Wilk Miejski Wilk Miejski
1059
BLOG

Żydokomuna, czyli aparatczycy PPR, oprawcy UB i rewizjoniści partyjni PZPR

Wilk Miejski Wilk Miejski Polityka Obserwuj notkę 2



Zacznę od pewnego cytatu, aby zasygnalizować, iż temat analizuję nie z pozycji „antysemityzmu”, ale rzetelnego „realizmu”, którego, jak się okazuje, wyznawcą jest także zacytowany tu Adam Michnik. Oto co powiedział: „Jak na pewno wiecie, środowiskiem, z którego pochodzę, jest liberalna żydokomuna. To jest żydokomuna w sensie ścisłym, bo moi rodzice wywodzili się ze środowisk żydowskich i byli przed wojną komunistami. Być komunistą znaczyło wtedy coś więcej niż przynależność do partii, to oznaczało przynależność do pewnego języka, do pewnej kultury, fobii, namiętności”. A sprawy miały się tak, że bolszewicy, tworzący aparat partyjny powstającego ZSRR, początkowo nie przywiązywali wielkiej wagi do tożsamości narodowej, ale idei internacjonalizmu. Właśnie z tego powodu wielu działaczy bolszewickich pochodzenia żydowskiego nie uważało się za Żydów, a jednocześnie tępili oni religię żydowską oraz ruch syjonistyczny.

Przyczyną wstępowania wielu osób pochodzenia żydowskiego do partii bolszewickiej była niechęć inteligencji rosyjskiej do nowej władzy, której przejawem był strajk urzędników. Lenin, jako przebiegły polityk, wykorzystał do budowy nowego aparatu państwowego głównie działaczy wybranych spośród mniejszości narodowych, wśród których szczególny udział z oczywistego powodu, wykształcenia, mieli Żydzi. Bolszewicy pochodzenia żydowskiego nie działali solidarnie, a jedynie uczestniczyli w utarczkach różnych frakcji partyjnych. Zaś "wielką czystkę" przetrwali tylko bolszewicy ślepo posłuszni Stalinowi, w tym wielu Żydów. W połowie lat 40-tych XX wieku pochodzenie żydowskie stało się jednak przeszkodą w karierze, z racji tego, że Stalin postanowił oprzeć urzędową ideologię państwa (po doświadczeniach wojennych) w większym stopniu na nacjonalizmie rosyjskim, czego wynikiem była kampania walki z „kosmopolityzmem” i sprawa lekarzy kremlowskich. Od połowy lat 50-tych nastąpiła instytucjonalizacja dyskryminacji Żydów, co w praktyce zaowocowało zakazem lub ograniczeniem zatrudniania osób pochodzenia żydowskiego na określonych stanowiskach oraz studiowania na niektórych uczelniach. Polityka ta, oficjalnie określana przez sowietów, jako antysyjonizm, przetrwała do końca istnienia ZSRR…

Teraz, zaś, przeanalizujemy, jak sprawy żydowskie w powiązaniu z komunizmem (potem liberalizmem) miały się w II RP, PRL i III RP. To wyjaśnia wiele tzw. delikatnych „problemów politycznych”. Ale na początek o tym, co było czynnikiem sprawczym tego stanu rzeczy w Polsce. Wysoki udział działaczy pochodzenia żydowskiego był widoczny wśród aparatu partyjnego KPP. Władze II RP przedstawiły w roku 1936 raport o stanie organizacyjnym KPP, z którego wynika, że w aktywie centralnym partii było na on czas 53% Żydów, w aparacie wydawniczym 75%, w Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom 90%, a w aparacie technicznym Sekretariatu KPP - 100% Żydów. Podobne proporcje odnotowano w strukturach terenowych KPP. Jednak niewiele decyzji dotyczących polityki tej partii komunistycznej zapadało w kraju, ponieważ władzami zwierzchnimi KPP był Komitet Wykonawczy Międzynarodówki Komunistycznej, nad którym faktyczną władze sprawowało Biuro Polityczne KC WKP(b). W sierpniu 1938 roku decyzją prezydium Komitetu Wykonawczego Kominternu KPP została rozwiązana jako sekcja polska Kominternu. Rzeczywistą przyczyną rozwiązania KPP i wymordowania jej kierownictwa był rozkaz Stalina powodowany tym, iż  jej działacze mieli kontakty ze "starymi bolszewikami" – politykami i działaczami partii bolszewików, których Stalin postanowił fizycznie zlikwidować po XVII Zjeździe WKP(b). Wyjątkiem były osoby prowadzące bezpośrednią działalność szpiegowską lub należące do sowieckiej siatki szpiegowskiej w Polsce np. Piotr Jaroszewicz, późniejszy premier PRL, Bierut, prezydent, czy Radkiewicz, min. bezpieczeństwa publicznego (1945 - 1954). Przeżyli jedynie działacze KPP znajdujący się w polskich więzieniach!

Po wojnie kadry kierownicze PZPR i podległy mu aparat bezpieczeństwa rekrutowały się w większości z części aktywu przedwojennej KPP, który przeżył stalinowskie czystki. Kadry PPR i PZPR składały się z „zaufanych towarzyszy”, czyli agentów NKWD np. Bolesław Bierut i dowódców partyzantki komunistycznej w Polsce np. Mieczysław Moczar, przy czym walorem działaczy pochodzenia żydowskiego było wykształcenie, którym nie grzeszyli działacze pochodzenia polskiego, wywodzący się z ubogich warstw społecznych. W okresie stalinowskim w PZPR najbardziej wpływowymi aparatczykami pochodzenia żydowskiego byli: Jakub Berman, Roman Zambrowski i Hilary Minc - członkowie Biura Politycznego KC, a także inni, gorliwi utrwalacze „władzy ludowej”, czyli nikczemni zbrodniarze: Julia Bristigerowa, Anatol Fejgin, Jerzy Borejsza, Ozjasz Szechter, Helena Wolińska, Józef Światło, Szymon Harman, Józef Unszlicht, Wacław Komar, Jan Frey Bielecki, czy Stefan Michnik (przyrodni brat Adama, który bezczelnie twierdzi, że rola Stefana Michnika w aparacie stalinowskiego terroru „została wyolbrzymiona ze względu na jego rolę w historii opozycji w PRL”, cóż za absurd!), zbrodniarz stalinowski, sędzia w procesach łamiących praworządność, do dziś spokojnie mieszkający w Szwecji!

Sytuacja działaczy PZPR pochodzenia żydowskiego zmieniła się diametralnie w wyniku kierowanej przez Mieczysława Moczara i frakcję „partyzantów” nagonki antysyjonistycznej w czasie Wydarzeń Marcowych 1968 roku. Wtedy to Polskę (pamiętajmy – komunistyczną PRL!) opuściło kilkadziesiąt tysięcy obywateli pochodzenia żydowskiego, a represje dotknęły środowiska studenckie, naukowe i artystyczne. W środowisku wojskowym w czystkach antysemickich gorliwie uczestniczył gen. Jaruzelski negatywnie opiniując sylwetki ok. 800 swych kolegów oficerów. Frakcja „partyzantów”, wspierana przez tow. Gomułkę, I Sekretarza PZPR, skutecznie utożsamiła bunt studencki z rzekomą „syjonistyczną piątą kolumną”. Tak się składało, że aktywiści zrywu studenckiego byli często dziećmi osób, których „antysyjonistyczny” odłam partii zamierzał się pozbyć, aby zajęć ich miejsce. Ta frakcja partyjna atakowała także „kosmopolityczną”, „bananową” młodzież tak samo zacięcie, jak „syjonistów”. W zakładach pracy komuniści organizowali spotkania, tak zwane „robotnicze masówki” pod hasłem: „syjoniści do Syjonu, studenci do nauki, literaci do piór”. Stłumienie przez komunistów wystąpień młodzieży i inteligencji, antysemicka agresja i zmuszanie dziesiątek tysięcy obywateli PRL pochodzenia żydowskiego do opuszczenia Polski były efektem komunistycznej interpretacji Marca ’68. Był on częścią ruchów kontrkulturowych, jakie przelały się w tym roku przez Europę i Stany Zjednoczone, głównie przez ośrodki akademickie, ale dziś już wiadomo, że zjawisko owo finansowane było przez sowiecką KGB i zaowocowało, po latach, marksizmem kulturowym obowiązującym w krajach UE!

