Opowieść imć Pana Hrabiego Stanisława Tarnowskiego
o widzeniu niezwykłym na Wzgórzu Pachołek odbytym onegdaj
Stanisław Tarnowski (1837 – 1917), hrabia, pseudonimy literackie: Edward Rembowski, Światowid, polski historyk literatury, krytyk literacki, publicysta polityczny, przywódca konserwatystów krakowskich, profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezes Akademii Umiejętności w Krakowie, członek Towarzystwa Historycznego we Lwowie. Za współpracę z Komitetem Narodowym podczas powstania styczniowego (m.in. przy organizacji oddziału powstańczego pod dowództwem Zygmunta Jordana) był więziony przez władze austriackie w Ołomuńcu. Zajmował się historią literatury polskiego Odrodzenia i Romantyzmu, metodologią historii literatury, krytyką literacką. Z niechęcią odnosił się do literatury pozytywizmu i Młodej Polski. Zakres badań nad historią literatury poszerzył o historyków i pisarzy politycznych, a sam badał dorobek Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Był autorem utworów satyrycznych i napisał m.in. komedię Wędrówka po Galilei (1873, z Władysławem Ludwikiem Anczycem), satyrę Marszałek (1882), parodię twórczości Stanisława Wyspiańskiego Czyściec Słowackiego (1903). Podczas swych podróży zawitał także do Oliwy i jest prawdopodobnym, iż oglądał jej panoramę z Wzgórza Pachołek.
Kiedym popas miał w Oliwie, co to miasteczkiem urokliwym wielce mi się jawi, zoczył ja lesiste wzgórza wokół, jak tu wszędzie w Kraju Kaszubów, a jedno znaczne, gdzie królewski park uszykowan, a wzgórze owo nazywane Karlsberg, a po naszemu Góra Pachołek. Takom fiakra zamówił i na ekskursję na wzgórze owo pojechał. Po drodze w karczmie popas żem uczynił, aby wigoru sobie przysporzyć i zaordynowałem tedy pucharek wina grzanego z ziołami i korzeniami, com go chyłkiem wypił i dalej ruszył. Kole młyna znacznych rozmiarów przejechawszy znaleźliśmy się u podnóża wzgórza onego. Przy wejściu zoczył ja ogród utrzymany po angielsku, co dalej staje się dobrze utrzymanym lasem z pokaźną buków nasadą, bo tak z przyrodzenia, to on sosnowy. Takom jechał przez ten las śliczny z przepięknymi widokami i drogami bitymi. I takom w zadumaniu podziwiał śliczne drzewa, śliczne gąszcze w wąwozach pomiędzy wzgórzami i strome ścieżki pod górę, a z góry śliczne na równinę i na morze widoki. Kiedyśmy stanęli pod szczytem Pachołka, gdzie widok rozległy, a pod górę, na szczyt, duktu nie było, tom nakazał fiakrowi popas i sam sycić oczy widokiem szerokim zaczął.
Nie wiem od czego, ale chyba od tej kontentacji naturą i wysokim położeniem zaraz wpadłem w nastrój wielce oniryczny i cuda rozliczne żem ujrzał. Tedy na początek oczy moje zobaczyły śliczne Rusałki w stawie młyńskim się kąpiące o ciałach różanych i kędziorach na sromach kruczych, a tak dokazywały, że aż mi się zackniło do ich powabu, żem na złamanie karku popędzić był gotów! Alem już wyhamował hucie swe, bo otom obaczył, jak ścieżką u stawu biegnącą, Centaur wielgachny, Chiron zapewne, podążał wielce donośnie parskając, bowiem w Oliwie jarmark na ten czas się odbywał i woń klaczy nozdrza mu łechtała. I o dziwo, na Rusałki baczenia nie dawał, tak owa woń klaczy myślenie mu zaćmiła. Alem szukał dalej i wziąwszy lunetę i do oka przyłożywszy wnet na morzu żem zobaczył Wieroliba Goliata, co pruł odmęty, a na grzbiecie jego stał nie kto inny, a pan Bolesław Maluśkiewicz, co plusy dodatnie i ujemne tej morskiej żeglugi kontemplował i już o donoszeniu kanapek na posterunek straży miejskiej rozmyślał w powadze. Patrzę ja dalej, a tu doktor Hafner na molo, co je w kurorcie Zoppot pobudował, stoi, a z Neptunem rozmawia, pierwej mu liść winnej latorośli na przyrodzenia założywszy, bowiem kuracjuszki spacerując zerkały na instrumentum owo i afektowały się, purpurowiejąc wielce.
Przeniosłem swe patrzenie na zabudowania nad Oliwskim Potokiem, a tam obejście gospodarskie płonie, lud lamentuje, a tu Stolem potężny, koronom drzew równy, nadchodzi i szczać zaczyna na płonącą chałupę, no i w chwil kilka już po pożarze, a chłopy mu beczkę okowity toczą, aby za zasługi swe zdrowo pofolgował sobie… Oczy przetarłem i za się splunąłem, rzekłszy – sen mara, Bóg wiara! Myślę ja sobie tak, że to moje widzenie, com je na Pachołku miał, to nie świata realnego obrazy, ale ma fantazyja wzbudzona ingrediencjami, co je do wina w karczmie dodano, ot co! Były tam zapewne i lulek i belladonna, a i datura takoż, więc tylem osobliwości onirycznych widział, że we śnie takich cudowności nie miewam na widoku!
Na koniec rzeknę: świat stworzony przez Pana piękny jest i okazały, ale człek w imaginacji swojej jeszcze czarowniejsze światy wyczarować może! Takoż i świat okropności pełny, wojen, upodlenia i niewoli, istny teatr Bestii! Co Państwo na to?
*
Hrabia Tarnowski w pastiszu Antoniego Kozłowskiego
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura