Dzień 27 sierpnia 1944 wydaje się symbolicznym przełomem przebiegu bitwy o Warszawę znanym powszechnie jako Powstanie'44. Mimo że decydujące w skutkach i nieodwracalne wydarzenia miały miejsce wcześniej: 22 sierpnia (klęska Natarcia na Dworzec Gdański) i nazajutrz - ostateczny upadek dwóch najważniejszych redut obrony Starówki: gmachu PWPW przy ul. Sanguszki i Katedry.
Oba budynki były bronione nieprzerwanie od 14 dni i nocy, a od kilku dób krwawe walki toczyły się dosłownie o każdy kąt każdego nadziemnego i podziemnego piętra PWPW. W piwnicach po pas w wodzie i na I piętrze bronili się Powstańcy, a Niemcy opanowawszy parter szturmowali wyższe i niższe poziomy, w przerwach odpierając rozpaczliwe kontrataki obrońców.
26.VIII: "Obrońcy Katedry pozbawieni snu, pożywienia i wody, przebywali wśród rozkładających się trupów i byli wyczerpani do ostateczności. Niemcy zbudowali barykadę w nawie wielkiej, jedna ich drużyna obsadzała stanowisko nad zakrystią przy wejściu na wieżę. Wieczorem podpalono zakrystię, zmuszając Niemców do opuszczenia tego stanowiska, przy czym 6 Niemców zginęło, o północy oddział podchorążego Brzęka szturmem wyrzucił Niemców z barykady w nawie i obsadził kaplicę Baryczków."
Por.Szczerba:"Posunąłem się w stronę nawy, każąc nie spuszczać z oka galerii. Doszedłszy do zwalonego świecznika, spojrzałem w prawo. Na dwóch stopniach podwyższenia przed lewym ołtarzem leżał twarzą do ziemi żołnierz w "panterce". Podszedłem do niego. Był bez hełmu. Ciemne włosy skąpane we krwi, leżał na dwóch karabinach, których pasy przerzucił przez szyję. "Ryszard" obrócił go za ramię twarzą do góry - "Tomaszewski". Dotknąłem reki - była już zimna. Szedł objuczony zdobyczną bronią, zwycięski, aby w zdobytym ponownie kościele znaleźć śmierć przed samym ołtarzem Boga, tylekroć zhańbionego w tej świątyni."
27.VIII: "Cały chór Katedry zajął nieprzyjaciel, by stąd wspomagać szturm na nawę główną. Rozpoczął się on o 7-mej tuż po nalocie (sic!) obejmując także Kanonię. Oddział por. Szczerby 101. kompanii utrzymał się w kaplicy Baryczków w lewej nawie, choć Niemcy obsadzili barykadę w nawie głównej.
O godz.11-tej zdecydowane przeciwuderzenie Powstańców oczyściło wnętrze Katedry.
W południe wtargnął przez wyłom od strony Zamku Królewskiego ciężki czołg niemiecki i burząc pociskami filar z amboną zmusił Powstańców do schronienia się w nawie lewej. Wyparli ich stamtąd miotaczami płomieni grenadierzy pancerni opanowując wnętrze Katedry.
O godz. 15-tej poprowadzi rotmistrz Bończa resztki 101. kompanii do natarcia, otrzymawszy od mjr Roga karabin maszynowy. Szturmując przez otwór w murze lewej nawy odzyskał on kaplicę Baryczków, a także spaloną zakrystię i wejście na krużganek. Zabito 6 grenadierów pancernych, biorąc 1 do niewoli. Jednak dalszy szturm załamał się wśród filarów nawy głównej. Powstańcy rażeni ogniem pistoletów maszynowych z krużganku wycofali się do kaplicy unosząc ciężko rannego rotmistrza Bończę."
Czytając powyższe opisy walk przypomina się zadziwiająca wypowiedź drugiej osoby w hitlerowskich Niemczech, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy Heinricha Himmlera, który podczas trwania Powstania powiedział do oficerów i wychowawców SS:
- "Walka w Warszawie należy do najbardziej zaciętych w tej wojnie i jest porównywalna największą zaciętością tylko z walką o Stalingrad"
= "der Kampf in Warschau ist der haerteste in dieser Zeit und er ist vergleichbar mit Kampf in Stalingrad, so schwerigste"
"walkę w Warszawie pod dowództwem Polaka Bora, której przykładem moglibyśmy się umocnić i w tej postawie niezłomnej wiary w zwycięstwo, nieulegania nigdy, powinniśmy wychowywać naszą młodzież."
http://www.abmp3.info/mp3/1944-09-21-heinrich-himmler-rede-vor-wehrkreisbefehlshabern-und-schulkommandeuren-in-jaegerhoehe.html
Szczęśliwcom, mieszkańcom Warszawy i turystom, mogącym odwiedzić dziś w niedzielę (wtedy też 27 sierpnia przypadało na ten dzień) Katedrę na przypomnienie wydarzeń sprzed 73 lat...
Kartka z powstańczego kalendarza opracowanego przez Muzeum PW:
Płk Wachnowski (Karol Ziemski) reorganizuje obronę Starówki. W Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych toczy się zaciekła walka o poszczególne piętra i części gmachu. W nocy z 26 na 27 rusza przygotowywane od dziesięciu dni natarcie pod dowództwem ppłk. Bolesława Gancarza „Gryfa” celem połączenia Mokotowa ze Śródmieściem. Prezydent USA Franklin D. Roosevelt odmawia pomocy Powstańcom bez zgody Związku Sowieckiego.
To ostatnie jako przykład niezmywalnej hańby mocarstwa nieustannie podkreślającego ideały wolności i moralności podkreślam i zostawiam bez komentarza. Oprócz jednego - w tym czasie Sowiety były całkowicie zależne od amerykańskich dostaw żywności i w dużej mierze od amerykańskiego sprzętu wojskowego i surowców (ponad połowa benzyny lotniczej w sowieckich samolotach była Made in USA).
Dlaczego więc 27 sierpnia 1944 to symbol nieodwracalnego przełomu losów Powstania?
Moja, niezmiennie od lat, "biblia" Powstania czyli dzieło pułkownika AK Adama Borkiewicza ("PW. Zarys działań natury wojskowej") podaje na podstawie dokumentów:
"Dnia 27 sierpnia płk Monter uznał, że ciężkie dotąd położenie Starego Miasta staje się groźne." (Prom, dn.27.VIII.44 godz. 6:30, meldunek sytuacyjne nr 29).
"Wściekły napór nieprzyjaciela na polski bastion Starego Miasta trwa. Starówka, znosząc nieustanny nacisk dużych sił niemieckich, wiążąc te siły i zmuszając Niemców do zużycia poważnej ilości sprzętu i amunicji, spełnia zadanie olbrzymiej wagi dla walczącej Warszawy, pozwala reszcie miasta krzepnąć i organizować się w walce."
Niestety ta oczywista prawda doszła do dowodzącego Powstaniem za późno i nieodwracalnie za późno. Jak napisałem kilka lat temu w mile docenionym artykule "Szturm na Dworzec Gdański - podłoże":
Obie walczące strony stanęły około 20 sierpnia w obliczu impasu. Dowództwo Armii Krajowej po klęsce szturmu generalnego 1-szego sierpnia, ale wobec zdecydowanego poparcia ludu stolicy wspierającego bezwarunkowo w kolejnych dniach dalsze prowadzenie walki, zdecydowało się odłożyć planowaną ucieczkę oddziałów do pobliskich lasów. Po wzmocnieniach ze zrzutów alianckich i szczęśliwych zdobyczach broni (m.in. w szkole na Woronicza, Poczcie Głównej i Dworcu Pocztowym, ciężarówce z 24 karabin.maszynowymi na Żoliborzu i wiele in.) nabrało złudnej pewności, że czas pracuje dla Powstania. Oddziały nabierały rutyny i uczyły się taktyki walki ulicznej z kilkunastokrotnie silniejszym przeciwnikiem. Ten zaś nie wykorzystując literalnej bezbronności Polaków w pierwszych godzinach walk, umocnił się w dobrze ufortyfikowanych obiektach i nie wychylał z nich nosa, poza mordowaniem okolicznej bezbronnej ludności. Oczekiwał spodziewanej odsieczy, która nadeszła szybko nadeszła pod dowództwem Reinefartha i von dem Bacha, ale poza odblokowaniem jednej arterii komunikacyjnej, nie była w stanie szybko uśmierzyć buntu Polaków. Ci bronili się wręcz fanatycznie, uzupełniając brak uzbrojenia, amunicji i wyszkolenia żarliwością, sprytem i pogardą śmierci. Umocnili się w trudno dostępnej, ciasto zabudowanej dzielnicy położonej na skarpie wiślanej, gromadząc tam swoje najlepsze oddziały Kedywu – baony „Zośka”, „Parasol”, „Miotła” i inne. Kontrolowali jeszcze inne izolowane od siebie dzielnice miasta – Śródmieście, Mokotów i Żoliborz, ale właśnie zdobycie Starówki miało mieć dla Bitwy o Warszawę decydujące znaczenie.
Dostrzegł to dowódca niemiecki generał SS i Polizei von dem Bach (dzięki swemu mądremu szefowi sztabu mjr Fisherowi), zlekceważył polski dowódca Powstania pułkownik Monter- Chruściel (nawet nie pamiętał kto nył jego szefem sztabu, a jest to funkcja niemal tak ważna jak sam wódz!). Oczywiście to nie jedyny wielki błąd jaki popełnił on i jego zwierzchnik generał Bór Komorowski jeszcze przed 31 lipca * i po Godzinie W ** (1 sierpnia 1944), natomiast była to już ostatnia pomyłka nie do naprawienia. Niedostrzeżenie w porę znaczenia utrzymania Starówki rzutowało na końcowy wynik walk w stolicy." Potem był jeszcze karygodnie niedbale zorganizowane ów szturm, który opisałem słowami biorących w nim żołnierzy i oficerów:
„Siedzieć cicho i nie pouczać przełożonych! A gdy trzeba na śmierć iść po kolei…”
Przebieg szturmu na Dworzec Gdański oddziałów żoliborskich i staromiejskich Armii Krajowej Grupy „Północ” w nocy z 21 na 22 sierpnia 1944 r.
Na Żoliborz przedarł się kanałami ze Starówki zastępca Bora, szef sztabu KG AK „Grzegorz”, generał teoretycznie piechoty (bo wywiadu) - Tadeusz Pełczyński. „Objechał” ostro dowódcę wczorajszego nieudanego natarcia majora „Okonia” (A.Kotowski) z Grupy Kampinos za fatalne dowodzenie, jednak w kilka godzin nie zdołał wprowadzić efektywnych polepszeń.
Mający wzmocnić siłę bojową nacierających partyzantów i świeżych ochotników - doświadczeni weterani Starówki z oddziału por. Trzaski dotarli kanałami ściekowymi tak bardzo zmęczeni, że nie nadawali się do użycia w akcji.
Zajmowanie pozycji wyjściowych do natarcia odbyło się w atmosferze nerwowości i bałaganu, niektóre oddziały wyruszyły na rozkaz dowódców wcześniej tj. ok.2:30, inne do których nowe rozkazy nie dotarły - o zaplanowanej 3:10. Pozwoliło to dobrze przygotowanym Niemcom kierowanie zabójczego ognia na poszczególnego oddziały i po zniszczeniu jednych, przerzucanie go na kolejne, będące jeszcze daleko od ich pozycji.
Mimo to impetem i brawurą polskiego „hurra” zdołano dotrzeć do niektórych bunkrów i wytłuc ich załogi granatami. Jednak położony natychmiast ogień zaporowy nie pozwalał wesprzeć tych bohaterów posiłkami i zostali oni niemal do ostatniego wybici ostrzałem z moździerzy. Do walki włączyły się armaty i inny ciężki sprzęt pociągu pancernego, co przemieniło ten szturm w kolejną rzeź.
Jeszcze tragiczniej wyglądało on od strony oblężonej Starówki. Doborowe i doświadczone kompanie baonu „Zośka” i Armii Ludowej (pod dowództwem kapitana ”Hiszpana” H. Woźniak*) zajęły pozycji punktualnie i bezproblemowo. Wcześniej niż było planowane, usłyszano kanonadę z Żoliborza. Czekano spokojnie dalej. Weterani konspiracji wiedzieli, że punktualność jest podstawą sukcesu. Nadeszła zaplanowana godzina szturmu (3:10), jednak rozkazu do ataku dalej nie wydano. Nie ma go nawet gdy nasila się kanonada od strony atakowanego dworca (ale skierowana w przeciwną stronę - przeciw oddziałom Żoliborza). Kiedy dowódcy szturmujących kompanii sugerują dowodzącym pułkownikom, że teraz moment do ataku jest najlepszy i za chwilę będzie za późno - „po ptakach”, otrzymują odpowiedź:
- „Siedzieć cicho i nie pouczać przełożonych!”
Na takie dictum karnie odsalutowują i wracają do słuchania opowieści kapitana z AL o hiszpańskiej wojnie domowej 1936-39, która z niekompetencji dowódców i diabelnej skuteczności „sztukasów” oraz okrucieństwa wobec cywilnej ludności przypominała trochę Ich Powstanie…
Gdy strzały od Żoliborza cichną i rozwidnia się, że ciemności nie zasłaniają już odkrytych żołnierzy, nadchodzi zdumiewający rozkaz „Naprzód!”.
Dwudziestokilkuletni, ale z wielkim doświadczeniem bojowym dywersji, partyzantki i ostatnich 20 dni tej specyficznej, nieprzerwanie krwawej walki nie mają złudzeń co do szans powodzenia szturmu w tych warunkach. Są jednak zdyscyplinowani i klnąc „na czym świat stoi” (po cichu, bo większość to harcerze – dbający o postawę i kulturę języka), wychodzą do akcji.
Pierwsza grupa uderzająca od strony Stawek ma trochę więcej szczęścia. Po opanowaniu pierwszej linii obrony niemieckiej zostają potężnie ostrzelani przez nieniepokojonych już szkopów z broni maszynowej i moździerzy, jest kilku zabitych i wielu rannych, ale kompania zalega przed linią zagłady i po otrzymaniu rozkazu cofa się.
Druga grupa atakująca bliżej boiska „Polonii” nim rozwinie się w ataku, dostaje morderczy ostrzał z moździerzy, przed którym na płaskim terenie nie ma osłony. Kilkunastu ciężko rannych chłopców zalega murawę boiska. Niemcy udzielają im „humanitarnej” pomocy – miażdżą ich gąsienicami czołgów. Jeden z leżących ciężko rannych Eugeniusz Boguszewski „Malarz” – 8 postrzałów w pierś - widząc jak konwencje genewskie dotyczące rannych wypełniają przedstawiciele europejskiego narodu o tysiącletniej kulturze, postanawia drogo sprzedać swoje życie. Znajduje u zabitych kolegów 3 granaty, w tym jeden przeciwczołgowy, odbezpiecza go i zamierza zdetonować w chwili, gdy niemiecki Panzer zacznie na niego najeżdżać. Czołg przejeżdża obok niego kilkakrotnie, ale jakimś dziwnym trafem losu wybiera inne „cele”. A ranny nie ma sił się przemieszczać…
Po zmiażdżeniu wszystkich - jak im się zdaje - rannych, Niemcy opuszczają boisko, a Malarz do zmroku leży w palącym słońcu z 8 ranami w sobie. Największym jego problemem jest teraz odbezpieczony granat, który trzeba odpowiednio trzymać, aby nie wybuchł! Tak zwanym nadludzkim wysiłkiem, które stawką było własne życie doczołguje się w nocy do kolegów razem z tym granatem, który za pomocą jakiś nieznanych sił uratował go. Przynosi też opowieść o tragicznym końcu rannych kolegów, która w tamtych dniach nie była czymś szczególnie niewiarygodnym.
We wszystkich trzech atakach na Dworzec Gdański ( był jeszcze wcześniej jeden wykonany tylko siłami Starówki ) wyraźnie ukazały się najważniejsze wady dowodzenia operacyjnego w Powstaniu Warszawskim. Były to wg pułkowników AK - A. Borkiewicza oraz AK i WP - J. Kirchmayera m.in.:
- nieliczenie się z realiami
- zbyt poważne traktowanie nominalnych sił bojowych „baonów” i „kompanii”, które naprawdę przypominały plutony (siłą ognia)
- brak dyscypliny czasowej zaplanowanych natarć;
- słabe wykorzystanie nielicznej, ale posiadanej broni maszynowej,
- fatalna łączność i sposób przekazywania rozkazów;
- przecenianie znaczenia wartości ducha bojowego nad lepsze uzbrojenie i perfekcyjną bezwzględność organizacją nieprzyjaciela;
- brak konsekwencji w planowaniu i przeprowadzaniu akcji zaczepnych
–brak koordynacji uderzeń między różnymi grupami Powstańców.
Te nieudolne próby przełamania oblężenia Starego Miasta wyrwały z szeregów powstańczych kilkuset młodych, gotowych na wszystko żołnierzy.
„Nadziei starczyło na dwie krótkie sierpniowe noce, goryczy i rozczarowania zostało na długie lata” - napisał Stanisław Jankowski Agaton „cichociemny”, porucznik baonu „Pięść” na Woli, wysłany do Kampinosu z misją koordynowania pomocy dla Powstania, uczestnik tego szturmu, ochotnik do „piekła Starówki”, przyszły adiutant Bora.
I pomyśleć, że mogło być inaczej, gdyby ppłk „Victor" (Ludwik Wiktor Kowalski) okazał w nocy z 15-ego na 16-ego sierpnia* cojones i zaatakował swoją silną kolumną partyzancką(720 dobrze uzbrojonych żołnierzy) przypadkowo napotkaną kolumnę niemieckich czołgów i samochodów pancernych, których załogi spały sobie bez wystawionych ubezpieczeń, przez co mogły stać się łatwym łupem Polaków. Ppłk Kowalski zawrócił chcących atakować żołnierzy i w dodatku część z nich pogubił w nocnych ciemnościach.
Powstanie Warszawskie to również niesamowity miks bezprzykładnego męstwa żołnierzy i niższych dowódców z oburzającą niekompetencją i ostrożnością (nie nazywając jej inaczej) niektórych pułkowników i generałów.
Chociaż podczas sporów o decyzję i czas rozpoczęcia walki część z nich była bezmyślnymi "jastrzębiami". Ot, typowo polska mieszanka wspaniałości z małością.
Dlatego Powstanie'44 jest wciąż tak Polakom bliskie i drogie mimo oddalającej się czasowej odległości i zmieniających się realiów.
"Przez wiele setek lat, póki istnieć będzie naród polski, każdy Polak będzie przyznawał, że Powstanie Warszawskiego było samobójczym szałem i będzie do niego miał synowską miłość i tkliwość. Będzie z niego dumny".
"..kilka Twoich powstańczych tekstów pisanych w sierpniu 2009 i Twoje komentarze i interpretacja faktów w tym opis próby połączenia Starego Miasta z Żoliborzem są niesamowite. Powiem szczerze, że te Twoje teksty, wraz z książką Zbigniewa Sadkowskiego "Honor i Ojczyzna", należały do głównych motywów mojego zainteresowania się szczegółami." ALMANZOR 22.08
..."notki Witka, które - pisane na dużym poziomie adrenaliny - raczej się chłonie niż czyta." "
Prawda o Powstaniu, rozpoznawana na poziomie wydarzeń związanych z poszczególnymi pododdziałami, osobami, czy miejskimi zaułkami ma niespodziewaną moc oczyszczania Pamięci z ideolog. stereotypów i kłamstw. Wszak Historia w gruncie rzeczy składa się z prywatnych historii. Prawda na poziomie Wilanowskiej_1 jest dużo bardziej namacalna i bezdyskusyjna niż na poziomie wielkiej polityki. Spoza Pańskiego tekstu wyłania się ten przedziwny napęd Bohaterów, o których Pan pisze. I nawet ten najgłębszy sens Ofiar, czynionych bez patosu i bez zbędnych górnolotności"
JES pod "Dzień chwały największej baonu "Zośka"
"350 lat temu Polakom i Ukraińcom zabrakło mądrości, wyrozumiałości, dojrzałości. Od buntu Chmielnickiego rozpoczął się powolny upadek naszego wspólnego państwa. Ukraińcy liczyli że pod berłem carów będzie im lepiej. Taras Szewczenko pisał o Chmielnickim "oj, Bohdanku, nierozumny synu..."
Po 350 latach dostaliśmy, my Polacy i Ukraińcy, od losu drugą szansę. Wznieść się ponad wzajemne uprzedzenia, spróbować zrozumieć że historia i geografia dając nam takich a nie innych sąsiadów (Rosję i Niemcy) skazały nas na sojusz, jeżeli chcemy żyć w wolnych i niepodległych krajach. To powrót do naszej wspólnej historii, droga oczywiście ryzykowna na której czyha wiele niebezpieczeństw (...)
"Более подлого, низкого, и враждебно настроенного к России и русским человека чем Witek, я в Салоне24 не видел"
= "Bardziej podłego, nikczemnego i wrogo nastawionego do Rosji i Rosjan człowieka jak Witek, ja w Salonie24 nie widziałem" AKSKII 13.2.2013
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura