Na czym polega “ostentacja” w życiu publicznym i czy daje się pogodzić z dobrymi obyczajami demokratycznymi? Mój znajomy, którego bardzo lubię i szanuję, Janusz A. Majcherek opublikował niedawno (6 czerwca) w GW artykuł pt. „Dyskryminacja, ostentacja i obsesja” w którym postawił tezę, że tak samo, jak nie powinno się ostentacyjnie demonstrować swych przekonań religijnych w sferze publicznej, tak i nie powinno się manifestować swej orientacji seksualnej, np. poprzez kampanie typu „Niech nas zobaczą”. (Tekst Majcherka: http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,4228650.html)
Dla niektórych, samo porównanie obu tych „ostentacji” (potraktujmy przez chwilę to słowo czysto opisowo, bez intencji pejoratywnej) będzie bluźniercze i niedopuszczalne. Ja raczej odrzucam całą tezę Majcherka w obu jej częściach, zarówno „religijnej” jak i dotyczącej orientacji seksualnej. Nie uważam, by „ostentacja” – jako otwarte, czasem wręcz prowokacyjne okazywanie swych przekonań i swej tożsamości, tradycyjnie zamykanych w sferze prywatnej, była czymś dla demokracji zabójczym. Nawet wprost przeciwnie.
Napisałem na ten temat artykuł, który zapewne ukaże się niedługo w GW, więc odsyłam zainteresowanych do tego tekstu. Tu jednak chciałbym zająć się tylko jednym wątkiem tej dyskusji, a mianowicie, czy rzeczywiście „ostentacja” w publicznym okazywaniu swych wierzeń i przekonań religijnych jest niezgodna z nowoczesnym rozumieniem demokracji liberalnej.
Wydaje mi się, że nie. „Terytorialne” rozumienie rozdziału religii od życia publicznego – sprowadzające się do postulatu zamknięcia przejawów życia religijnego w prywatnej przestrzeni domów i świątyń – jest kontrowersyjne i rzekłbym anachroniczne. Odpowiada ono pewnej teorii społecznej, głoszącej tezę o postępującej i nieuchronnej sekularyzacji społeczeństw w państwach demokratycznych i o stopniowej redukcji publicznej roli religii. Ta teoria, dominująca jeszcze w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku, okazała się zasadniczo błędna: religia i religijność nie wykazały objawów erozji, ale wręcz przeciwnie, i to nie tylko w świecie muzułmańskim, ale także chrześcijańskim – przede wszystkim w USA, ale także w Europie Zachodniej. Wkroczyliśmy, jak powiada Juergen Habermas, w erę post-sekularyzmu.
Tej oczywistej konstatacji w teorii socjologicznej towarzyszyły przewartościowania w stosunku filozofii liberalnej do publicznej obecności religii. W ostatnich pracach Johna Rawlsa (na temat „rozumu pub licznego”), wspomnianego już Habermasa czy Jeremy’ego Waldrona, a więc czołowych filozofów demokracji liberalnej, nie ma już owej chęci (jeśli kiedykolwiek była) „terytorialnego” odgrodzenia religii od życia publicznego. Jeśli myślą przewodnią liberalizmu jest neutralność państwa w stosunku do religii, to dostrzega się, że obywatele, których pojmowanie dobra publicznego jest fundamentalnie ukształtowane przez przekonania religijne, nie powinni być traktowani gorzej niż ci, których wiara religijna łatwo da się zamknąć w sferze prywatnej, albo którzy nie wyznają żadnej religii.
Jak tego dokonać bez nieuprawnionego włączenia kościołów do życia państwowego - to oczywiście wielki dylemat. Jedno jest pewne: „terytorialne” rozgraniczenie nie jest możliwe i nie jest sprawiedliwe. Wiara religijna wielu ludzi realizuje się przez publiczne demonstrowanie swej religijności, przez wspólne przeżywanie duchowości w sferze publicznej i przez aspirację do przyciągania nieprzekonanych do swej religii, wyznania czy wiary.
Co więc zostaje z rozdzielenia religii i państwa? Oto drugie, obok „terytorialnego”. rozumienie rozgraniczenia sfery prywatnej i publicznej: treść prawa, obowiązującego wszystkich, winna być taka, by wspierały ją argumenty świeckie, a więc będące do zaakceptowania przez ludzi, nie podzielających określonej wiary religijnej. To rawlsowska koncepcja „rozumu publicznego”: skoro prawo ma być prawowite wobec wszystkich – ma mieć wobec wszystkich legitymację moralną, nakazującą przestrzeganie go przez wszystkich – musi być oparte na takich argumentach, które nie wynikają z dogmatów religijnych, będących, z definicji, domeną tylko niektórych obywateli. Tylko tak dziś, w dobie post-sekularnej, można sensownie rozumieć rozgraniczenie sfery prywatnej od publicznej, religii od państwa.
Inne tematy w dziale Polityka