W nocy z 22 na 23 września 1944 zginął Słoń. Nie byle jaki Słoń, porucznik Armii Krajowej Jerzy Gawin, legenda Szarych Szeregów, uczestnik najsłynniejszego odbicia Polski Podziemnej - Akcji pod Arsenałem (zaciął mu się wtedy pistolet maszynowy, co mogło położyć cały plan, jednak w pobliżu był niezawodny „Zośka" Tadeusz Zawadzki i Sten zaczął strzelać osłaniając wybawców zmasakrowanego przez Gestapo „Rudego" Jana Bytnara). Wszystko to uwiecznił w „Kamieniach na Szaniec” A. Kamiński.
Walczący jak żaden inny oficer (poza „Xięciem”- Andrzej Samsonowicz) we wszystkich prócz Mokotowa dzielnicach powstańczej Warszawy. Śmierć miał również niebanalną. Stanął na czele szpicy, która miała otworzyć drogę za nic nie chcącym poddać się kilkudziesięciu niedobitkom obrońców kamienicy przy ulicy Wilanowskiej 1 po 7 dobach walk o największym natężeniu i zaciętości w całej Bitwie o Warszawę ’44. Obrońcom, którzy nie doczekali się kilkanaście razy zapowiadanej i kilkanaście razy odkładanej przez sowieckie dowództwo przeprawy na Pragę. Po ostatnim dniu, w którym odparto kilkanaście wściekłych natarć niemieckich na jeden tylko dom, postanowiono przebijać się do Śródmieścia, licząc na szczęście jakie dopisało im 31 sierpnia, 3 tygodnie wcześniej.
Porucznik Słoń objął dowództwo czoła grupy zdesperowanych, wykończonych powstańców baonu Zośka kapitana Jerzego (Ryszard Białous) i żołnierzy batalionu 3.DP LWP majora Latyszonka. W nocnych ciemnościach natknęli się na stanowiska niemieckie. Zapytani o hasło "Parole, Parole ?", Odpowiedzieli zazwyczaj skutecznym odzewem - granatami. Przygotowani i na to Niemcy zaczęli strzelać z karabinów maszynowych. Kilku żołnierzy z kapitanem Jerzym i sierżantem LWP przeskoczyło okopy i po niesamowitych perypetiach dotarło do Śródmieścia, reszta cofnęła się w panice, Słoń tam został. Na zawsze.
Utrata doświadczonych dowódców spowodowała pęknięcie emocjonalnej granicy i reszta powstańców poddała się hitlerowcom, nie bacząc już na to bardzo prawdopodobną możliwość rozstrzelania.
Poniższy opis tego Dnia Chwały Największej batalionu Zośka i niemieckiej hańby powszechnej pomoże uświadomić co przeszli młodzi żołnierze AK zanim zdecydowali się na tę ostatnią rozpaczliwą decyzję.
22 września 1944 gdy dowództwo Armii Krajowej zaczęło realnie myśleć o kapitulacji, a 1. Armia Ludowego Wojska Polskiego zaprzestała prób forsowania Wisły, czyli pomocy Powstaniu, w tym dniu opuszczone przez jednych i drugich, a nawet swego dowódcę płk. Radosława (odszedł 20 .IX z częścią oddziałów kanałami na Mokotów) resztki – niedobitki słynnego batalionu “Zośka” rozegrały swój ostatni 24-godzinny bój –najcięższą, a zapewne i najszczytniejszą walkę w całym Powstaniu Warszawskim, co patrząc na szlak bojowy tego oddziału – obrona cmentarzy wolskich do 11 sierpnia, potem niezłomna 3-tygodniowa obrona Starówki (Stawki, Getto, PWPW, Jan Boży i okolice - róg Bonifraterskiej i Konwiktorskiej), po niej nie mające porównania w dziejach wojen Przebicie się do Śródmieścia przez kilka linii obrony niemieckiej (jedyny oddział któremu to się udało, reszta przedostała się zbawczymi wtedy kanałami ), następnie osamotniona obrona odciętego m.in. przez krótkowzroczność dowództwa Czerniakowa – jest trudne do wyobrażenia i niewątpliwie budzące wielki podziw. Dodawszy do tego kilka dni wcześniej śmierć ukochanego dowódcy (
Andrzej Romocki "Morro"), który wyprowadzał swoich chłopców i dziewczęta z najgorszych kabał, zdaniem płk. Radosława
“najlepszy dowódca kompani” z jakim ten świetny zawodowy wojskowy przez okres 30-letniej służby miał się spotkać i zaginiecie jednego z najwartościowszych ludzi z tego wyjątkowego oddziału porucznika “Xiążę” Samsonowicza podczas zapewniania możliwości przeprawy wiślanej jednostkom Armii LWP gienerała Berlinga, całkowitą izolację od innych powstańczych dzielnic, głód i pragnienie pomimo bliskości Wisły i przychodzącej z jej drugiej strony słabej, niewystarczającej pomocy, jest to raczej niemożliwe do wyobrażenia.
Jak napisał pułkownik Adam Borkiewicz w swym życiowym dziele "Powstanie Warszawskie" :
"Piątek 22.09 stał się dniem klęski oddziałów polskich broniących przyczółka (czerniakowskiego), a jednocześnie dniem ich chwały".
Określenie kanclerza RFN Schroedera “symbol polskiej chwały, a niemieckiej hańby” idealnie pasuje do kolei obrony domu przy ulicy Wilanowskiej :
Po 16 dniach samotnej, niesamowicie zaciętej obrony dzielnicy Czerniaków (nierzadko piętro, korytarz, piwnica przechodziła kilkakrotnie z rąk do rąk, by zostać zburzona, spalona lub oddana Niemcom ) w rękach polskich pozostał tylko jedna dość pokaźna kamienica, której broniło około 200 powstańców, prawie wszyscy ranni lub kontuzjowani, wszyscy głodni i potwornie zmęczeni. Przy życiu i walce utrzymywała ich tylko nadzieja na rychłą, obiecaną przez dowództwo 1.Armii LWP przeprawę na praski brzeg Wisły. W nocy z 21 na 22 września nie doczekano się jej, ale rodacy z drugiego brzegu obiecywali przeprowadzić ratunek w godzinach rannych:“Tylko wytrwajcie!”– zapewniali oficerowie LWP przez czynną jeszcze radiostację.
O 5:30 rano na krótko przed świtem Niemcy gwałtownie zaatakowali tyły tej ostatniej kamienicy, jednak szybkie przeciwuderzenie ppor. Witolda (Witold Morawski), niewątpliwego bohatera tego dnia, odrzuciło ich na pozycje wyjściowe.
8:00 rano – dowódca 3.dywizji 1.Armii LWP przełożył obiecaną przeprawę na godz.9-tą, w tym czasie Niemcy swoimi karnymi kompaniami powtórzyli karkołomny atak, który mimo dużych strat dotarł do tylnej ściany reduty. Natychmiast wybili w ścianach dziury i zaczęli nimi wrzucać granaty. Niektóre udało się im przez te dziury odrzucić z powrotem i to oraz kolejny kontratak Witolda zmusił po walce na podwórzu domu fryców do ucieczki.
Do godz. 9-tej Niemcy zaproponowali rozejm dla zabrania rannych i ewakuacji pozostałych w domu cywilów. Kilka minut przed 9-tą Niemcy wiarołomnie zaczęli oblewać budynek benzyną, korzystając z przerwy w walce. Wyczuł to w czas ppor. Witold i ogniem rkm-u spędził podpalaczy (…”Chwila zamieszania, popłoch, okrzyk Witolda: „Strzelaj draniu!”...) jednak pobliski garaż stanął w ogniu, który niebawem objął I piętro domu. Kolejna przeprawa nie doszła do skutku, przełożono ją na godz. 12-tą. Pretekstem było „zagubienie” środków chemicznych mających położyć zasłonę dymną. Cały czas stanowiska polskie były pod nieustannym ogniem z granatników i karabinów maszynowych.
10:00 silne natarcie npla z 3 stron, wsparte działami szturmowymi (mimo że za Wisłą stały potężne baterie artylerii radzieckiej i polskiej LWP).“Piekło, które się rozpętało nie da się z niczym porównać” wspomina d-ca polski kpt. Jerzy (Ryszard Białous), weteran całego szlaku bojowego “Zośki” i oficer Obrony Warszawy w 1939. Niemcy znowu przypadli do ścian ruin domu i razili ukrytych w nim obrońców. W tym bardzo groźnym momencie ruszyło przeciwnatarcie rzucone przez kpt. Jerzego “aby wydrzeć nplowi stanowiska, bez których przeprawa byłaby niemożliwa”. Wsparte w końcu przez artylerię zza Wisły, osiągnęło powodzenie, Niemcy uciekli, lecz pożar rozszerzał się na polskich stanowiskach. Przeprawa została odłożona na godz. 20-tą...
Nie nastąpił nawet obiecany przez "sojusznika" zrzut żywności, choć wiedzieli oni, że obrońcy nie mieli od kilku dni nic w ustach, poza przynoszoną pod obstrzałem wodą z Wisły...
Cały dzień w płonącej kamienicy odpierano zacięte ataki karnych niemieckich i rosyjskojęzycznych oddziałów, które Niemcy bez żalu rzucali pod polskie lufy. Kpt. Jerzy wspominał: “nigdy jeszcze w walkach powstańczych Niemcy nie przejawili takiej nerwowej aktywności i nie atakowali z taka furią”. Musiano opuścić podziurawione gradem kul I piętro, gdzie zostało ciało d-cy plutonu “Alek” ppor. Jerzyka (Jerzy Weil), którego ze względu na ostrzał nie można było zabrać.
19:00 zaszło słońce i Niemcy tradycyjnie zmniejszyli aktywność. Radiostacja doniosła, że przeprawa została przeniesiona na 21-szą.... D-ca 3.dywizji i sam d-ca 1.Armii gen. Berling osobiście(przez radio) zapewniał mjr Latyszonka (ciekawe co się z nim stało po wojnie? ) i kpt. Jerzego, że “100 pontonów już przygotowano i przeprawa odbędzie się na pewno”;
20:00 wyjątkowo jak na Powstanie w ciemnościach Niemcy próbowali przez zaskoczenie zdobyć naszą redutę, ale podniesieni na duchu powstańcy wraz z żołnierzami LWP odparli ich z łatwością;
21:00 ppor. Słoń ubezpiecza miejsce przeprawy, a straż tylną zapewnia ppor. Witold, bez którego, jak wspominali obrońcy, "przetrwanie tego dnia nie wydawało się możliwe";
22:00 przybywa kilka pierwszych łodzi przeznaczonych dla dowództwa, które odstępuje je najciężej rannym, jednak spanikowani, mniej karni i doprowadzeni do kraju wyczerpania żołnierze armii Berlinga samowolnie, wśród przepychania się i przekleństw zajmują je i odpływają, lecz na skutek przepełnienia i ściągniętego ognia Niemców, toną. Następne nie przychodzą, a oficer saperów z tamtego brzegu oznajmia, że wobec zaporowego ognia npla przeprawa musi być przełożona na kilka następnych nocy... Do całości załamania dochodzi następne natarcie Niemców, jednak ogień km-ów Witolda i Słonia opanowuje sytuację.
Kpt. Jerzy wysyła Witolda z 2 ochotnikami wpław przez Wisłę z zadaniem sprowadzenia łodzi dla ciężko rannych (mjr LWP Latyszonek do kpt.AK „Jerzego”: ”Musisz wysłać swoich ludzi, mnie nie posłuchają”), sam zaś z oddziałem ok.90 żołnierzy AK i LWP postanawia się przebić do Śródmieścia, oświadczając, że “palnie w łeb pierwszemu żołnierzowi AK, który by ośmielił się wspomnieć o poddaniu”.
Zamiar, podobny do przekradnięcia się do Śródmieścia sprzed 3 tygodni, udał się tylko jemu i kilku żołnierzom. Reszta po poniesieniu największej tej nocy straty – por. Słonia pod wpływem kapelana oddziału Ojca Pawła dostaje się do niewoli. Pobici przeżywają z wyjątkiem łączniczek. Te bohaterskie dziewczęta na skutek przedziwnej niemieckiej logiki zostały rozstrzelane. Gorszy los spotkał pozostałe przy rannych w zgliszczach reduty sanitariuszki i ich podopiecznych. Wobec nich nie stosowano konwencji genewskiej ani ludzkiego współczucia. Ani wspaniałomyślności (chwilowych) zwycięzców. Zapanowało bestialstwo znane z Woli i Starówki - żołnierzy AK i sanitariuszki wieszano na pasach transmisyjnych i własnych szalikach, rannych mordowano, tak jak i młodych ludzi wyciągniętych z ludności cywilnej, grabionej przez SS-manów pod okiem oficerów. Dowodził nimi major Kurt Fisher, po wojnie szef Polizei w Kassel. Jego bezpośredni szef SS-Gruppenfuehrer Reinefahrt w demokratycznej i niby zdenazyfikowanej R.F.Niemiec został burmistrzem miasta Westerland (taki zachodnioniemiecki Sopot), posłem parlamentu i działaczem Związku Wypędzonych i Pozbawionych Praw. Do śmierci w 1979 roku rząd RFN wypłacał mu generalską rentę..
P.S. Gdyby ktoś z Szanownych Czytelników był dziś lub jutro w Warszawie, w pobliżu mostów Poniatowskiego czy Łazienkowskiego, tam przy samej Wisłostradzie między tymi mostami, po prawej, śródmiejskiej stronie (jadąc na południe, na lotnisko Okęcie), zaraz za kościółkiem Świętej Trójcy, w miejscu gdzie stała owa ostatnia powstańcza reduta Czerniakowa znajduje się teraz krzyż i kilka głazów - Pomnik Bohaterów Powstania Warszawskiego - dowódcy Andrzejowi Romockiemu "Morro" i wszystkim żołnierzom "Brody-53", uprzejmie proszę zapalić pod nim znicz, również ode mnie. Dziękuję.
"..kilka Twoich powstańczych tekstów pisanych w sierpniu 2009 i Twoje komentarze i interpretacja faktów w tym opis próby połączenia Starego Miasta z Żoliborzem są niesamowite. Powiem szczerze, że te Twoje teksty, wraz z książką Zbigniewa Sadkowskiego "Honor i Ojczyzna", należały do głównych motywów mojego zainteresowania się szczegółami." ALMANZOR 22.08
..."notki Witka, które - pisane na dużym poziomie adrenaliny - raczej się chłonie niż czyta." "
Prawda o Powstaniu, rozpoznawana na poziomie wydarzeń związanych z poszczególnymi pododdziałami, osobami, czy miejskimi zaułkami ma niespodziewaną moc oczyszczania Pamięci z ideolog. stereotypów i kłamstw. Wszak Historia w gruncie rzeczy składa się z prywatnych historii. Prawda na poziomie Wilanowskiej_1 jest dużo bardziej namacalna i bezdyskusyjna niż na poziomie wielkiej polityki. Spoza Pańskiego tekstu wyłania się ten przedziwny napęd Bohaterów, o których Pan pisze. I nawet ten najgłębszy sens Ofiar, czynionych bez patosu i bez zbędnych górnolotności"
JES pod "Dzień chwały największej baonu "Zośka"
"350 lat temu Polakom i Ukraińcom zabrakło mądrości, wyrozumiałości, dojrzałości. Od buntu Chmielnickiego rozpoczął się powolny upadek naszego wspólnego państwa. Ukraińcy liczyli że pod berłem carów będzie im lepiej. Taras Szewczenko pisał o Chmielnickim "oj, Bohdanku, nierozumny synu..."
Po 350 latach dostaliśmy, my Polacy i Ukraińcy, od losu drugą szansę. Wznieść się ponad wzajemne uprzedzenia, spróbować zrozumieć że historia i geografia dając nam takich a nie innych sąsiadów (Rosję i Niemcy) skazały nas na sojusz, jeżeli chcemy żyć w wolnych i niepodległych krajach. To powrót do naszej wspólnej historii, droga oczywiście ryzykowna na której czyha wiele niebezpieczeństw (...)
"Более подлого, низкого, и враждебно настроенного к России и русским человека чем Witek, я в Салоне24 не видел"
= "Bardziej podłego, nikczemnego i wrogo nastawionego do Rosji i Rosjan człowieka jak Witek, ja w Salonie24 nie widziałem" AKSKII 13.2.2013
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura