W ubiegłym tygodniu sokołom nie było mi łatwo. Moi młodzi przyjaciele wirtualni wymknęli się spod kontroli rodziców i kamer. Prawdopodobnie z pomocą wiatru podlotki straciły kontakt z miejscem narodzenia (ich historię opiszę niżej). 6 czerwca napisałam ostatnią notkę, pod którą bloger SNAFU w komentarzu merytorycznym [6 czerwca 2020, 09:53] zawarł opis własnej interwencji wobec kolibra w potrzebie:
Droga Wzmianko, kilka dni temu mieliśmy smutny przypadek. Jeden młody koliber, z gatunku "
rufus", zdołał rankiem dolecieć do karmnika -- ale tam zasłabł i zawisnął biedak, dzióbkiem w dół, trzymając się jedną łapką wspornika. Jak rankiem to zobaczyłem, to zdjąłem biedaka -- jeszcze dawał oznaki życia -- i położyłem go na miękkim w cieniu. Ale po około trzech godzinach już przestał dawać oznaki życia. Bardzo nas to z moją żoną zmartwiło, ten miniaturowy ptaszek nawet po śmierci był tak prześliczny, z piórkami w intensywnym złotym kolorze!
Odpisałam w odpowiedzi: PS O tematach pozamerytorycznych napiszę oddzielną notkę.
Dzisiaj spełniam tę obietnicę. Napiszę ilustrowaną historię tego co się działo z rodziną sokołów wędrownych z gniazda na Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Niedługo po napisaniu notki o powrocie pary sokołów do pałacowego gniazda wykluły się młode, które obserwowałam codziennie. Refleksje z tego podglądu zawarte są w notce z 2 czerwca 2020 pt. Nareszcie jest fotowotaika w sieci!
Schody dla mojej wytrzymałości emocjonalnej zaczęły się później. Okazało się, że z podlotkami bywają kłopoty, nie tylko u ludzi. Jeden z sokołów płci męskiej rozwijał się lepiej od pozostałej dwójki. Często ćwiczył nogi i skrzydła w rodzinnej garsonierze, na przyzbie oraz na otaczających barierach z lampami. Był taki dzień, w którym nie wrócił do budki na kolację i nocleg. Przed snem ponownie uruchomiłam komputer, by zobaczyć co się dzieje. Spali we trójkę ułożeni w kształcie śmigieł wiatraka, głowa przy głowie. Rodzeństwo przyglądało się z uznaniem popisom brata i zaczęło naśladować prymusa. 4 czerwca o 6:46 zrobiłam pierwsze zdjęcie sokolika, na którym ma resztki puchu dziecięcego na głowie.
Wieczorem wszystkie sokoły wymiotło z gniazda. Ludzie zajmujący się obserwacją gniazd sokołów dyskutujący na forum Stowarzyszenia na Rzecz Dzikich Zwierząt "SOKÓŁ" [link] szukali zbiegów i rozmawiali co się dzieje. W poniedziałek rano odbyła się akcja schwytania Syreny na dachu Złotych Tarasów i przeniesienia jej do budki lęgowej. Tu siedziała długo w bezruchu, zestresowana. O losie chłopaków nic nie wiedziałam. Przed wieczorem Syrena podkarmiona przez rodziców, znów wybrała się na wycieczkę. Druga noc bez sokołów. Przykre. Od syna dowiedziałam się, że jeden z nich wylądował na niższych piętrach pałacu i tam jest karmiony przez rodziców, a drugi stracił życie w zderzeniu ze ścianą wysokościowca. Smutne. Syrena natomiast wybrała na dłuższy biwak kanał rynnowy otaczający iglicę. Nie wygląda na fotce najlepiej:
Była tam dokarmiana przez rodziców. Wielu dyskutantów martwiło się o jej zdrowie. Kamery co jakiś czas znajdowały ją w tych okopach i robiły zbliżenia podobne do tego wyżej.
W tak zwanym międzyczasie, rodzicom udało się namówić marnotrawnego syna do przeprowadzki do gniazda wyżej. Podkarmiony odpoczywał samotnie i wychodził na przyzbę, aby poćwiczyć. Widać go było tylko na kamerze 1 (kamery 3 i 5 były nieczynne do wczorajszego wieczora). Po pewnym czasie przeleciał na barierki i zaczął ćwiczyć skrzydła na lampie. Nagle podleciał rodzic z głosową naganą i zgonił skrzydłem synka z miejsca niebezpiecznego. Mały sfrunął, przyjął pokorną pozę i ze spuszczoną głową pobiegł do budki, wówczas nie monitorowanej. O 2. lub 3. w nocy przyszłam sprawdzić co się u niego dzieje. Stał przy wejściu, a rodzic, chyba Franek siedział na barierce. Tak wyglądał dzielny sokół niedzielny o 16:46. Nie wiem czy noc spędził w budce, bo monitoringu nie było.
Wracam do Syreny, na którą trafiłam w nowych okolicznościach. W podglądzie z kamery 2 zobaczyłam ją stojącą na barierkach z lampami, patrzącą w górę na latającego rodzica i krzyczącą o pokarm. Przefrunęła potem na reflektor, po którym się ślizgała; po chwili rodzic ją prawie dotknął skrzydłami i poleciał w prawo. Kolejne zdjęcie z monitoringu zrobione jest w chwili opuszczania miejsca przesiadkowego. Za chwilę usłyszałam piski. Obraz miejskiej dżungli wokół PKiN robi wrażenie. Jakie?
Nie wiem co się za tym dachem po godzinie 18:34 działo. Po pewnym czasie poszłam odwiedzić jej brata, i co ja widzę. Wawer zajada coś na przyzbie, a z tyłu widać ogon znacznie większego sokoła. Rodzice się tak nigdy nie zachowywali, upierzenie jak u młodzików. Okazało się że rodzeństwo się spotkało w budce. Podgląd z tego spotkania udokumentowałam stopklatką:
Wielka syrena z gracją wyrabia moc skrzydeł traktując lampy jak równoważnie. Rodziców przy tym nie było, a brat pokazuje w wejściu swój ogonek, pałaszując resztki kolacji z większej porcji sostry. Rzcz się działa w poniedziałek o dziewiętnastej.
Wczoraj wieczorem włączono pozostałe kamery, jasna garsoniera w dniu wczorajszym okazała się pusta.
A gdzie tytułowe jerzyki?
Wnuk Janek, w czasie rodzinnego pobytu wspinaczkowego w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej uratował jerzyka ze złamanym skrzydełkiem odwożąc go do Kielc, gdzie mieszka Pani, która wykurowała już dziesiątki albo nawet setki jerzyków rannych, głównie w czasie nauki latania. U mnie też gniazdują jerzyki, które bardzo wczesnym ranem tworzą sporą eskadrę ćwierkają radośnie. W sobotę raniutko przeleciały także nad naszym osiedlem cztery balony. Nie wiem z jakiej okazji to było.
Wykształcenie techniczne, praca w zawodzie.
Do pisania na S24 namówił mnie wnuk Jędrzej.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości