość, że prawda o morderstwie księdza Jerzego Popiełuszki, najgłośniejszej i najbardziej tajemniczej zbrodni PRL, jest absolutnie kluczowa dla poznania w prawdzie najnowszej historii Polski i zrozumienia także tego, co dzieje się obecnie, wiem, że nie mogę – nie mam prawa! – milczeć. Przeciwnie: za swój obowiązek uważam przedstawienie faktów – choćby skrótowo – bo te należą się Męczennikowi naszych czasów, Księdzu Jerzemu, tym wszystkim, którzy Go pamiętają, ale także ludziom żyjącym tu i teraz, w obecnej rzeczywistości, dla zrozumienia której fakty te są dużo ważniejsze, niż wielu mogłoby się wydawać.Oto skrótowy zapis zaledwie drobnego fragmentu zapomnianego śledztwa, które jest nie tyle jest historią, co czymś, co wciąż trwa. 31 sierpnia 1987 mecenas Edward Wende, występując w imieniu Waldemara Chrostowskiego zawarł z kiszczakowskim Ministerstwem Spraw Wewnętrznych ugodę opatrzoną klauzulą najwyższej tajności. Jej przedmiotem były wydarzenia z 13 i 19 października 1984, związane z uprowadzeniem księdza Jerzego. „Poszkodowany przyznaje, że wyłączną odpowiedzialność za wyrządzoną mu krzywdę ponoszą osoby skazane wyrokiem sądu Wojewódzkiego w Toruniu w dniu 7 lutego 1985 roku. Skarb Państwa – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych mając na uwadze, iż czyn oskarżonych godził nie tylko w zdrowie poszkodowanego, ale i w interes Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – a zwłaszcza w bezpieczeństwo wewnętrzne oraz to, że wobec długotrwałych kar pozbawienia wolności nie będą oni w stanie zaspokoić słusznych żądań W. Chrostowskiego postanawia, kierując się pobudkami humanitarnymi, wynagrodzić powstałą szkodę ze środków budżetowych. Skarb Państwa – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oceniając charakter obrażeń ciała poszkodowanego, stopień uszkodzenia przedmiotów osobistego użytku oraz rozmiar wyrządzonej mu krzywdy, zmniejszającej możliwości zarobkowe oraz widoki powodzenia na przyszłość, zobowiązuje się wypłacić, a pełnomocnik Waldemara Chrostowskiego przyjąć tytułem odszkodowania łączną kwotę 1 650 000 zł, z tym, że zaspokojenie roszczenia obejmuje: zadośćuczynienie 600 000 zł, odszkodowanie za straty materialne spowodowane wypadkiem, w postaci zniszczonych przedmiotów, utraconych dochodów i kosztów dożywiania 250 000 zł, odszkodowanie jednorazowe w miejsce renty wyrównaczej 800 000 zł, ogółem 1 650 000 zł. Pełnomocnik adwokat Edward Wende w imieniu poszkodowanego Waldemara Chrostowskiego oświadcza, że wypłacona mu kwota stanowi pełną rekompensatę za wyrządzoną szkodę oraz zrzeka się dalszych roszczeń z tytułu obecnych, jak i mogących się ujawnić w przyszłości następstw zdarzeń z dnia 13 i 19 października 1984 roku zarówno w stosunku do Skarbu Państwa jak i sprawców przestępstwa”. Niezwykłe to zobowiązanie, podobnie jak sama ugoda. Było coś niepojętego w decyzji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, łamiącego wszelkie obowiązujące wówczas kanony postępowania, czyli wyrażającego zgodę na wypłatę gigantycznego na owe czasy odszkodowania (ówczesna pięcioletnia średnia pensja statystycznego Polaka) w dodatku przedstawicielowi wrogiej opozycji. Jednak jeszcze bardziej niezrozumiały był fakt, że ugodę zaakceptował Waldemar Chrostowski, bohater i jedyny świadek zbrodni na księdzu Jerzym – ugodę, której treść raz na zawsze miała zamknąć dociekanie, co naprawdę wydarzyło się tragicznego wieczora 19 października 1984 roku. Przez wiele lat – aż do opublikowania mojej książki „Kto naprawdę Go zabił?” w 2005 – zobowiązanie Waldemara Chrostowskiego, pieczętujące oficjalną wersję zdarzeń, pozostawało opatrzone klauzulą najgłębszej tajemnicy.Jak wyjaśnić tę ugodę? Dlaczego mecenas Edward Wende nigdy nie ujawnił jej treści. Dlaczego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych obwarowano ją klauzulą „Tajnne"? Najprościej byłoby uznać, że zainteresowani kierowali się „pobudkami humanitarnymi”. Czy jednak w PRL możliwa była taka wspaniałomyślność? Nie uwierzy w to nikt, kto poznał metody działania MSW w Polsce Ludowej. Utajnione dokumenty, do których dotarli prokuratorzy IPN, wskazują jednoznacznie, że prawda jest znacznie bardziej skomplikowana. Decyzja Ministerstwa Spraw Wewnętrznych to element logicznej, konsekwentnej i przebiegłej gry. Gry, w której stawką było nie „tylko” ujawnienie prawdy o najbardziej tajemniczej zbrodni PRŁ. Gry, która zaczęła się na długo przed zamordowaniem kapelana „Solidarności” i która dotąd nie została zakończona. Zgromadzone przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego i jego zespół śledczy zeznania bliskich współpracowników i rodziny księdza Jerzego wskazują, że jego kierowca – niczym doktor Jekyll i mister Hyde – miał dwie twarze. Jako doktor Jekyll był „człowiekiem księdza”, towarzyszącym mu wszędzie ochroniarzem, kierowcą i powiernikiem. Jako mister Hyde – jak wynika z dokumentów i relacji świadków – prowadził perfidną grę i tylko udawał przyjaciela księdza Jerzego, którym w rzeczywistości nie był. A skoro nie był tym, za kogo uchodził, to kim był naprawdę? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się do feralnej nocy z 19 na 20 października 1984 roku, w trakcie której Waldemar Chrostowski miał dokonać brawurowego skoku z mknącego samochodu na betonową jezdnię. Niezależnie od opinii ekspertów, kwalifikujących możliwość wykonania takiego skoku w kategoriach mission impossible – dwie wizje lokalne z udziałem kaskaderów, którzy próbowali powtórzyć „bohaterski” skok Chrostowskiego, ale przy prędkości dwukrotnie mniejszej (!), w obu przypadkach zakończyły się długotrwałą hospitalizacją, gdy tymczasem rzekomy „bohater” strzasnął kurz i jakby nigdy nic, pobiegł przez siebie – prokurator Andrzej Witkowski i jego współpracownicy zdobyli twarde dowody, że przedstawiając okoliczności swej karkołomnej ucieczki w trakcie uprowadzenia księdza, Chrostowski nie mówił prawdy! Jednym z takich dowodów jest opinia Andrzeja Włochowicza, profesora Akademii Techniczno-Humanistycznej, biegłego sądowego z zakresu towaroznawstwa włókienniczego. Według relacji Chrostowskiego uszkodzenia marynarki, w którą był ubrany tragicznego wieczora, powstały w wyniku złapania za jej tył przez jednego z funkcjonariuszy SB, a następnie wskutek uderzenia o asfalt. Prokuratorzy IPN postanowili zweryfikować tę relację, poddając marynarkę specjalistycznym oględzinom. Profesor Włochowicz jednoznacznie wykluczył wersję Chrostowskiego. „W wyniku zadziałania siły zewnętrznej nastąpiło rozerwanie szwu bocznego. Następnie doszło do pęknięcia szwu środkowego i z wykorzystaniem ostrego narzędzia odcięto tylną połę marynarki. Siłą rzeczy nie mogło to nastąpić równocześnie, oba te zdarzenia przebiegały w różnym czasie. Odcięcie tej tylnej poły marynarki nastąpiło w wyniku użycia przedmiotu, narzędzia ostrego, którym mógł być nóż, żyletka, brzytwa i tym podobne przedmioty. Na tyle marynarki nie zaobserwowano śladów tarcia powierzchniowego. Rękaw lewy i rękaw prawy marynarki wykazują uszkodzenia spowodowane gwałtownym szarpnięciem oraz przecięciami ostrym narzędziem. Jest niemożliwe, aby przecięcia te mogły powstać w wyniku silnego ocierania o podłoże, między innymi o asfalt. Najprawdopodobniej przebiegło to w ten sposób, że najpierw doszło do przecięć ostrym narzędziem rękawa lewego i rękawa prawego marynarki, a dopiero następnie powstały przetarcia lewego i prawego rękawa marynarki w wyniku silnego ocierania o podłoże, którym mógł być również asfalt. Również do uszkodzeń rękawa lewego i rękawa prawego marynarki, spowodowanych gwałtownymi szarpnięciami, doszło przed zetknięciem się rękawów marynarki z podłożem. Uszkodzenia rękawa lewego i prawego marynarki spowodowane gwałtownymi szarpnięciami i przecięciami ostrym narzędziem nie mogły również powstać – co jest oczywiste w świetle tego, co już zeznałem – w wyniku zetknięcia z podłożem szorstkim, w tym z asfaltem” – stwierdził biegły sądowy. Na pytanie: „Czy uszkodzenia tyłu marynarki oraz rękawów prawego i lewego w postaci uszkodzeń spowodowanych gwałtownymi szarpnięciami i przecięciami ostrym narzędziem, mogły powstać w momencie wyskakiwania Waldemara Chrostowskiego z samochodu w miejscowości Przysiek, w tym na skutek złapania go za tył marynarki przez jedną z osób znajdujących się wewnątrz samochodu?” – profesor Włochowicz odpowiedział jednoznacznie: „uszkodzenia marynarki opisane w tym pytaniu nie mogły powstać w trakcie wyskakiwania Waldemara Chrostowskiego z samochodu w dniu 19 października 1984 roku w miejscowości Przysiek. Powyższe uszkodzenia z bardzo dużym prawdopodobieństwem powstały w innym czasie i okolicznościach”.Możliwości są zatem dwie: albo Waldemar Chrostowski, opowiadając o dramatycznym przebiegu swojej ucieczki z samochodu oprawców w październiku 1984 roku, od początku do końca kłamał, albo też profesor Andrzej Włochowicz, który w maju ubiegłego roku złożył zeznania w IPN, wydał opinię, która od początku do końca jest niezgodna ze stanem faktycznym. Jeżeli jednak przyjąć wersję drugą, to jak wytłumaczyć fakt, że identyczną opinię wydał dla IPN inny biegły sądowy, Teresa Szkuta? „Zgadzam się ze wszystkim, o czym zeznał w przedłożonym mi protokole przesłuchania biegłego z 11 maja 2004 roku, pan profesor dr hab. Andrzej Włochowicz. W całej rozciągłości przyłączam się do jego stwierdzeń, wniosków i opinii zawartych w treści tego protokołu przesłuchania biegłego. Nie mam niczego więcej do dodania w tej sprawie” – podała biegła. Jak ma się wersja Chrostowskiego w odniesieniu do tych szokujących informacji? Nijak. Pytania można mnożyć w nieskończoność. Dlaczego kajdanki, które rozpięły się Chrostowskiemu w trakcie skoku z samochodu, miały spiłowane ząbki? Dlaczego oprawcy spokojnie odjechali, chociaż mieli świadomość, że Chrostowski przeżył (Piotrowski widział, jak podnosi się z kolan), a to przekreślało możliwość ukrycia okoliczności zbrodni? Czy to przypadek, że latem 1984 roku, goszcząc u Józefa Popiełuszki, Waldemar Chrostowski opowiadał „jak wyskakiwać z pędzącego samochodu”: „należy zwinąć się w kłębek i nie stawiać oporu, być rozluźnionym, to wtedy nic się nie stanie”? Czy mimochodem kilka miesięcy przed tragicznym porwaniem kierowca mówił o swojej „specjalizacji”, czy też – jak podejrzewa brat zamordowanego księdza – „wygląda na to, że to było planowane”? Odpowiedzi na te pytania znajdują się w utajnionych dokumentach, do których dotarli prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej. 2 sierpnia 1984 Waldemar Chrostowski został zarejestrowany roku przez sekcję I Wydziału IV Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (SUSW) w Warszawie pod numerem 39785 jako zabezpieczenie operacyjne do sprawy operacyjnego rozpracowania o kryptonimie „Popiel”. Podstawą dokonania rejestracji przez jednostkę SB były informacje wskazujące na fakt, iż Chrostowski miał „kontakty z ekstremalnymi działaczami >Solidarności<”. Zasadniczym celem dokonania rejestracji było opracowanie planu rozpracowania Waldemara Chrostowskiego, co stanowiło etap wstępny do aktywnego wykorzystania go do sprawy o kryptonimie „Popiel”. Rejestracji dokonał porucznik Włodzimierz Fijał z IV SUSW, a od listopada 1984 materiały dotyczące osoby Chrostowskiego były w gestii pułkownika Edwarda Janczury, szefa powołanej w ramach MSW Samodzielnej Grupy Operacyjnej. (Miarą znaczenia tajnego współpracownika była ranga prowadzącego go funkcjonariusza – w tym przypadku bardzo wysoka). Nie wiadomo, jak przebiegało „rozpracowanie”, bowiem w grudniu 1989 roku teczka z materiałami dotyczącymi Waldemara Chrostowskiego podzieliła los tysięcy innych teczek i została zniszczona. Na trzeciej karcie ewidencyjnej dotyczącej kierowcy księdza Popiełuszki zachowała się jednak informacja, w której obok personaliów Waldemara Chrostowskiego podano także jego pseudonim operacyjny: „Desperat”. To, jak wynika z notatki IPN, bardzo ważna informacja. Wskazuje bowiem, że status zarejestrowanego uległ zmianie przez sam fakt nadania mu pseudonimu operacyjnego, co „w praktyce MSW odnosiło się wyłącznie do kandydata na tajnego współpracownika bądź tajnego współpracownika”! Opinie specjalistów w zestawieniu z wątpliwościami osób, które brały udział w oględzinach obrażeń kierowcy księdza Popiełuszki 19 października 1984 roku, dowodzą, że tylko dwa fakty przedstawione przez Waldemara Chrostowskiego w sprawie uprowadzenia księdza Jerzego są prawdziwe – data i miejsce porwania: 19 października 1984 roku w Górsku. Cała reszta to stworzona na użytek publiczny, wspierana przez potężną, niewidzialną siłę, mistyfikacja! CDN sumlinski.pl
Inne tematy w dziale Polityka