W 1995 roku historyk, prof. Andrzej Paczkowski na zlecenie Żydowskiego Instytutu Historycznego przedstawił procentowe statystyki udziału osób narodowości żydowskiej w komunistycznych organach bezpieczeństwa w latach 1944 - 1956. Według tych danych na 449 osób pracujących w centrali resortu bezpieczeństwa na stanowiskach od naczelnika wydziału wzwyż było 131 Żydów, czyli 29%. Ponad 94% z nich deklarowało wcześniejszą przynależność do przedwojennych organizacji komunistycznych takich ja KPP. Według późniejszych badań (2005) Żydzi na kierowniczych stanowiskach w MBP stanowili 37.1% od naczelnika wydziału wzwyż, czyli 167 osób na 450 kierowniczych stanowisk. Relacje bezpośrednich świadków wydarzeń i ich autorów są jeszcze bardziej wymowne, a także wielce prawdopodobne, bo w ocenie „moskiewskiej centrali”, a więc według ambasadora ZSRR w Polsce w 1949 roku, Wiktora Lebiediewa: "W MBP poczynając od wiceministrów, poprzez dyrektorów departamentów, nie ma ani jednego Polaka, wszyscy są Żydami". Pozostawmy to bez komentarza, ale słów parę warto poświęcić działaczom opozycji demokratycznej w PRL, wcześniej "rewizjonistom" PZPR, pochodzenia żydowskiego.

Mowa tu będzie właściwie o tej jej części, której trzon stanowili byli „Puławianie”, w okresie Polskiego Październiku „reformatorzy” PZPR, nazywani przez frakcję nacjonalistyczną Moczara „Żydami”, a więc dawni stalinowcy, w pierwszym, lub drugim pokoleniu, nawróceni na „demokrację”. Drugą część opozycji demokratycznej stanowiła opozycja niepodległościowa, na poły piłsudczykowska, na poły narodowo-katolicka, korzeniami ideowymi po AK-owska i po NSZ-towska. W analizie zjawiska nie chodzi o „napiętnowanie” działaczy pochodzenia żydowskiego za ich etniczne pochodzenie, ale wykazanie, że tzw. „lewica laicka” prowadziła działania polityczne mające na celu przejęcie władzy w porozumieniu z byłymi aparatczykami PZPR, a nie „obalenie komunizmu” i sprawiedliwe rozliczenie z działalności przestępczej nomenklatury komunistycznej. Dlatego nie chodzi tu o nazwiska, ale o strategię...

A oto ona. Dzisiaj już wiemy z ujawnionych protokołów przesłuchań Jacka Kuronia przez płk. SB Lesiaka, że Kuroń w 1985 roku i latach następnych za pośrednictwem tego oficera przekazał ówczesnej władzy PRL polityczną ofertę: jeśli służby specjalne PRL dyskretnie pomogą „lewicy laickiej” w wyeliminowaniu z podziemnych struktur wszelkiej "ekstremy" (opozycji patriotycznej i działaczy związkowych), to „lewica laicka” udzieli ludziom władzy PRL „gwarancji zachowania pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych” oraz gwarancji zachowania "zdobyczy" ekonomicznych, które właśnie komunistyczna nomenklatura pozyskiwała uwłaszczając się, czyli rabując majątek państwowy i zakładając spółki handlowe „pasożytujące” na przedsiębiorstwach. „Lewica laicka”, której Jacek Kuroń był wybitnym przedstawicielem (watro wymienić jeszcze: Adama Michnika, Seweryna Blumsztajna, Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego, Karola Modzelewskiego, Jana Lityńskiego), to dawni stalinowcy i partyjni „rewizjoniści” usunięci z PZPR, ale utrzymujący „familiarne” stosunki z aparatem władzy PRL, którzy w różnych momentach zerwali z partią, a nawet wystąpili przeciwko niej, tworząc jeden z nurtów opozycji demokratycznej, ale zawsze uważali komunistycznych aparatczyków za „partnerów” politycznych, w odróżnieniu od definiowanych przez nich „antysemitów” i „nacjonalistów” z opozycji patriotycznej. Eliminacja "ekstremy", czy „oszołomów”, czyli konkurentów politycznych, była „lewicy laickiej” potrzebna nie tylko z czystych ambicji politycznych, aby wykreować się na "jedyną reprezentantkę polskiego społeczeństwa", ale także, aby przeprowadzić skuteczną operację powołania do życia „słusznej politycznie neoSolidarności”!

Bowiem pierwsza "Solidarność" była tworzona „od dołu”, nawet wbrew staraniom „strajkowych hamulcowych” (ekspertów), zaś "neoSolidarność", która na podstawie umowy Okrągłego Stołu, "odrodziła się", była już tworzona „od góry”, na zasadzie wsparcia, jakie „lewica laicka” otrzymała od Lecha Wałęsy (fotografowanie się z Lechem), czyli status certyfikatu „politycznej poprawności” i gwarancji zaproszenia do współrządzenia po „transformacji ustrojowej”. I w ten przebiegły i skuteczny sposób "ekstrema", czyli wolnościowcy i patrioci, została wyeliminowana, zaś "drużyna Lecha Wałęsy" zaczęła "współrządzić" Polską, zaczynając od skromnej, przez siebie zaproponowanej 35% frakcji w Sejmie. A swe uczestnictwo w rządzeniu, jako przedstawiciele związku zawodowego reprezentującego „interes robotniczy”, rozpoczęli od likwidacji skutków zamierzonej polityki ekonomicznej rządu Rakowskiego, czyli likwidacji gigantycznej inflacji poprzez wprowadzenie w życie pakietu ustaw przyjętych przez kontraktowy Sejm pod koniec grudnia 1989 roku i nazwanego „planem Balcerowicza”.

Był to de facto plan bankstera Georga Sorosa, zrealizowany przez „młodego, zdolnego” profesora Jeffreya Sachsa rękami i pod szyldem Balcerowicza. Już wcześniej przedstawiciele finansjery z MFW rozpoczęli rozmowy z premierem Rakowskim i generałem Jaruzelskim, aby ich rękami dokonać manewru uwolnienia cen, co spowodowało potężną inflację, bo ponad 200%! Nowa „neosolidarnościowa” ekipa przeprowadziła kolejne „reformy”, które podniosły inflacje do ponad 500%. Plan wywołania potężnej inflacje miał za zadanie przerzucić odpowiedzialność na „stary system”, następnie ratować sytuację poprzez zahamowanie wzrostu wynagrodzeń, zastopowanie zysków firm, przejęcie gospodarki przez obcy kapitał. Potrzebna więc była tzw. terapia szokowa, czyli drenaż polskich finansów i wyparcie rodzimej produkcji przez ideę „montowni dla obcego kapitału”!

Wśród „ustaw antyinflacyjnych” była ustawa o „uporządkowaniu stosunków kredytowych”, podnosząca oprocentowanie kredytów z 4 do 40%, bez względu na charakter umów zawartych z bankami. Kolejnym posunięciem była gwarancja rządowa o „zamrożeniu” na rok kursu dolara, co gwarantował fundusz stabilizacyjny w kwocie 1 mld. dolarów. Na koniec podniesiono oprocentowanie depozytów złotówkowych w bankach do 80% i jeszcze wyżej w skali rocznej. W rezultacie doszło do niekontrolowanego drenażu oszczędności obywateli polskich przez finansistów krajowych z nowej i starej klasy politycznej, beneficjentów Magdalenki, ale przede wszystkim zagranicznych "kapitalistów". Pod koniec roku „cwane lisy biznesu” likwidowały depozyty, zamieniano złotówki na dolary po tym samym, gwarantowanym kursie i podwojoną ilością dolarów inwestowano w kraju lub wywożono z Polski. Można oszacować, że w ten sposób zostało wyprowadzone z biednej, zadłużonej i reformującej się Polski około 17 mld. dolarów, które zostały „wyssane” z kieszeni obywateli przez ustawę o "uporządkowaniu stosunków kredytowych"…

Na powyższych przykładach można prześledzić prawidłowość, że formacja nazywana popularnie „żydokomuną”, czyli grupa działaczy politycznych wyznających koniunkturalnie, zależnie od epoki, marksizm lub liberalizm, de facto marksizm kulturowy, wierność Moskwie lub Brukseli i MFW, a także koniunkturalnie, raz będąca u władzy, a raz w opozycji, działała jedynie w swym własnym interesie, nie dla dobra obywateli RP, ani w duchu polskiej racji stanu! Ten interes „żydokomuny”, to idea syjonizmu, który to ruch wspierali, ku pamięci: Wilson, Baldur, Piłsudski, Stalin, ale i także i światowego „banksteryzmu”, gdzie pierwsze skrzypce grają Rockefellerowie, Rotschild‘owie i George Soros. Zatem formacja ta ma epizody kooperacji z totalitarnym imperium, a teraz z obcym kapitałem, czyli działa w stricte własnym, partykularnym interesie i interesie międzynarodowego kapitału, nie w interesie Polski i jej obywateli. Zwłaszcza tych najuboższych i niewolniczo eksploatowanych w pracy!

Choć właśnie ta frakcja opozycji zakładała KOR i obłudnie deklarowała realizowanie obrony prześladowanych robotników i „etosu Solidarności”, owa obrończyni robotników i Samorządnej Rzeczpospolitej tworzyła jedynie grunt pod powstanie w Polsce „kolonii dla inwestowania obcego kapitału”! A zatem racjonalna, obiektywna ocena działań politycznych obywateli polskich pochodzenia żydowskiego może jedynie określić ich dokonania, jako sprzeczne z polskim interesem narodowym, sprzeczne z ideą sprawiedliwości społecznej i wiernością wobec deklarowanych przekonań, a zatem jako czyny moralnie marne, szkodnicze i jawnie egoistyczne! Nie oznacza to jednak, że „Żydzi rządzą światem” i aby się wyzwolić od ich dominacji należy posłać ich „do gazu”. Nic z tych rzeczy! Nie dajmy się zwariować „michnikowszyźnie”, że wszelka krytyka żydowskich, banksterskich, syjonistycznych, a nie mozaistycznych tradycjonalistów, to „zwierzęcy antysemityzm”! Ten argument sparaliżował myślenie „wykształciuchom”, produktom uczelni w PRL i ewangelii „Gajzety”! Ten argument może tylko śmieszyć ludzi myślących!

Należy mieć świadomość, że taki rodzaj polityki, czyli współpraca z wszelkimi odmianami „możnych tego świata” i „elastyczna” zmiana strategii działania wobec protektorów, czyli kolaboracja z sowietami, a potem z unijnym Zachodem i MFW, to wyraz grupowej, partyjniackiej solidarności i doraźnego interesu, a nie długofalowego działania na rzecz pomyślności „tego kraju”, czyli Polski, który oficjalnie reprezentuje ta grupa polityczna, ostatnio w latach 2008 - 2015. Czy to postawa „godna i sprawiedliwa”, niech każdy odpowie sobie sam! Należy, zatem mieć świadomość tego, że każda władza państwowa, każda formacja polityczna, zwłaszcza cynicznie manipulująca społeczną świadomością dla własnych interesów, działa z założenia przeciw interesowi obywatela, a więc jego obowiązkiem jest zawsze pamiętać, co to jest świadomość „stanu rzeczy”, gotowość do demonstracji społecznego sprzeciwu i ustawodawcza aktywność obywatelska! To także postawa bycia odpowiedzialnym i czynnym w kreowaniu oblicza swego kraju. Inaczej możemy mieć pretensje tylko do siebie, kiedy zostanie on urządzony, nad naszymi głowami, jako „nowoczesny gułag”!

                                                       *

Antoni Kozłowski


Tekst sporządzony na podstawie gotowych materiałów tekstowych z książki "Mowa kulawa - mały leksykon form językowych PRL", redagowanej i przygotowywanej do druku pod mecenatem dr. Jana Ołdakowskiego.

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka