13 grudnia 1981, godz. 7 rano. Dowiedziałam się o czymś strasznym, ale jeszcze nie nazwanym od księdza celebransa Mszy św. Ksiądz mówił na wstępie, że tej nocy zabrano z domów wiele osób i nie wiadomo gdzie teraz są. Po wyjściu z kościoła szłam ulicą w kierunku szkaradnego wieżowca zbudowanego w Krośnie dla MO. Przeszłam na drugą stronę ulicy i szłam za małym chłopcem niosącym wypchaną kolorową torbę plastikową. Musiały być to lekkie rzeczy, bo dziecko nie miało kłopotu z jej udźwignięciem. Szłam wolno, inaczej niż w inne niedziele, które spędzałam w tym mieście. Tempo nadawało to dziecko. Chłopiec doszedł do bramy i powiedział coś do milicjanta stojącego na posterunku przy wejściu na plac przed komendą MO. Słyszałam przechodząc instrukcję udzielaną chłopcu, aby mama pojechała z tymi rzeczami do Sanoka, a tam być może będzie musiała jechać gdzieś dalej, bo oni tu nie wiedzą nic, gdzie tata trafił.
Niedaleko od komendy są budynki średniej szkoły naftowej, w której mieścił się punkt konsultacyjny AGH. W holu był włączony telewizor przed którym zebrali się wszyscy obecni przybyli na zajęcia niedzielne – studenci i wykładowcy oraz portier. Zajęć już nie było. Wróciłam do Krakowa, a potem do Warszawy.
Druga wojna światowa oraz stan wojenny miały największy wpływ na moje życie osobiste i rodzinne. Nie muszę dodawać, że był to wpływ negatywny.
Wykształcenie techniczne, praca w zawodzie.
Do pisania na S24 namówił mnie wnuk Jędrzej.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura