Strona wykorzystuje pliki cookies.
Informujemy, że stosujemy pliki cookies - w celach statycznych, reklamowych oraz przystosowania serwisu do indywidualnych potrzeb użytkowników. Są one zapisywane w Państwa urządzeniu końcowym. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki internetowej. Więcej informacji na ten temat.
Stoję w Szekesfehervar przed ladą dobrze zaopatrzonego sklepu spożywczego. Mam zamiar kupić kiełbasę i wiadomo co do kiełbasy. Jestem pierwszy raz, więc trzeba poznać kulturę bratanków. Kupuję rzecz jasna na migi. Wybrałem dość niezwykle wyglądającą jak nasze polskie przyzwyczajenia kiełbasę czarną, podsuszaną, cenowo - górna półka, więc budzi zaufanie. Za ladą młoda i zgrabna, ale przeciętna z urody sprzedawczyni. Poza tym, co dziwne, najwyraźniej speszona, albo się mnie bała, cholera wie. Jakaś taka.. no nie wiem, trudno powiedzieć.
Stanąłem na przeciwko niej i pokazuję palcem na kiełbasę i mówię: "tej kilo", skaracam komendę na maxa by jej ułatwić zrozumienie. A ta leci parę metrów na sąsiednie stoisko i przynosi mi mleko w worku. Kilo po węgiersku tak jak u nas znaczy kilo, a "tej" znaczy mleko. Poskładała sobie w całość i wyszło jej kilo mleka, czyli wszystko gra. Więc przyniosła. Ja nie za bardzo wiem co jest w tym worku, bo u nas w tamtych czasach, nie było jeszcze mleka w workach, tylko normalnie - w butelkach. Nie ważne zresztą, kiełbasa to nie była. Pewnie wywnioskowała z mojej miny, że nie o mleko mi idzie, albo nie tylko o mleko, więc stoi i wyczekuje, co dalej. Wpadłem bezdurnie na pomysł posłużenia się, jak mi się zdawało, powszechnie znanym w tej części Europy wykrzyknikiem, i zawołałem "aj waj, tej kilo" i znów pokazuję paluchem w kierunku kiełbasy. Aj waj, znaczy wieki błąd katastrofa, jak można tego nie wiedzieć! Ta nawet się uśmiechnęła wyrozumiale i leci z powrotem za kierunkiem mojego palca i dźwiga jeszcze jedno mleko i parę kostek masła, bo u nich masło to "vaj". Moje "aj" wzięła pewnie za niemieckie jeden, "tej" wiadomo - mleko, "vaj" -masło, a kilo to kilo. Wszystko jej się w łepetynce zeszło i stoimy teraz, ona z jednej, ja z drugiej strony lady, a między nami dwa litry mleka i parę kostek masła. A kiełbasa obok za szybą wśród wielu innych kiełbas i parówek, leży spokojnie. Patrzę na nią i zastanawiam się czemu Bozia dała tak zgrabnej postaci taką byle jaką twarz i tak niewiele rozumu. Co może być trudnego w zrozumieniu, że skoro jadę z Polski nad Balaton, to nie potrzebuję nad tym Balatonem kilo masła, czy tam jakiegoś smalcu, i dwóch worków z jakimś płynem. OK, co innego jak będę wracał to może i owszem, bo u nas było już bardzo kiepsko. Ja po prostu chcę kilo suszonej kiełbasy, którą elegancko i dyskretnie pokazuję palcem, bo niby jak mam jej to powiedzieć? A ona znosi mi jakieś frukta, których ja nawet ze swojego miejsca nie widzę.
Ale oto ona coś do mnie mówi, pyta pewnie czy pakować, więc patrzę jeszcze raz na te moje "zakupy" i teraz dopiero widzę wielki napis "tej", patrzę na masło i widzę "vaj". Parskłem śmiechem. Ona na mnie ja na nią, ja już wiem wszystko, a ona całkiem zgłupiała. Jej minę pamiętam jak dziś. Nagle w tym grymasie głupawego uśmiechu stała się nieoczekiwanie ładna. Zgrabna, ruda, piegowata i atrakcyjna z tym swoim wyczekującym zadziwieniem. A ja za to, stoję dumny jak odkrywca, bo odkryłem, jak kupić kilo kiełbasy w węgierskim sklepie. Wiem, że muszę stanąć przy chłodni, na przeciwko tej kiełbasy, stuknąć w szybę paluchem i broń Boże nie mówić "tej", bo mi przyniesie trzeci worek. Ani nie odzywać się żargonem bo kupię masło, albo jeszcze co gorszego. Ale zanim to zrobię to pomyślałem, że sprawdzę jak zrozumie słowo kiełbasa. Oczywiście tak dla żartu, z ciekawości z czym jej ojczysty język skojarzy słowo kiełbasa. Bez większej nadziei, że w ogóle skojarzy. Bo i chyba prawdę powiedziawszy, to pewnie chciałem jeszcze przeciagnąć te scenę i raz jeszcze zobaczyć jak odmienia się jej twarz w uroczą, pod wpływem gapowatego zaskoczenia. Więc patrząc jej w oczy mówię ze staranną dykcją, po polsku: kiełbasa. A ona trzymając mój wzrok odpowiada pytająco: "kolbasz"? i pokazuje na ladę w te same okolice, które wcześniej ja pokazywałem, tylko z przeciwnej strony chłodni.
I to była chyba jedyna ruda węgierska dziewczyna jaką spotkałem. Bo one wszystkie ponoć są perłowe.., może zresztą i ta była perłowa..?
No i popatrz Pan, nigdy w życiu bym nie wpadł na to, że można wejść do madziarskiego sklepu i powiedzieć "kilko kiełbasy" po polsku, i za chwile masz pan towar w ręku, jak u siebie w kraju. Bez żadnych szyfrów! Taki to magiczny język!. Więc wcale mnie dziwi, że pańskie szyfry też czytały się po węgiersku.
Pozdrawiam pana.
Tak, z tym apelem o bojkot Hoffmana to faktycznie nieco się zagalopowałem, ale tak to jest kiedy z jednej strony brak doświadczenia spotyka się z koniecznością redagowania tak wielowątkowego tekstu. Wyznam, że pod koniec sam się nieco gubiłem i traciłem kontrolę nad rozrastającym się tematem. Zakończenie nie jest dobre i widać już w nim moje zniecierpliwienie.
Mogę jedynie prosić o wyrozumiałość. Moją intencją było, aby zwrócić uwagę na to, że w Polsce, za nasze pieniądze (w dużej mierze) powstają produkcje pseudoartystyczno-patriotyczne, które mają cel dokładnie odwrotny, do tego jakiego oczekujemy. Zamiast budzić uzasadnioną dumę, objaśniać przeszłość i budować poczucie więzi narodowej, są nachalna agitką wymierzona w nasz naród.
Z trzech filmów które Pan wymienił nie obejrzę żadnego, dopóki w najśmieszniejszym radiu świata (TOK-FM) nie powiedzą mi, że film jest fatalny. (GW się nie dotykam, na blogi monety i rkk e tutti quanti nie wchodzę, pozostaje tok, jedyna moja słabość). Takie oto jak widzi Pan, czasy nastały, że musimy przyjmować założenie bardzo ograniczonego zaufania do wszelkich produkcji, które są promowane przez największe polskie media. Sprowadza się to do prostej zależności: pójdę do kina dopiero jak im się coś nie spodoba. Nawet dwa albo i trzy razy pójdę, aby w ten sposób dać wyraz, w miarę swoich skromnych możliwości, poparcia finansowego, dla tego co jest lansowane przez główne ośrodki opiniotwórcze. Przedtem nie! Niech sobie oglądają we własnym gronie, mnie nie stać na ryzyko dofinansowania czegoś, co zostało wyprodukowane przeciwko mnie i moim dzieciom.
Film włączył się zupełnie przypadkowo i gdyby nie Kamiuszek po dziesięciu minutach byłby wyłączony. Również, gdybym przeoczył ten tekst z Lewej wolnej, oczywiście nie powstałby ten tekst. Uważam jednak, że jego powstanie tak późno niewiele zmienia. Proces plugawienia nas dopiero się rozpoczyna na dobre, lub powiedzmy to inaczej - wchodzi w fazę, której jeżeli nie będziemy potrafili odeprzeć to po prostu zejdziemy jako naród ze sceny. To znaczy pozostanie etykieta i lecz środek inny. Do naszych przeciwników musi dotrzeć jasny przekaz naszego sprzeciwu, nawet z opóźnieniem, nawet po roku, a przede wszystkim ostrzeżenie wymierzone przeciwko tym, którzy nie zamierzają szanować naszej tradycji. Gdybym dzisiaj kończył ten tekst, wplótłbym w jego zakończenie, hasło naszych dziadków: "tylko świnie siedzą w kinie". Tak właśnie powinien ten tekst się kończyć. To właśnie chciałem powiedzieć w tej dyspucie Klubu Ronina. Nie potrzeba wielkich programów, czy projektów, tu nie ma nad czym się zastanawiać. Wystarczy bierny opór przeciwko widocznej gołym okiem nachalnej propagandzie, aby utrzymać marale w narodzie a nawet starać się je podnieść. Naturalna konsekwencja będzie wysadzenia poza burtę życia publicznego ludzi o odmiennej moralności. A tu widzi pan, profesor historii pod filmem się podpisuje, tabuny historyków mających dostęp do mediów film obejrzały i nic. Oni przyjdą do do tych projektów i do tych organizacji razem ze swoja mentalnością tchórza. Każdy najlepszy nawet projekt oczywiście z tę chwilą umiera śmiercią naturalną. Czy to są ludzie źli? Nie oni po prostu się boją. A organizacja, z choćby niedużym udziałem tchórzy, nie wygra żadnej batalii. Trzeba z tym coś zrobić. Trzeba uwolnić tych ludzi od strachu. Możemy zrobić to my. W bardzo prosty sposób swoim ostracyzmem wobec milczących i ekonomiczna sankcją wobec współudziałowców. Trzeba pokazać, że "tchórzostwo" się nie opłaci. Ja na przykład dobrze zapamiętałem nazwisko opiekuna naukowego tego filmu i żadnej jego książki do ręki nie wezmę. Ani jakiejkolwiek publikacji z którą związane będzie jego nazwisko. Myślę że konsekwentne stosowanie tej zasada w relatywnie krótkim czasie przyniesie efekty. Nie chodzi tylko o to, że przeciwnikom zacznie brakować pieniędzy. Chodzi o siłę solidaryzującej się ze sobą coraz liczniejszej grupy myślących tak samo. Gazet i publikacji, filmów i programów osób hołdujących innej niż nasza etyce nie kupujemy. A potem, myślę,że nie będą potrzebne żadne projekty i organizacje. Ale czy to możliwe? Widząc rodaków kupujących GW szczerze wątpię.
Pójdę na każdy film który Michnik każe swoim propagandystom nazywać: obrzydliwym! Mam dziwne przeświadczenie, że będzie mi się podobał. Widzi Pan w jakich nam czasach przyszło żyć?
Dostojewski! Wielki Inkwizytor, wolna wola, Smierdiakow, i śmierdzący po śmierci Zosima etc. Ma Pan rację jest w tych "hoffmanach" coś z Dostojewskiego, coś całkowicie obcego naszej cywilizacji. Dla nich jest czymś niepojetym bunt przeciwko sile, skoro są ukształtowani przez dogmat, ze silnym jest tylko ten który służy sile. Pamięta pan zapewne ze Wspomnień z domu umarłych opisy więzionych Polaków. Początkowo budzili respekt, a nawet szacunek by z czasem przerodzić się u starszego Dostojewskiego w nienawiść. Skąd ta nienawiść. Z genów. Z odmienności cywilizacyjnej. Na to nie ma rady. Oni nie potrzebują wolnej woli, oni potrzebują metaforycznego 'bata' w postaci podporządkowania silniejszemu i a z tego wynika postawa, która z kolei nie jest zrozumiała dla nas. Elementy moralne i etyczne nie grają tu większej roli.Taka to cywilizacja, w której każdy potrzebuje rang i dystynkcji, aby znaleźć swoje miejsce i poczucie wartości. A rangi ze swej natury hierarchizują i podporządkowują czyniąc ze wszystkich niewolników.
Na naszych ziemiach dochodzi do mieszanki cywilizacyjnej która nigdy nie wytworzy wspólnoty. Może dość jedynie do pochłonięcia jednej przez drugą. O tym, że stary Koneczny ma rację przekonuje właśnie film Hoffmana. Reprezentanci cywilizacji jarłyku nie odpuszczą! Pan patrzy na to co przeszedł Hoffman przez okulary naszej łacińsko - rycerskiej cywilizacji i nie może się nadziwić, zachowaniom Hoffmana. A tu nie ma się czemu dziwić. Jego zachowanie z punktu widzenia jego cywilizacji, jest zwyczajne, typowe dla niej, co nas może i musi zadziwiać. Ale ma w tym nic nadzwyczajnego. I to jest cała różnica. Nie możemy patrzeć i oceniać normami wypracowanymi przez tysiąclecia w jednej cywilizacji na zachowania ludzi ukształtowanych przez inną cywilizację.
Owo niezrozumienie świetnie widać na przykładzie Dostojewskiego u którego przerodziło się w fobię. A fobia doprowadziła go do katastrofy literackiej jaką jest portret Polaków- karcianych oszustów w "Braciach.." z jednej strony, oraz programu politycznego w którym kazał rosyjskim kobietom rodzić dzieci na gołej rosyjskiej ziemi, gdyż w ten sposób przyjmą od niej moc świętej Rusi, z drugiej strony. On który tak fantastycznie potrafił kreślić plastyczne postaci, w przypadku tych dwóch Polaków wypuścił żenującego bubla. Dysonans jaki widać gołym okiem miedzy poziomem literackiej prezentacji dowolnej postaci z powieści, a tymi dwoma Polakami, jest tak duży, że bezbłędnie demaskuje zamiar Dostojewskiego. Ja czytałem, te fragmenty z pewna satysfakcją. Myślałem sobie, że oto łżesz łotrze i Bóg, i to ten twój Bóg prawosławny, na czas tego łgarstwa pozbawił cię talentu. W ten sposób widać doskonale brak obiektywizmu Dostojewskiego, ale przede wszystkim jego bezradność wobec silniejszych moralnie. A dowodem jest to, że Bóg Dostojewskiego nie jest po jego stronie i nie prowadzi jego pióra i odcina się od swojego pupila kiedy ten zaczyna kłamć.
Rozpisałem się. Jutro zapewne opublikuję tekst, który jest przeróbką w samodzielną notkę, kilku akapitów wykreślonych z Kalejdoskopu... Zapraszam i pozdrawiam.
ringosz szelmogo , szekiriczki eri noczku, ringosz szelmogo!
ringosz szelmogo!
ringosz szelmogo!
szekiriczki eri noczku, ringosz szelmogo!
to z refrenu piosenki Lokomitiv GT
albo to:
igen! ............. dziunghaju lajn
laaa,laa,la,lalala
la,la,la,la,laa no to, to chyba pan rozpoznał :-)
igen!
i jeszcze najładniejsze słowo jakie pamiętam: egyfurtszolo (winogron) albo szemejwolamt (pociąg)
ale oto otwierają się kolejne: bocianotkerek, juregeltporkiwano, koszonom, beszelgetesz, szeretkezik, kerekpar, szerwusz, szok, kiczi, igen,nyncz, nem, letertosztasz, telefonofunke, mindegy,
no i jeszcze: porkolt,sor, bor, vodka, pocol, gulaszlewesz, falat czyli cos do jedzenia i picia.
chyba tyle, więcej nie dam rady. Ale przy dobrej palince to bym jeszcze pełnymi zdaniami, jak widzę, zagadał! Baza słownikowa jest! a resztę palinaka podpowie albo się wymyśli, o proszę: paprika, szosz, kolbasz, cigaretta, auto, itp..
Na zdrowie jak sie podzieli na pół to jest łatwiej. Mnie było łatwiej. Zawsze mówiełem :egesz - segedre! i jakoś uchodziło, poparte odpowiednim gestem w języku światowym.
Egesz segedre!
Koncepcja Konecznego jest taka, jakby nigdy nie było opriczniny. Muszę koniecznie Konecznego poczytać, bo tam coś nie sztymuje.
To "nigdy" to jest rzecz ponura i wydaje mi się szkodliwa. Bo trudno sobie wyobrazić, aby nagle wszyscy się ujednolicili. Takie myślenie skazuje nas na biadanie i na nienawiść. Czyli działa przeciwnie życiowym potrzebom.
Ale koledzy, zgaduję, też! Tylko, zaklinam na smocze kły, proszę bez perłowych włosów. No bo jak to wygląda? Jak wycieczka niemieckich emerytek.
Trochę mam zamieszania od dwóch dni. Wczoraj godzinkę tu byłem, i ledwo zdążyłem zauważyć kontynuację przygód Erazmusa. Wieczorem wpadnę.
A co Ci nie sztymuje? Napisz. Ja nie kojarzę po co Ci opricznina?
Sprawa z "nigdy" jest prosta. Wg. Konecznego w każdej cywilizacji jest możliwa tylko jedna etyka. Inne elementy cywilizacji będą się mieszać, etyka nigdy. Możesz zrezygnować ze swojej i przejść na inną jeżeli np. uznasz, że z tą drugą będzie ci wygodniej prowadzić biznes, na przykład. Jest chyba nawet coś takiego jak etyka biznesu i poważni ludzie tym się zajmują więc żartów nie ma.
I dalej jest już prosto. Kiedy dochodzi do mieszanki cywilizacyjnej to powstaje w łonie jednej społeczności coś co Koneczny nazywa harmiderem etyk, a to kończy się kołoobłędem społecznym prowadzącym do tego, że społeczność traci wektor działania (Koneczny nazywa kulturą praktycznego działania) i zgodnie z ogólnym prawem które mówi, że "niższość górą" społeczność stopniowo zaczyna podlegać wpływom cywilizacji niższej,
której etyka zaczyna dominować. To by było tyle, na tyle:)
Kiedyś żartowałem, że gdyby nie ich słynna pieśń Swiaszczennaja wajna (święta wojna) tłumaczona u nas jako ojczyźniana to Stalin W życiu by z Hitlerem nie wygrał:)
Z drugiej strony co to znaczy "niższość górą". Mała sekta żydowska przeżarła Imperium Rzymskie, przecież nie dlatego, że miała od zawsze większość. Stany Zjednoczone - też szczególnie jednorodne nie są, a jakby nie było to coś na kształt imperium. Rozumiem, że tu zawsze można powiedzieć, że i Rosja i USA znikną kiedyś z powierzchni globu jak jakaś Atlantyda. Ale to tylko wybieg będzie utrzymujący teorię, która zdaje się nie mieć za dużo wspólnego z życiem.
Nie wiem, co to ta etyka i jak ją sobie ustawia Koneczny, że mu takie radykalizmy wychodzą. Ale zdaje mi się, że każda społeczność, może poza jakimiś izolowanymi Wyspami Wielkanocnymi, musi w swoim systemie brać pod uwagę zachowanie wobec przedstawicieli innych społeczności i że ono w dużej części nie może wymagać wrogości i nienawiści. Po prostu są takie systemowo wklejone amortyzatory (oczywista od że od Amor) dzięki któremu w ogóle cywilizacje mogą zaistnieć.
Poza tym to muszą być skrajne wypadki, kiedy znak zakazu, respektowany w jednej społeczności, znaczy dla innej społeczności znak nakazu. Wiem że to skrajny przykład. Ale pokazuję tak tylko, jak trudno sobie wyobrazić radykalnie nierozwiązywalny konflikt.
Nie można sobie wyobrazić cywilizacji, w której jednocześnie respektują zakaz aborcji, a drudzy respektują nakaz aborcji. Ten wewnętrzny "harmider etyk" rozwiązałby się bardzo szybko, w jednym pokoleniu.
Tak tylko sygnalizuję, bo przychodzi mi parę innych pytań do Konecznego, ale nie wysłuchałem jeszcze wykładu, więc głupio tak, spóźnionym będąc, od progu się narzucać.
Opricznina z cywilizacją turańską (jeśli takie coś istnieje) nie ma żadnego związku.
To znaczy może mieć pozorny, bo nieludzkie systemy zawsze są do siebie podobne.
Pierwsza rzecz, podstawowa. Cywilizacja nie jest tworzona przez państwo, tylko przez społeczeństwo i świetnie sobie radzi bez państwa, patrz żydowska, oraz nasza w okresie zaborów. Aczkolwiek państwo szczególnie silne jest oczywiście jak najbardziej wskazane. Słabe państwo jeżeli otoczone jest innymi cywilizacjami podlega ich oddziaływaniu w stopniu znacznie większym niż państwo silne. Najlepiej być silnym i graniczyć z państwami o tej samej cywilizacji. Polska takiego szczęścia nie miała. Wg. Konecznego Polska jest otoczona przez obce jej cywilizacje: bizantyjsko turańską od wschodu i a na pozostałych granicach bizantynizm niemiecki. Dopóki była silna, to ona oddziaływała na nie, a nie odwrotnie. Jako jeden z trzech przykładów w historii, kiedy cywilizacja wyższa zdominowała niższą podaje naszą unię z Litwą, która wyrwała Litwinów cywilizacji bizantyjskiej (Władek już przyjął prawosławie, a potem zmieniał). Państwo jest ważnym czynnikiem dla rozwoju i istnienia danej cywilizacji z tym że cywilizacja zwykle obejmuje więcej niż jedno państwo. W Europie od dawna nie ma praktycznie takiego państwa w którym istniałaby tylko jedna cywilizacja. Wszędzie masz mieszanki. Istotne jest to, która z tych cywilizacji dominuje. W przypadku mieszanek różnych cywilizacji, o różnym poziomie etycznym z czasem zaczyna odgrywać rolę dominującą ta cywilizacja która na "więcej pozwala", która ma niższy próg wymagań moralnych. Tak jak w matematyce ułamki sprowadzasz do najniższego wspólnego mianownika, podobnie jest z różnymi cywilizacjami występującymi na tym samym terenie. Utrzymanie wysokich standardów wymaga pewnej dyscypliny moralnej, dlatego kiedy okazuje się, że twój sąsiad świetnie sobie w życiu radzi, to zaczynasz go podpatrywać i rodzi się w tobie pokusa naśladownictwa. Trudno mi w tej chwili o jakieś wyrafinowane porównania, ale przecież wiem, że się domyślasz o co chodzi. Weźmy ten przykład z etyką biznesu. Masz wyniesioną z domu po ojcu, dziadku, antenatach jakąś etykę, ale okazuje się, że niestety ogranicza cię ona w biznesie, jest za słaba przy innych etykach które wyznają twoi konkurenci,więc zapisujesz się na kurs do pana Santorskiego albo jakiegoś innego kołcza i tam dadzą ci nową etykę służącą do poprawy wizerunku i podniesienia skuteczności działania w biznesie. Masz nową etykę i biznes ci idzie, a że przodek w grobie się przewraca - drobiazg. To jest proces nieuchronny, podyktowany ekonomią. Musisz się dostosować do etyki konkurenta, o ile nie chcesz sobie strzelić w łeb z powodu plajty. Zapomniałem! kto dzisiaj by strzelał sobie w łeb z takiego powodu? Kołcz nie uczy cię etyki dziadków, bo i po co? znasz ją lepiej od niego, lecz jakiejś innej (nie wartościuję, ale przecież nie o podniesienie standardów etycznych tu chodzi tylko o to aby nabić klienta w butelkę i mieć czyste sumienie, - tak w największym skrócie) i tym samym powoli zaczynasz znajdować się pod wpływem innej etyki i wypadasz ze swojej cywilizacji w sposób dla siebie niezauważalny. Bo etyka to etyka i czy biznesu czy tam czegoś innego to nie są spodnie w kancik, które zmieniasz po robocie, tylko ona jest z tobą cały czas. A twoim dzieciom będzie łatwiej robić biznes już na starcie, nawet bez szkoleń u kołcza chyba, że postęp znów pójdzie w przód. Standardy obniżone - niższość górą. To są powolne procesy, ale mają zawsze jeden wektor. Trochę to przypomina Umierać ale powoli Bartyzela. Ale jest usprawiedliwienie, ekonomia nas do tego zmusza, bo nie dasz inaczej rady. Dobra, to nie jest najlepszy fragment, ale niech zostanie. może późnej, po grzybach wymyślę coś lepszego. Twój przykład z ochroną życia poczętego jest bardzo dobry. Ale "znak nakazu" trzeba zmienić na "dążenie do dobra" a "znak zakazu" na "tolerancję dla zła". Oczywiście jeżeli ochrona życia poczętego jest "dobrem"
Jeszcze o turańszczyźnie słówko. Jest była i będzie dopóki Rosja nie zrezygnuje z ideologii państwowej opartej na podboju. A nie zrezygnuje tak jak ty nie zrezygnujesz ze swoich genów. Odziedziczyła po Ordzie terytorium i doktrynę inwazji do której dołożyła mesjanizm III Rzymu i niezależnie od ustroju jaki tam panuje te elementy cywilizacji determinują ich byt. Wystarczy spojrzeć na konferencje telewizyjne Putina, albo ceremoniał oprowadzania się z Miedwiediewem po kipiących złotem salach, co tamtejsza ludność nazywa wyborami. Nie może być inaczej bo ludność się zaniepokoi słabością państwa. Skąd to się wzięło? Z jarłyku. Przez 250 lat każdy ruski książę zasuwał regularnie do Saraju albo jeszcze dalej do Samarkandy i tam hańbiony na wymyślne sposoby, nierzadko bity, przetrzymywany miesiącami, a zdarzało się że i zabijany płacił ciężką kasę i prosił o pozwolenie na robienie tego samego ze swoimi poddanymi. Wracał i rozpoczynał eksploatację terytorium aby jak najszybciej się odkuć i kasowo i psychicznie. To jest jeden z czynników determinujących charakter tego narodu. A przejawia się to w opriczninie właśnie, Piotrze W. Katarzynie II, bolszewizmie itp. Wybijanych przez generałów swoim pułkownikom zębach. Wiesz jak sowieccy pułkownicy licytowali się kto ma lepszego generała? Wybitymi przez niego zębami. To nie jest żart. Dlatego jeżeli Hoffman był prześladowany jak pisze P.Wichren, to mnie to nie dziwi, bo albo traktuje je jako swoisty jarłyk (wkupne) albo jego zdolność honorowa mu na to pozwala. Tak czy inaczej ja nie należę do tej samej cywilizacji co p.Hoffman i nie ma co się nad tym mazgalić. Tak jest i nic na to nie poradzę ani ja ani on. Chodzi o to abyśmy sobie nie przeszkadzali i wzajemnie mieli do siebie szacunek. Ale po tym co nakręcił, sorry....
Jak w praktycznej stronie turańszczyzny, tak samo wśród myślicieli pełno było takich, którzy blokowali ewentualne odejście od mongolizmu bizantyjskiego. Podam przykład z Piotra Tkaczowa (poprawiając przy okazji mu nazwisko z Takaczowa). Sam oceń jakiej innej cywilizacji może sięgać taka myśl, jeśli nie turańskiej: "rewolucja (chodzi o ideologię tzw. 'nowego człowieka" z drugiej połowy XIX w.nawias mój)zapewni sobie sukces wówczas, gdy wszystkich mieszkańców imperium rosyjskiego powyżej dwudziestego piątego roku życia skróci się o głowę". To nie jest pogląd odosobniony! Pełno takich kwiatków w rosyjskiej myśli tamtego czasu. Dostojewski pisząc Biesy niczego nie zmyślał. Opisał toczka w toczkę to co widział, nawet osoby tego dramatu są prawdziwe.
Gdyby się zastanowić, to ze swoim terytorium, bogactwami i ludnością, przy spokojnym rozwoju, Rosja powinna być od zawsze mocarstwem. Prawdziwym. A ona jest, była i będzie kolosem na glinianych nogach. Niczym więcej, póki będzie ją dusił mongolizm. Jakie wyjście? Możemy się jedynie za nich modlić.
No i muszę spadać.