Działo się to w Stalinogrodzie, a może jeszcze w Katowicach. W zawodowej szkole średniej, z prasówkami i odprawą przed lekcjami, pewnego dnia zwołano całą szkołę do holu aby pokazać nam zdrajców PRL. Pokazano nam wtedy Króla - młodego mężczyznę, który był hersztem bandy klasowej, knującej przeciwko władzy ludowej. Poinformowano nas, że właśnie rozwiązano jego klasę, jedną z klas maturalnych. W klasie tej uczyło się trzech panów z mojej miejscowości. Jeden był w obozie przez kilka lat (pewnie kopał węgiel w kopalni). Pozostali z wilczymi biletami z opóźnieniem podjęli naukę w innych szkołach.
Czym zawinili? Dojeżdżali do szkoły z różnych kierunków i z racji przyjazdu pociągów w różnym czasie, w klasie zbierali się stopniowo. Rozmawiali ze sobą. Komentowali zdarzenia domowe, a także polityczne, powtarzali wieści zasłyszane z RWE. Jeden z nich czytał pilnie Sztandar Młodych. Na marginesach pisał co kto mówił. Pamiętam tylko, że denuncjator był rudy i piegowaty. Jemu pozwolono ukończyć naukę w innej klasie. Nie dokończył nauki - jemu też wytknięto po kilku miesiącach jakieś błędy i wypaczenia, a może nawet malwersację pieniędzy ze składek ZMP - i wyrzucili ze szkoły.
Po 1989 r. wstąpiłam w czasie wakacji do tej szkoły i przypomniałam o tej sprawie sekretarkom sugerując potrzebę umieszczenia na budynku tablicy przypominającej o tym zdarzeniu. Spotkałam się z krzywymi nosami pań.
Wykształcenie techniczne, praca w zawodzie.
Do pisania na S24 namówił mnie wnuk Jędrzej.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości