W 80. rocznicę urodzin i 38. rocznicę śmierci wspomnienia o Stedzie Państwu roztaczam, o polskim, świeckim św. Franciszku, romantycznym wizjonerze, fascynacie uwiedzionym przez intelektualne hybrydy myśli wszelkich mędrków i sofistów, wykpionym kochanku zimnej damy Filozofii, włóczędze losu, samotnym jak dziecko w żelaznym świecie dorosłych wrażliwcu, ckliwym kochanku dręczonym przez znające siłę swego uroku suki, wielki, niespełniony pielgrzymie ziemski, niech Ci na niebieskiej polanie będzie, jak u Potęgowej za piecem! Od serca i umysłu, czapką do ziemi kłania się Twej pamięci – Wilk Miejski
Ruszaj się, Bruno, idziemy na piwo;
Niechybnie brakuje tam nas!
Od stania w miejscu niejeden już zginął,
Niejeden zginął już kwiat!
Edward Stachura
24 lipca 1979 - Zmarł samobójczo w swoim mieszkaniu w bloku na Grochowie w Warszawie poeta Edward Stachura. Żył 42 lata. Pragnął być „Człowiekiem NIKT”, ale egocentryzm nakarmił go wymiotnie byciem KIMŚ… Jakiś czas leczył się (po próbie samobójczej) psychiatrycznie w szpitalu „Drewnica” w Ząbkach pod Warszawą. Stachura nazywany jest twórcą „poezji czynnej”, bowiem nie tylko często recytował i śpiewał swoje teksty, ale i tworzył je niejako „w drodze”, aktualizował i uzupełniał. Pomiędzy wykreowanym bohaterem, a realnym pisarzem można postawić znak równości. W ostatnim swym utworze „Liście do Pozostałych” poeta tak żegna się ze światem: „Umieram za winy moje i niewinność moją, za brak, który czuję każdą cząstką ciała i każdą cząstką duszy, (...) bo nawet obłęd nie został mi zaoszczędzony, bo wszystko mnie boli straszliwie…”. Utwory Stachury („Dużo ognia”, „Całą jaskrawość”, „Siekierezada, czyli zima Leśnych Ludzi”, "Wszystko jest poezja", „Się”, „Fabula Rasa”), poetyckie, te prozatorskie, polemiczne, oraz jego piosenki, wyprzedzały wizjonersko późniejsze publikacje i obiegowe idee młodzieżowej kontrkultury.
Na podstawie „Mowa kulawa”, rozdział „Subiektywne kalendarium historyczne”. AK
*
Urodziłem się 18 sierpnia 1937 r. w Pont-de-Cheruy (dep. Isere) we Francji. Dzieciństwo miałem spokojne i piękne. Kiedy miałem 7 lat, śniło mi się, że posiadam zdolność lotu. W tym czasie zacząłem uczęszczać do francuskiej szkoły elementarnej i sny zaczęły się zmieniać jak nowe obrazy w fotoplastykonie. Drugą wojnę światową pamiętam tylko ze smaku czekolady, którą obdarowywali nas Amerykanie. Pamiętam jeszcze pająka na suficie naszej piwnicy, w której musieliśmy się ukrywać przez dwa tygodnie. Kiedy miałem 11 lat, rodzice doszli do wniosku, że należy opuścić słodką Francję i powrócić do jeszcze słodszej Polski. Nie rozumiałem jeszcze wtedy słowa: nostalgia. Teraz dopiero rozumiem, ileż smutku się w nim zawiera. Z opowiadań i książek słyszałem dużo o wilkach grasujących w Polsce. Nie widziałem nigdzie wilków, ale nie mogłem się spodziewać, że tak małe będzie moje rozczarowanie. Osiedliliśmy się w ponurym miasteczku, w Aleksandrowie Kuj. Było to kiedyś graniczne miasteczko i słynęło szeroko z przemytu. Tutaj skończyłem szkołę podstawową. Ponieważ wykazywałem wysokie zdolności, oddano mnie do gimnazjum w Ciechocinku, żeby zrobić ze mnie „inżyniera” lub „doktora”. Po trzech latach przeniosłem się do liceum ogólnokształcącego w Gdyni, które ukończyłem i gdzie do tej pory otoczony jestem legendą, jak wyczytałem w tamtejszej szkolnej gazetce. Jeden rok, tzn. 1956, włóczyłem się po Polsce napotykając wszędzie ślady wilków, a nigdy ich samych. Potem zacząłem studiować filologię francuską na KUL-u, gdzie doskonała dobroć kilku osób wzruszyła mnie do głębi. Studia przerwałem przede wszystkim z własnej winy, a może z winy wierności tradycjom moich wielkich „ancetres”.
Na podstawie życiorysu złożonego przez Poetę na KULu, zamieszczone w piątym tomie Poezji i prozy pod red. Krzysztofa Rutkowskiego.
*
Niedziela, 8 lipca
Byłem, chyba jak każdy człowiek, światem samym w sobie i kiedy było mi źle, chowałem się w sobie, miałem u sobie schronienie. Teraz nie mam tego schronienia. Nie mam własnego, swojskiego świata. Jestem cały odkryty, odsłonięty, nagi, wystawiony na razy.
Człowiek-nikt zniknął. Zniknął wielki mój pocieszyciel. Zniknął ten, który był bez trwogi i który wiedział wszystko. Zniknął ten, który stanął na początku. "Błogosławiony kto stanie na początku; pozna on koniec i nie skosztuje śmierci".
Ale jakby zniknął też ten, któremu człowiek-nikt podyktował dwa teksty: "Fabula rasa" i "Oto". Niejaki Edward Stachura, który sam siebie zanegował. [...] Kto pozostał na placu? Kim jestem? Czuję się jak syn zatracenia.
Niedziela, 1 lipca
Chciałem i nawet jeszcze chciałbym zaczepić się jakoś o ten świat, ale ciągle nie udaje mi się to. Dni mijają, a mnie się to nie udaje. Co mogę zrobić?
Pisanie tyle razy ratowało mnie z ciężkich smutków, a tym razem nic z tego, choć już zapisałem tyle stron. I piszę dalej, i bez smaku, ten bezsmak, który całkowicie mną zawładnął, jest najstraszliwszy. [...] A czy nie można by wyjść śmierci na spotkanie?
Czwartek, 19 lub 20 lipca
Byłem buntownikiem łagodnym, najłagodniejszym z możliwych, ale krańcowym. Poszedłem do końca. Czy za daleko? Chciałem unieść wszystkie nieszczęścia świata ludzi. I zwariowałem. Ale czy od tego? Nie wiem.
Fragmenty „Pogodzić się ze światem” tekstu wydanego ½ roku po śmierci Poety w „Twórczości”.
*
Refleksje osobiste
Sted był człowiekiem, który mógłby powiedzieć o sobie wielce nieskromnie (a kto tak powiedział?) „jestem, który jestem”. Był programowo, albo na zasadzie utraty kontroli nad konsekwentną kreacją, niczym Uczeń Czarnoksiężnika, typowym puer aeternus, wiecznym młodzieńcem, człowiekiem, który nigdy się nie zestarzał, śmierci oddał swą zakonserwowaną neurotycznie (a może psychotycznie?) młodość, nie dał się rozdziobać „krukom i wronom banału” i „małej stabilizacji”, dał się uwieść „tej zwyczajnej wariatce” śmierci… Był typem wagabundy, autostopowicza, podróżnika, brata-łaty, (nad)wrażliwca-altruisty, wynoszącego zdecydowanie swym życiem „być” nad „mieć”. Zawsze obracał artystycznie swój wewnętrzny kalejdoskop nowych doznań i wrażeń, eksperymentował, wychodził z siebie, sobą płacił za błędy i szaleństwa, ale przygodę, rzucanie się głową ryzyka w „niewypowiedziane”, czy w „widok nad widoki”, cenił wyżej, niż cnoty życia osiadłego, kuszące uroki posiadania i dorobkiewiczostwa...
Z mieszczańskiego punktu widzenia, a jest on normą społeczną niezależnie od ustroju i czasu, był i jest On formą odrzucenia "kardynalnego obyczaju", alienusa grożącego swą postawą „powszechnemu ładowi społecznemu”, a styl życia Pan Stachury, czyli Steda był i jest naganny! Ale furda tam ciocie moralizujące na kanapach, On kultywował żywot nieudacznika, lekkoducha, niebieskiego ptaka, nosząc "całą jaskrawość" w głowie, a w plecaku materialną wyprawkę (omnia mea mecum porta), także chwytając się, jak trzeba było przeżyć, jak leser, czy bumelant byle czego, każdej pracy, aby zapewnić sobie po męsku byt fizyczny i możliwość swej dalszej „drogi rzadziej wędrowanej”. Jego system wartości, to swoisty kodeks honorowy, chłopacka duma, „zakon powstańca przeciw wynaturzonemu światu”, co nie jest trudno wyczytać z Jego poezji, opowiadań, powieści, notatek i szkiców podróżnych, choć dla klasycznego krytyka literatury Jego twórczość jest bardziej egzystencjalno-impresjonistyczna, niż mistyczno-moralizatorska. Jest jednak inaczej, bowiem to nie kronika podróży przez życie, ale zapis walki o pozostanie w jego ramionach, wydarcie się z kościstych łapsk śmierci, co dybie na tych „przystosowanych inaczej”, tak…
Bohaterowie jego utworów, choćby "Całej jaskrawości”, czy "Siekierezady", szukają najrozmaitszych okazji do zarobienia pieniędzy, nie gardząc odszlamowaniem stawu w ciechocińskim Parku Zdrojowym, czy pracą przy wyrębie lasu, ale zawsze "widać i czuć", że są z innego świata. To ostatnie zajęcie, drwalstwo, zdawać by się mogło - połączenie zdrowego ruchu na świeżym, leśnym powietrzu i zarobku, to tylko sytuacja "obserwacji uczestniczącej", a nie czystej pragmatyki, choć i niebagatelnej, jak na lata 60. sumy 1200 zł za wykonaną robotę. Ta Jego zabawa w ucieczkę i zaszycie się z dala od cywilizacji zaowocowała najlepszą książką Steda, do dziś chętnie czytaną przez fanów i smakoszy literatury - "Siekierezadą albo zimę leśnych ludzi", wydrukowaną w "Twórczości" w roku 1970 i wydaną w "Czytelniku" w 1971 roku, a uhonorowaną w roku następnym nagrodą im. Stanisława Piętaka. Powieść Steda została także przeniesiona mistrzowsko na ekran w roku 1986 przez znakomitego reżysera, Witolda Leszczyńskiego ("Żywot Mateusza", "Konopielka", "Requiem")...
Siekierezada, cały film HD (+ wypowiedź Stachury w radio)
https://www.youtube.com/watch?v=DtIpdGayg8c
Sted od początku, od chwili, gdy zaczął ścigać „zjawę realną”, był od owego początku cały zanurzony w "życiopisaniu", w bólu i ekstazie, w śmieszności i patosie, na śmierć i życie. W jego ambitnej, ale też szalonej, odrywającej od realiów egzystencji, w bilansie zysków i strat – samobójczej potrzebie jedności i wzajemnego przekładu literatury na życie i vice versa, widać sylwetką człowieka, co „stracił rozum dla serca”, tak! W kreowaniu sobą poezji i poezją siebie zabijania, bo windowania poprzeczek dla „wszystko jest poezja” tragicznie za wysoko, Sted osiągnął pułap dramatu, ale też i śmieszności podobny Rafałowi Wojaczkowi. I to ich łączy. To łączy dramat bycia poetą, pięknoduchem, wrażliwcem i niezłomnym obrońcą dawno poddanych „okopów prawdy i wolności”, upartej niezależności, a owocujących samotnością w tłumie, obojętnością tzw. przyjaciół, niezdolnością otoczenia do zrozumienia, że tu nie gra się na nosie światu, ale „o WSZYSTKO, albo NIC…
Rozumiem to, chadzam tymi ścieżkami, jak mnie „Muza bierze od tyłu”, ale mam w głowie zainstalowane powiedzenie – „znaj proporcjom mocium panie”! Czego wszystkim miłośnikom „białych lokomotyw” i „sensu w zaumie” (to od siebie) życzę od serca i rozumu! I pamiętajmy, że nasza psychika, to struktura piętrowa, mająca korzenie archaiczne, gdzie czas „świątecznego paroksyzmu” był niezbędny dla kultywowania umiarkowanej pragmy, bowiem to „artystyczne rozpasanie” równoważy i stabilizuje życie wewnętrzne, pomaga połykać "żabę banalnej egzystencji", kiedy odnajduje się wartość także w tej potrzebie "przechodniości" słowa w obraz, w metaforę odzianego, na „drugą stronę” (patrz – Alfred Kubin), w tej nadanej (czasem gwałtem) misji "przepisywaniu z powietrza", wchodzenia w „pozasłowie”! W dramatycznym „kończeniu życiem tego, co poczęte słowem”, w owym magicznym „życia upoetyzowaniu” jest sens! Bowiem w „szaleństwie jest metoda” (tak za Jorge Borghesem), a poezja jest kluczem do rzeczy, o których się filozofom, nawet marksistowskim, nie śniło...
I nie śniło się Kulczykom, Olkom, Tuskom, Budyniom, Podpaskom, Schetynom i Bieńkowskim, gierojom maskultury, że można być człowiekiem dobrym, człowiekiem prawdzie wiernym, takoż czującym i wiedzącym, że nie wszyscy mają "na bogato", więc Sted im podpowiedział, ale chyba przez głuchy telefon! Bowiem kiedy otrzymał wypłatę za pracę stypendialną w Meksyku, a wyszedłszy na balkon, rozrzucił wszystkie zarobione intelektualnie banknoty przechodzącej ulicą biedocie, tak z potrzeby serca, to "dał nam przykład Sted, jak zwycięzać mamy demona bezduszności"! I tym się różni człowiek od istoty antropoidalnej, gadającej głowy, partyjnego dupka, czy przetwórni chleba w kał (tak za Rafałem Wojaczkiem), ku pamięci i mięci kupa!
*
Sted toczy swój garb uroczy
Sted, druhu z drogi zboczonej
Czemu ty, wariat niezwyczajny
Dałeś się uwieść śmierci
Zwyczajnej wariatce
Do kurwy nędzy, czemu...
Dlaczego biała lokomotywa
Nie była ci siostrą miłosierdzia
Dlaczego jej niewidzialny Konduktor
Nie był twym bratem-swatem
Nie zaręczył cię trwale z życiem...
Sted, cały zbudowany byłeś z ran
A taki chwat, to dwie wódki wypije
Pod fontanną gwiazd łeb zmoczy
Żadem nie ugodzi go ogon smoczy
Żaden dance macabre nie zarazi...
Lecz to taki śmiech wyniosły
Cały taki świat iluzji
To tylko w poezji
A nie wszystko jest poezja, nie...
Zwłaszcza wojna, także w człowieku
Bowiem poza nią to prozatorium
Gra przy zamkniętych drzwiach
Spacer po linie wyobraźni
Nad realny dół
Gdzie jeno hula szarańcza
Gdzie kula w łeb
A kula toczy swój garb uroczy...
Już jest za późno
Jest za próżnią polana
Dwa obłoki, widok nad widoki!
*
24.07.2016 roku, Stedowi na 27 uśmierciny - AntoniK
Zerwanie maski
Tak, nadszedł czas, jest miejsce
Dokonam więc brutalnej wiwisekcji
Nie poetyckiego mazgajstwa
A psychicznej rozprawy
Rozprawy z wirusem, co zdominował
Nie tylko me metaforotworzenie
Ale cała aparaturę poznawczą
I umysł (bez)krytyczny także
Wirusa podstępnego i skutecznego
Ubranego w stylowy ancug fals falag
A jest nim KŁAMSTWO…
Nie jestem kłamcą, bowiem kłamie tchórz
Kłamstwo jest nadrzędną poetyką
Jest scenografem mej przestrzeni wewnętrznej
Jest dyktatorem, który mnie zniewolił…
Moje poetyckie zaśpiewy, często skomlenia
To próba wyrwania się z dyktatu kłamstwa
Bowiem to mnie boli, starego weredyka
Że aparatura języka, którą uruchamiam
Potrafi jeno mitologizować, czyli kłamać
Potrafi tylko kreować zamki z mgły
I mroczne lasy z pajęczyny
Które prześwietla światłem kłamstwa
Jako ten Luci ferus, niosący światło
Straszliwy demon podmiotu lirycznego…
On nawiedza mnie jako uwodzicielski Lucyfer
Miłośnik ducha, co gardzi materialnością świata
Napełnia mnie światłem, co czarne wewnątrz
Zabiera mi smak życia, daje lód ducha
Bowiem życie, świetlisty owoc miłości
Rodzi się w mrocznej macicy Pozasłowia
Jedni Prymarnej, ostępach Niewypowiedzianego…
*
Nowina, 24 sierpnia 2013 r. Antoni Kozłowski
*
Tu, zaś, coś dla smakoszy, dla tych, co chcą popłynąć z Poetą, teraz już rzeką podziemną…
https://www.youtube.com/watch?v=19IBIGLa3G0&t=133s
https://www.youtube.com/watch?v=SlOhEEXWR4g
https://www.youtube.com/watch?v=F5pvlmXZFSo&t=629s
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura